Strony

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 61

-Jak... - Usta Clary zadrżały. Nie. To niemożliwe. - Nie możesz być naszą matką. - Jej głos nie był głośniejszy niż szept.
Mary uniosła brew, zaskoczona.
-Uhm, naszą?
-Moją i Jonathana.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
-Chyba się nie zrozumiałyśmy, aniołku - Nie masz prawa mnie tak nazywać!, chciała krzyknąć Clary. Poczuła napływającą do ust krew i zorientowała się, że przegryzła sobie wargę. - Nie waszą. Jego matką jest Jocelyn. Tylko ojca macie wspólnego. - Pochyliła się do przodu, zaglądając w twarz dziewczyny i oczekując reakcji. - Twoim stuprocentowym bratem jest Andrew.
Clary uniosła gwałtownie głowę. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
-Nie - powiedziała głośno, nawet nie próbując ukrywać przerażenia. - To niemożliwe. - Jej głos się załamał. Nie będzie płakać, nie będzie płakać, nie będzie...
-Może niech twój ojciec nam powie, co? - Mary otworzyła drzwi i wyszła, po kilku minutach wracając z jakimś czarownikiem - rozpoznała go po fioletowawej skórze - i Andrew - Jak może być tak podobny do Jace'a?
...płakać. Och, Jace. Nie była nawet pewna, czy on żyje
-Dante - kobieta kiwnęła głową na czarownika. - Pokaż nam, co się działo u bliskich Clary kilka minut temu.
W jego dłoniach zaczęły pojawiać się iskry. W tym czasie do Clary podszedł Andrew i dopiero teraz -może przez to nikłe światło, a może przez rozdzierającą ją tęsknotę? - zobaczyła, że jego włosy już nie są złote. Były w odcieniu ciemnego brązu. Spojrzała mu w oczy, okolone gęstymi rzęsami.
-Och... - wyrwało się jej. Więc to prawda?, chciała zapytać. Jego oczy były ciemne, można by uznać je za czarne. Dokładnie w tym samym odcieniu, co oczy Clary i Valentine'a.
-Co? Zaskoczona podobieństwem? - zapytał się jej, uśmiechając się szyderczo. - Wiesz, siostruniu... - zaakcentował ostatnie słowo. Skrzywiła się. - Twoja przyjaciółeczka jest niezłą laską.
Zacisnęła dłonie w pięści.
-Nie masz prawa się do nich zbliżyć - warknęła. Jego uśmiech się poszerzył.
-Och, mam wystarczający powód. - Clary zmarszczyła brwi. - Jeśli nie będziesz zachowywać się tak, jak zagram ci ja i nasza matka, mogę ich potraktować jako kartę przetargową.
-Isabelle nie da nic sobie zrobić - zacisnęła usta.
-Gdy zobaczy, że przez jej opór cierpisz, - na odwrót oczywiście też - jej największym problemem nie będzie utrata cnoty.
Co? Och, nie. Nienienienienienienie.
-Ty chyba nie zamierzasz jej... - Ciało Clary ogarnęła panika. Nie mógł jej tego zrobić.
Zaśmiał się, widząc jej przerażenie.
-Dokładnie o to mi chodzi. Jesteś nasza, aniołku. Jesteś Clary Ravenblood. - Odsunął się sprzed niej, by mogła widzieć rozgrywającą się przed nią scenę.

***

-Mary Ravenblood poznałem, gdy Jocelyn była z tobą w ciąży, Jonathanie - Valentine kiwnął tępo  głową w jego stronę. - Młoda, piękna... Flirtowała ze mną, a ja w tamtym czasie potrzebowałem nieco więcej adrenaliny. Ciągnęło mnie do zakazanego. Przez krótki czas się spotykaliśmy, potem zaszła w ciążę z Andrew. Był moją tajemnicą, tak samo jak i ona. Pół roku później - odchrząknął, wyraźnie zażenowany - cóż... Znowu z wpadki, pojawiła się Clary. W międzyczasie - była może w piątym, szóstym miesiącu - odkryłem, dlaczego mój syn jest taki poważny i -  jak na małe dziecko, oczywiście - ma zadziwiające zdolności. Nie miał nawet dwóch lat, a już w pełni rozwinięta była jego mowa i wyraźnie było widać, że jest o wiele zwinniejszy niż reszta chłopców w tym wieku. Nigdy się nie śmiał, nigdy nie płakał. Odkryłem, że jego matka go zmieniała. Nie muszę wam chyba mówić w jaki sposób, każde może się domyślić. Wiedziałem, że tego już nie cofnę i nie zmienię chłopca. Zaczekałem aż Mary urodzi i... po prostu z nią uciekłem. Uciekłem, zakładając wokół rezydencji sieć zaklęć, których ona nie byłaby w stanie złamać, wypraszając pomoc od Razjela i dodając jej do posiłków trochę anielskiej krwi - kto wie, co Mary robiła z nią, gdy była w ciąży.
-Czyli... - wszyscy patrzyli na niego wielkimi oczami. Valentine przeniósł wzrok na zdrętwiałego Jace'a.
-Tak, Jace. W mojej córeczce nie płynie krew Fairchildów. Płynie w niej krew Morgensternów i Ravenblood'ów.

***

Obraz, ukazany na ścianie, zaczął znikać. Clary poczuła łzy na swoich policzkach. Jej ojciec miał romans.
"Kto wie, co Mary robiła z nią, będąc w ciąży."
-To jak, aniołku? - usłyszała drwiący głos Andrew. Zamknęła oczy, starając się uspokoić. Nie była połączeniem rodów Fairchild i Morgenstern. Pochodziła od Morgensternów i Ravenblood'ów. - Z własnej woli ukażesz nam swoje skrzydełka, czy mamy cię do tego zmusić?

niedziela, 27 grudnia 2015

BKTN in Wattpad!

Tak, stało się. Dodałam BKTN na Wattpada. Nazywam się tam xxVeronicax (ambitnie, co? XD). BKTN figuruje pod nazwą "Bo kochać to niszczyć..." - Dary Anioła FF
Zapraszam.
Weronika xx
PS. Wstawiłam dziś rozdział, gdyby ktoś nie zauważył. ;*

Rozdział 60

Przepraszam, że tyle czekaliście (chociaż obiecałam kompletnie co innego). Ale jak możecie się dowiedzieć spod komentarzy pod poprzednim postem, kompletnie nie miałam czasu i problem który tak na mnie działał, że nie byłam w stanie wziąć długopisu i odrobić lekcji, a co dopiero coś napisać.
W każdym razie. Rok się kończy, a ja obiecałam do końca niego skończyć bloga. Więc następny rozdział pojawi się albo dziś wieczorem, albo jutro. 
Mam nadzieję, że miło spędziliście święta.
Liczę na wasze opinie.
Weronika xx
PS. Nie umiem cofnąć tego co się stało z tłem tej notki, przykro mi. Nie umiem tego usunąć.

-Uhm... - jęknęła Clary, gdy przez jej zamknięte powieki przedarło się okropne, sztuczne światło. - Auu, moja głowa. - Nieznośny ból rozrywał jej czaszkę. Półświadomie wyciągnęła rękę w jej kierunku, chcąc w jakiś sposób rozmasować obolałą część ciała, kiedy uświadomiła sobie, że nie może ruszyć nadgarstkiem. Uniosła głowę i zacisnęła dłonie w pięści, widząc swoje nadgarstki zakute po przeciwnych stronach głowy.
Jestem przykuta do ściany - była to myśl, która uparcie zaczęła krążyć po jej umyśle. Szarpnęła jedną ręką, potem drugą i z rozpaczą uświadomiła sobie, że nie wydostanie się stamtąd sama. Co więcej, poczuła silne ukłucia i zobaczyła małe ząbki, chowające się z powrotem w metalu.
Najwyraźniej im bardziej będzie się szarpała, tym większą będzie robiła sobie krzywdę.
Zagryzła wargi, gdy po jej  rękach spłynęła krew, skapując z łokci na podłogę. Clary miała szczerą nadzieję, że nie kręci się tam żaden wampir. Ale nadzieja matką głupich, prawda? Nie miała pojęcia, co ją może spotkać.
Drzwi się otworzyły.
-Och, obudziłaś się już. - Do pomieszczenia weszła kobieta. Clary zacisnęła usta w wąską kreskę, odrzucając spocone włosy na plecy.
-Cóż - wycedziła, starając się brzmieć pewnie. - Mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia?
Stojąca naprzeciwko niej osoba uśmiechnęła się chytrze, a jej fryzura - ciemnobrązowy bob - zafalowała wokół twarzy, gdy potrząsnęła głową.
-Mary Ravenblood, do usług. - Ukłoniła się teatralnie.
-Dlaczego nas wszystkich więzisz?
-Potrzebuję czegoś od ciebie. - Jej ton był cichy, spokojny. Za spokojny.
Clary uniosła wysoko brodę. Czego mogłaby chcieć od niej?
-Nic ode mnie nie dostaniesz.
-Cóż, zobaczymy. - Jej usta wykrzywiły się w straszliwym grymasie, który miał służyć za uśmiech. - Mam pięć osób, na których ci zależy. Wystarczy, żebyś zrobiła to, co ci każę.
Oczy dziewczyny się rozszerzyły. Nie. Błagam, nie.
-Nie zrobisz tego - wysyczała, mając ochotę się na nią rzucić. Szarpnęła rękoma, nie zwracając uwagi na zmaltretowane nadgarstki i tworzącą się na podłodze kałużę.
-Dobrze wiesz, że zrobię - przyjrzała się Clary zmrużonymi oczami. - I masz świadomość, że w żaden sposób mnie nie powstrzymasz.

***

-Musimy się stąd wydostać! Musimy, słyszycie?! - wrzeszczała przeraźliwie Isabelle. Jej zaciśnięte w pięści ręce waliły z furią o toporne drzwi, a usta raz po raz otwierały się w krzyku frustracji. - Trzeba... pomóc... Clary!
-Isabelle Lightwood, nie możesz bez potrzeby tracić siły - powiedział cicho Valentine, opierając się o ścianę i krzyżując nogi w kostkach.
-Skarbie, to i tak nic nie da - westchnął osłabiony Jonathan, przecierając twarz dłonią. - Nie otworzą nam. Ten gość...
-Andrew - wtrącił się Jace - na pewno nie wygląda jak ja. To musi być przebranie.
Alec przytaknąl, zamyślony.
-To by miało sens. Ale czego oni chcą?
-Wiecie - ojciec Clary i Jonathana wbił wzrok w ścianę naprzeciwko. - Ja chyba wiem, o co może chodzić.

***

-Więc? O co wam chodzi? Tobie i temu... - Clary zabrakło słowa. Nie wiedziała, jak chłopak miał na imię.
-Andrew - mruknęła Mary. - Chcę, byś tu z nami została. Byś została z tymi, z którymi od początku powinnaś być. Żebyś nie uciekała. Nie musielibyśmy cię tu trzymać siłą.
Clary prychnęła, unosząc podbródek.
-Żartujesz sobie ze mnie. Nie zostanę tutaj.
Mary powoli wyjęła miecz.
-Och, oczywiście że zostaniesz. - Bawiła sie nim, jakby nic nie ważył, powoli podchodząc do dziewczyny.
-Dlaczego tak ci na tym zależy? - Powoli ogarniała ją panika, której starał się nie okazywać.
-Odetniemy ci skrzydła...
Jakie skrzydła?!
-Nie mam żadnych... - wydusiła zszokowana dziewczyna ale Mary ciągnęła, jakby nie słyszała jej słów.
-Spokojnie, po prostu chcemy osłabić twoje umiejętności na tyle, byś nam nie uciekła, aniołku. A potem pomożemy ci wrócić do pełni sił. Gdy już się z tym pogodzisz, gdy będziesz po naszej stronie i gdy pewne będzie, że nie będziesz chciała od nas odejść. - Kobieta uśmiechnęła się ostrym, niemiłym uśmiechem.
-I co wtedy? - Głos Clary drżał.
-Wtedy będziemy rodziną. Ty, twój brat i ja - wasza matka.