Strony

sobota, 29 listopada 2014

Prolog

-wersja prawidłowa-

   -Jocelyn, tłumaczę ci to od godziny. Ona nie jest bezpieczna. Kochanie, wiem, że jesteś zła, ale potrzebuję twojej pomocy. - Valentine Morgenstern przycisnął śpiące dziecię mocniej do swojej klatki piersiowej, jakby chcąc ochronić je przed całym złem tego świata. Być może właśnie tak było.
   -Masz świadomość, że nienawidzę tego, co zrobiłeś? - spytała twardo. Siedzieli w ich sypialni, ona nieprzystępna, on niemal błagający ukochaną żonę na kolanach. Pierwszy raz w życiu jego sytuacja była tak beznadziejna, ale był w stanie zrobić wszystko. Gdyby jakiś czas temu gdyby powiedziano mu, że będzie na tyle zdesperowany, by błagać kogoś o litość, roześmiałby mu się w twarz. To ludzie błagali jego, nie odwrotnie.
   -Wiem o tym, ale to już nigdy więcej się nie powtórzy.
   -Skąd mam mieć pewność?
   -Skarbie, kocham was wszystkich najmocniej na świecie. Ciebie, Jonathana i ją - spojrzał na twarzyczkę dziecka. - A jeśli wiesz kto znalazłaby do nas jakikolwiek dostęp, żadne z was nie byłoby bezpieczne. Nie mogę na to pozwolić.
   -Dobrze, niech będzie. Jak damy jej na imię? - zapytała biorąc delikatnie od niego dziecko.
   -Clarissa - odpowiedział natychmiast. - Każda kobieta o tym imieniu, która pojawiała się w historii Nefilim dokonała czegoś wielkiego.
   -A na drugie - szepnęła w zamyśleniu rudowłosa kobieta, kołysząc dziecko w ramionach - Adele. Po mojej babci.
   Białowłosy mężczyzna kiwnął głową.
   -Żadne z nich nigdy się o tym nie dowie. Jonathan jest za mały, żeby w przyszłości to pamiętał. To dobrze.
   Maluch otworzył oczka.
   -Cześć, Clary - powiedziała cicho Jocelyn, uśmiechając się do niej ciepło i czując natychmiastowe ciepło w sercu. To jest jej dziecko. - Miło, że się obudziłaś.

***6 lat później***

   -Clary, słońce, możesz tu na chwilkę przyjść? - zawołał Valentine, wychylając się z gabinetu, gdy usłyszał śmiech przebiegających dzieci.
   Dziewczynka i towarzyszący jej chłopiec zatrzymali się, a ona spojrzała na ojca.
   -Chwilka, tato! - odwróciła się do swojego brata i z udawaną powagą wyciągnęła w jego stronę swój drewniany miecz, trzymając go w niby-oficjalnym gestem - Uklęknij, Jonathanie Morgenstern.
   Chłopczyk natychmiast włączył się w nową zabawę. Klęknął, pochylając przed nią głowę z uśmiechem błąkającym się na ustach.
   -Pani, co mogę dla ciebie zrobić? - Przycisnął pięść do klatki piersiowej dramatycznym gestem.
   Jego siostra z całych sił powstrzymywała śmiech. Wyprostowała się.
   -Mianuję cię, mój dzielny Nocny Łowco - położyła miecz na jego ramieniu, a potem przeniosła go na drugie - byś strzegł tej oto broni, gdy ja muszę wyruszyć w nieznane.
    Obserwujący z daleka scenę ojciec mimowolnie parsknął śmiechem.
   -Czy przyrzekasz?
   -Jasne, pani.
   -Powstań więc - wstał, a ona zarzuciła mu rączki na szyję. - Zaraz wrócę i dokończymy zabawę, zgoda?
   Pomachał energicznie głową.
   -Leć, przypilnuję tego - oddała mu swój miecz i uśmiechnęła się szeroko, a potem odwróciła się i podeszła do Valentine'a.
   Położył jedną dłoń na drobnych pleckach, gdy wchodziła do jego gabinetu, a drugą zamknął drzwi.

***

    -Posłuchaj... - zaczął, gdy usiadła mu na kolanach. - Uważam, że powinniśmy zacząć treningi. Co ty na to?
    -Tak! - zawołała. - Wreszcie nauczę się tego, co umie Jonathan!
    Pokiwał głową obejmując ją, a ona się w niego wtuliła.
    -Będziesz umiała tworzyć nowe runy. - Dziewczynka podniosła na niego wzrok.
    -Skąd wiesz, tato?
    -Ktoś zaufany mi to powiedział - uśmiechnął się delikatnie. - Kiedyś ci to wyjaśnię. Jesteś wyjątkowa, kotku.
    -Jestem wyjątkowa? - Zmarszczyła zabawnie nosek. - To znaczy, że nawet mój braciszek nie jest taki jak ja?
    -Nawet on - westchnął i zapatrzył się na chwilę w okno. - Ale wiesz, wyjątkowość nie zawsze jest czymś dobrym. Źli luddzie mogą chcieć ci zrobić krzywdę, więc musisz naprawdę dobrze walczyć. Okay?
   -Okay. - Spuściła główkę.
   -Nie możesz ufać nikomu, kogo nie znasz, więc pamiętaj: Kochać to niszczyć...
    -...a być kochanym to zostać zniszczonym - dokończyła, powtarzając za ojcem. W jej oczkach pojawił się wojowniczy błysk. - Dam radę, tato.
   -Wiem, że dasz - przycisnął usta do jej czoła. - Wracaj do zabawy.
   Zeskoczyła z jego kolan i przeszła przez pokój.
   -Ale wiesz, tato. Kocham was - uśmiechnęła się, a on niemal rozpłynął się na jej słowa. Jego maleństwo.
    -My ciebie też, kochanie.
    Otworzyła sobie drzwi, stając na palcach, a potem pognała korytarzem. Po rezydencji rozniósł się krzyk małej, zadowolonej z życia dziewczynki.
    -Jonathan!
    Nie mógł się oprzeć i wyjrzał, by zobaczyć rozgrywającą się tam scenę. Istotka w sukience właśnie wskoczyła szeroko uśmiechniętemu bratu na plecy, śmiejąc się głośno.
    -Mam cię, mój Nocny Łowco! Mam!




-wersja pierwotna-


***Valentine***

  Jocelyn krzyczała. Ten straszny dźwięk niósł się po całym domu.

  - Wytrzymaj! Proszę! Dla mnie!

  Jej palce zacisnęły się mocniej na mojej dłoni, paznokcie wbiły w skórę.
Krzyk się nasilił.

  - Valentine!  Nie! Nie chcę!

  - Jeszcze trochę! Dasz radę!

  Krzyknęła głośniej niż myślałem że to możliwe. Musiała wytrzymać.

  Nagle umilkła, a rezydencję Morgensternów wypełnił płacz dziecka.

***

Siedziałem obok śpiącej Jocelyn z córką w rękach. Służące już ją wykąpały i ubrały.

Uśmiechnąłem się. Chyba mała będzie podobna do mnie.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

- Czemu mama krzyczała? – zapytał mnie Jonathan, mój roczny synek.

- Masz siostrzyczkę, Jonathanie – spojrzałam na małego, który szybko podreptał do nas.

- Jak się nazywa?

Wziąłem go na kolana, żeby lepiej widział moją córeczkę.

- To Clary. Clarissa Adele Morgenstern.
***6 lat później***


-Coś jeszcze, panie Valentine? – zapytała służąca podając mi kawę.

-Zawołaj do mnie Clarissę – poleciłem.

Służąca wyszła z mojego gabinetu, a ja zamyślony spojrzałem w okno. Była ostra zima, padał śnieg. Ogień trzaskał wesoło w kominku, ale ja się martwiłem. A może nie powinienem jej mówić? Jest jeszcze taka młoda…

Ktoś zapukał. Spojrzałem na drzwi, a do pokoju weszła dziewczynka.

-Coś się stało, tato? – zapytała.

-Clary, słońce, chodź tu – powiedziałem, a ona podeszła i usiadła mi na kolanach.

-Co się dzieje? – spróbowała się dowiedzieć jeszcze raz.

-Bo widzisz… Gdy twoja matka była w ciąży, dosypywałem jej do jedzenia sproszkowaną krew Anioła.

 -I co to ma wspólnego ze mną? – przerwała.

-Zaczekaj. Daj mi dokończyć. Potem urodziłaś się ty i się okazało, że masz w sobie więcej Anielskiej krwi niż inni Nefilim. Potrafisz tworzyć nowe runy. Gdy inni się dowiedzą, możesz być w wielkim niebezpieczeństwie.

-Co mam robić? – zapytała cichutko z opuszczoną głową.

Przytuliłem ją do siebie.

-Nie mów nikomu. I musisz pamiętać: kochać to niszczyć…

-… a być kochanym to zostać zniszczonym – dokończyła ze mną i się odsunęła. Spojrzała mi w oczy, a ja uśmiechnąłem się, widząc wojowniczy błysk w jej oczach.


8 komentarzy:

  1. Wow ! Wow ! Wow ! PROLOG normalnie MEGA ! "-… a być kochanym to zostać zniszczonym – dokończyła ze mną i się odsunęła. Spojrzała mi w oczy, a ja uśmiechnąłem się, widząc wojowniczy błysk w jej oczach." Zakończenie normalnie BOSKIE !!! Zgaduję, że pisały to DWIE, zdolne osóbki, prawda ? A może nie długo sławne blogerki... No cóż prolog super wam wyszedł i z niecierpliwością czekam na Next <3 Z wielką przyjemnością polecę waszego bloga na moim ( http://daryaniolanefilim.blogspot.fi/ )
    POZDRAWIAM I PISAĆ MI TUTAJ ROZDZIAŁ 1 !! XDXD Weny !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Boże!!! Nie spodziewałyśmy się że tak ci się spodoba!!!! Twój blog też jest extra!!! Miałyśmy dodać rozdział dopiero jutro, ale dla cb zrobimy to dzisiaj =) DZIĘKI!!!

      Usuń
  2. Wow śwoetne to jest już nie moge się doczekać nexta a zakończenie mega jestem ciekawa jak to się potoczy dalej mam nadzieje że już nie długo a ten tekst "kochać to niszczyć a być kochanym to być niszczonym " boskie za każdym razem ten cytat mi się podoba a jak jeszcze powiedziała to 6 letnia clary boskie życze weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Bosz nie mogę się uspokoić jesteś nieziemska kocham <3
    Prolog BOSKI :***
    Chyba jestem uzależniona od twojego bloga hehe :D
    Jesteś niesamowitą początkującą pisarką
    Przesłodkie <3 Możesz być jednego pewna że zostanę z tb na bardzo długo <3
    Kocham i Pozdrawiam :****

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj chyba zakochuję się w twoim blogu. Prolog interesujący i przede wszystkim zachęcający do dalszego cztania.
    Dużo anielskiej weny!!

    OdpowiedzUsuń
  5. O ja cie. Na początku myślałam, że Valentine będzie dobrym, kochającym ojcem, a tu takie "Kochać to niszczyć ". Wypchaj się z tymi tekstami Morgenstern. Za szybko zaczynam mieć nadzieję :( Nie wiem dlaczego ale pokochałam Jonathana. Wydaje się takim słodkim chlopczykiem... O ile dziecko wychowane przez Pana V. może takie być. Jeez pan V... Brzmi tak jakby się mówiło o Przyziemnym przestępcy w telewizji, który ma proces
    Cała aż się trzęsę, by zobaczyć co będzie dalej.
    PS. Nie mogę uwierzyć, że takie utalentowane osoby czytają mojego bloga :O

    OdpowiedzUsuń