Miśki, dużo myślałyśmy... I założyłyśmy drugiego bloga!!! (Też o Darach) Na razie jest tylko prolog, ale rozdział powinien pojawić się w niedługim czasie. A co do BKTN - next pewnie jutro ;-)
W każdym razie byłybyśmy wdzięczne gdyby jak najwięcej z was - nawet ci, którzy komentują raz na rok - zajrzeli i napisali, czy widzą dla niego przyszłość. To bardzo ważne.
NOWY BLOG - KLIK!!!
A gdyby wszystko potoczyło się inaczej? Gdyby Clary od początku wiedziała kim jest? Gdyby Jonathan nie miał demonicznej krwi? Gdyby Valentine nie nienawidził swojej córki? Co by było gdyby... Wszystkiego dowiesz się tu...
Strony
▼
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
czwartek, 23 kwietnia 2015
Rozdział 27
***Clary***
Wrzucałam ubrania na oślep do walizki, myśląc o tym, co czeka mnie na miejscu. A może... Może oni już się wyprowadzili? Może ON nie mieszka już w Instytucie?
Nie, to raczej złudne nadzieje.
Zatrzasnęłam walizkę, a ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę! - krzyknęłam z ulgą.
W wejściu ukazała się głowa Isabelle.
-Mogę? - zapytała.
Potwierdziłam kiwnięciem głowy. Iz weszła i siadła po turecku na dywanie, tuż obok mnie.
-Przykro mi, że musisz jechać - jej głos wyrażał szczerość. - Ale żeby było jasne: jeśli tylko ON ci coś zrobi, od razu pisz. Nie wiem jak dostanę się do Włoch, ale jak już to zrobię, to go znajdę i zabiję.
Zaśmiałyśmy się krótko, a ja sięgnęłam po jej dłoń i uścisnęłam ją lekko. Popatrzyła na mnie, zdziwiona takim okazywaniem uczuć, ale nic nie powiedziała. Oddała tylko uścisk, patrząc na mnie z uśmiechem, a z moich ust wydostały się słowa:
-Dobrze jest mieć takich przyjaciół jak ty.
Isabelle patrzyła na mnie z ulgą i niepewnością przez dłuższą chwilę.
-Wiesz, może gdy to wszystko się skończy, zyskam parabatai.
Kiwnęłam lekko głową, uśmiechając się delikatnie. Mi też to przechodziło przez głowę, i to nie raz.
Że może gdy wreszcie zaznam spokoju, Isabelle stanie się dla mnie najlepszą przyjaciółką, siostrą, parabatai.
-Może.
***
-Wzięliście wszystko?! - zawołał mój ojciec.
Przytaknęłam.
-Na co jeszcze właściwie czekamy?
-Aż Ragnor otworzy Bramę.
-Przecież równie dobrze ja to mogłabym zrobić - mruknęłam i splotłam ręce na piersi.
Ej no, czy mój własny ojciec mnie dyskryminuje?
-Wiem, że mogłabyś ją otworzyć. Wierzę w ciebie. Jest tylko jeden problem: nikt oprócz nas dwojga nie wie o twoich umiejętnościach - odpowiedział łagodnie, a ja zacisnęłam usta w wąską kreskę.
Nikt ma nie wiedzieć. Taaa. W takim razie kiedy mi się to przyda?
Chociaż z drugiej strony, dobrze jest mieć coś, o czym wiem praktycznie tylko ja.
Bo może kiedyś będzie mi potrzebna tajna broń.
-Więc? Idziemy?! - wydarł się Sean z drugiego końca holu, a ja zamrugałam, właściwie dopiero uświadamiając sobie, że przede mną bije niebieskie światło.
Brama.
***
-Clary! Valentine! Jak dobrze znów was widzieć! - krzyknęła smukła kobieta z silnym włoskim akcentem. Uściskała ojca serdecznie, a potem podeszła do mnie i wzięła mnie w objęcia. - Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam, kochanie. - Jej gest był tak czuły, prawdziwy i matczyny, że nie mogłam się nie uśmiechnąć i oddałam uścisk, a jej ciemnobrązowe włosy omiotły moją twarz.
Kiedyś spędzałam tu tyle czasu. Wtedy włoski Instytut stał się dla mnie drugim domem, a Elena osobą bliższą, niż własna matka. A ja byłam dla niej niczym drugie dziecko.
Elena miała tylko jednego syna. Tommy'ego. Po nim chciała mieć jeszcze dzieci, a ja się jej nie dziwiłam. Ktoś o tak dobrym charakterze jak ona potrzebował szczęścia.
Próbowała trzy razy, i za każdym kończyło się to poronieniem. Nasi rodzice i państwo Licavoli... Znali się od dawna. I za każdym razem bardzo przeżywali, gdy nadchodziła kolejna ognista wiadomość o takiej samej, przytłaczającej treści.
Gdy zaczęłam umawiać się z jej synem zyskała nadzieję, że może zyska w końcu córkę. Dlaczego? Bo Tomas miał wiele dziewczyn, ale wszystkie oprócz mnie były totalnymi plastikami. Mnie więc pokochała całym sercem i chociaż obydwie bardzo przeżywałyśmy moje rozstanie z chłopakiem, nie przestałam utrzymywać z nią kontaktów.
Była mi bardzo bliska, i nadal jest.
W końcu się odsunęła, a ja popatrzyłam w jej czekoladowe oczy, pełne radości.
-Wejdźcie. Czekaliśmy na was z ogromną niecierpliwością - powiedziała miękko i objęła mnie matczynym gestem w pasie, prowadząc jak własne dziecko do Instytutu.
Bo może w pewnym sensie nim byłam.
***
Jakiś czas później postanowiłam przejść się po Wenecji, pozwiedzać miejsca, które swego czasu tak pokochałam.
Ale cóż, mus to mus. Ojciec powiedział, żebym zabrała dla bezpieczeństwa któregoś z chłopców ze sobą.
A ja z trojga złego wybrałam Jace'a.
Spacerowaliśmy więc po uliczkach, mostach i brzegiem rzeki, rzadko się odzywając, każde pogrążone we własnych myślach.
Miałam o czym myśleć. Zastanawiało mnie to, gdzie się podział Tomas. Elena stwierdziła, że wyszedł na miasto bo powiedział, że musi coś załatwić. Z jednej strony czułam ulgę, a z drugiej... No cóż, nie oszukujmy się. W moim sercu, połamanym na tysiąc kawałków, nadal czaiła się nadzieja. Tliła się gdzieś w środku mnie, a ja nie mogłam jej ugasić.
Otworzyłam usta by zapytać Jace'a, czy był już kiedyś we Włoszech. Wtedy usłyszałam, jak ktoś woła moje imię.
Odwróciłam się automatycznie i natychmiast tego pożałowałam. Jak musiałam być rozproszona, by od razu nie poznać tego głosu?
Za nami biegł Tommy z bukietem róż w ręku.
Wrzucałam ubrania na oślep do walizki, myśląc o tym, co czeka mnie na miejscu. A może... Może oni już się wyprowadzili? Może ON nie mieszka już w Instytucie?
Nie, to raczej złudne nadzieje.
Zatrzasnęłam walizkę, a ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę! - krzyknęłam z ulgą.
W wejściu ukazała się głowa Isabelle.
-Mogę? - zapytała.
Potwierdziłam kiwnięciem głowy. Iz weszła i siadła po turecku na dywanie, tuż obok mnie.
-Przykro mi, że musisz jechać - jej głos wyrażał szczerość. - Ale żeby było jasne: jeśli tylko ON ci coś zrobi, od razu pisz. Nie wiem jak dostanę się do Włoch, ale jak już to zrobię, to go znajdę i zabiję.
Zaśmiałyśmy się krótko, a ja sięgnęłam po jej dłoń i uścisnęłam ją lekko. Popatrzyła na mnie, zdziwiona takim okazywaniem uczuć, ale nic nie powiedziała. Oddała tylko uścisk, patrząc na mnie z uśmiechem, a z moich ust wydostały się słowa:
-Dobrze jest mieć takich przyjaciół jak ty.
Isabelle patrzyła na mnie z ulgą i niepewnością przez dłuższą chwilę.
-Wiesz, może gdy to wszystko się skończy, zyskam parabatai.
Kiwnęłam lekko głową, uśmiechając się delikatnie. Mi też to przechodziło przez głowę, i to nie raz.
Że może gdy wreszcie zaznam spokoju, Isabelle stanie się dla mnie najlepszą przyjaciółką, siostrą, parabatai.
-Może.
***
-Wzięliście wszystko?! - zawołał mój ojciec.
Przytaknęłam.
-Na co jeszcze właściwie czekamy?
-Aż Ragnor otworzy Bramę.
-Przecież równie dobrze ja to mogłabym zrobić - mruknęłam i splotłam ręce na piersi.
Ej no, czy mój własny ojciec mnie dyskryminuje?
-Wiem, że mogłabyś ją otworzyć. Wierzę w ciebie. Jest tylko jeden problem: nikt oprócz nas dwojga nie wie o twoich umiejętnościach - odpowiedział łagodnie, a ja zacisnęłam usta w wąską kreskę.
Nikt ma nie wiedzieć. Taaa. W takim razie kiedy mi się to przyda?
Chociaż z drugiej strony, dobrze jest mieć coś, o czym wiem praktycznie tylko ja.
Bo może kiedyś będzie mi potrzebna tajna broń.
-Więc? Idziemy?! - wydarł się Sean z drugiego końca holu, a ja zamrugałam, właściwie dopiero uświadamiając sobie, że przede mną bije niebieskie światło.
Brama.
***
-Clary! Valentine! Jak dobrze znów was widzieć! - krzyknęła smukła kobieta z silnym włoskim akcentem. Uściskała ojca serdecznie, a potem podeszła do mnie i wzięła mnie w objęcia. - Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam, kochanie. - Jej gest był tak czuły, prawdziwy i matczyny, że nie mogłam się nie uśmiechnąć i oddałam uścisk, a jej ciemnobrązowe włosy omiotły moją twarz.
Kiedyś spędzałam tu tyle czasu. Wtedy włoski Instytut stał się dla mnie drugim domem, a Elena osobą bliższą, niż własna matka. A ja byłam dla niej niczym drugie dziecko.
Elena miała tylko jednego syna. Tommy'ego. Po nim chciała mieć jeszcze dzieci, a ja się jej nie dziwiłam. Ktoś o tak dobrym charakterze jak ona potrzebował szczęścia.
Próbowała trzy razy, i za każdym kończyło się to poronieniem. Nasi rodzice i państwo Licavoli... Znali się od dawna. I za każdym razem bardzo przeżywali, gdy nadchodziła kolejna ognista wiadomość o takiej samej, przytłaczającej treści.
Gdy zaczęłam umawiać się z jej synem zyskała nadzieję, że może zyska w końcu córkę. Dlaczego? Bo Tomas miał wiele dziewczyn, ale wszystkie oprócz mnie były totalnymi plastikami. Mnie więc pokochała całym sercem i chociaż obydwie bardzo przeżywałyśmy moje rozstanie z chłopakiem, nie przestałam utrzymywać z nią kontaktów.
Była mi bardzo bliska, i nadal jest.
W końcu się odsunęła, a ja popatrzyłam w jej czekoladowe oczy, pełne radości.
-Wejdźcie. Czekaliśmy na was z ogromną niecierpliwością - powiedziała miękko i objęła mnie matczynym gestem w pasie, prowadząc jak własne dziecko do Instytutu.
Bo może w pewnym sensie nim byłam.
***
Jakiś czas później postanowiłam przejść się po Wenecji, pozwiedzać miejsca, które swego czasu tak pokochałam.
Ale cóż, mus to mus. Ojciec powiedział, żebym zabrała dla bezpieczeństwa któregoś z chłopców ze sobą.
A ja z trojga złego wybrałam Jace'a.
Spacerowaliśmy więc po uliczkach, mostach i brzegiem rzeki, rzadko się odzywając, każde pogrążone we własnych myślach.
Miałam o czym myśleć. Zastanawiało mnie to, gdzie się podział Tomas. Elena stwierdziła, że wyszedł na miasto bo powiedział, że musi coś załatwić. Z jednej strony czułam ulgę, a z drugiej... No cóż, nie oszukujmy się. W moim sercu, połamanym na tysiąc kawałków, nadal czaiła się nadzieja. Tliła się gdzieś w środku mnie, a ja nie mogłam jej ugasić.
Otworzyłam usta by zapytać Jace'a, czy był już kiedyś we Włoszech. Wtedy usłyszałam, jak ktoś woła moje imię.
Odwróciłam się automatycznie i natychmiast tego pożałowałam. Jak musiałam być rozproszona, by od razu nie poznać tego głosu?
Za nami biegł Tommy z bukietem róż w ręku.
Brawa dla mnie! Ave ja!!! Nie czekaliście na rozdział tydzień! Hmm, cieszycie się? Bo osobiście, jestem dość zadowolona z tego rozdziału i tempa, w jakim go dodałam.
Wera ;*
PS. Jeśli chcecie zobaczyć nasze włoskie ciasteczko (tak, chodzi mi o Tomasa czy tam Tommy'ego, jak wolicie), zajrzyjcie sobie do zakładki bohaterowie. Elena zostanie tam dodana w najbliższym czasie.
wtorek, 21 kwietnia 2015
Rozdział 26
***Clary***
-Gdzie my właściwie idziemy? - Jace zrównał ze mną krok.
Zaczyna coś podejrzewać. Okay, pora na drastyczne środki.
-Hmm - zamruczałam z udawanym zamyśleniem i uwodzicielskim uśmiechem (błagam, nie karzcie mi tego więcej robić), kładąc mu rękę na klatce piersiowej i przysuwając się bliżej. - Zobaczysz.
Chłopak, wyraźnie coś wyczuwając, zrobił powątpiewającą minę.
O nie.
Wiedziałam, że do tego dojdzie.
Wspięłam się na palce i pocałowałam go lekko w usta, a on przyciągnął mnie bliżej do siebie.
-Yy - pokręciłam głową i położyłam mu palec na wargach. - Najpierw chodź ze mną - puścił mnie posłusznie i dalej szedł, posłuszny i oszołomiony.
Weszliśmy do kuchni. W środku stał Jonathan i robił sobie herbatę.
-Hej, chcecie? - przytaknęłam, a Jace zrobił to samo z zamglonym wzrokiem.
Po chwili mój brat postawił na stole trzy herbaty.
Piłam swoją powoli, uważnie obserwując blondyna. Wypił cały kubek jednym haustem.
-Dzięki - mruknął do mojego brata. Zmarszczyłam brwi. Czemu nic się nie dzieje?
Spojrzałam pytająco na brata, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Okay, jeszcze chwila. Uda się. Musi się udać. Chyba że...
Spojrzałam z przerażeniem na swój kubek. Nie, przecież on nie mógł ich pomylić.
Ciszę przerwał chichot Jace'a. Tak, chichot.
Podniosłam na niego wzrok, a on nagle zrobił przerażoną minę.
-Czego? - warknęłam ostrzej, niż zamierzałam.
-Sufit... Sufit na ciebie spadnie.
Wymieniłam spojrzenia z bratem i wybuchliśmy śmiechem.
Do kuchni weszła Isabelle.
-Yhm, cześć? - wyjąkała niepewnie, widząc przerażonego chłopaka rozbawionych nas. - Co jest?
Jace poderwał się jak oparzony z miejsca i wybiegł z krzykiem, trzymając się za głowę.
-Mam pięć palców! - wrzasnął, a głośny tupot mu towarzyszył.
-Przecież każdy tyle ma! Co wyście mu zrobili?! - przeraziła się Iz
Wzruszyłam ramionami.
-To środek ogłupiający - uśmiechnęłam się tryumfalnie. - Wiesz, z Morgensternami się nie zadziera.
-Co ci zrobił?
-Można powiedzieć, że nadużył mojego zaufania...
Z pokoju Jace'a dobiegł krzyk.
-Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?
Spojrzałam na Jonathana i zaczęliśmy się śmiać. Wtedy do kuchni wparował blondyn, cały w pierzu i z błędnym wzrokiem.
-Kaczki w szafie. Tylko to - mówiąc te słowa, mój brat spadł z krzesła ze śmiechu.
***
-Hmm, Clary... - zaczął ojciec podczas kolacji.
-Tak? - podniosłam wzrok znad posiłku.
-Muszę wyjechać na kilka dni i chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
Odpocząć od humorków Jace'a, Seana i Freda? Tak!
-Jasne - zgodziłam się szybko.
-Chłopcy pojechaliby z nami - dopowiedział Valentine, a moja nadzieja prysła jak bańka mydlana. - Alec, Iz i Jonathan zostaliby z Jocelyn.
-No cóż, dobrze - wydęłam niezadowolona wargi. - Gdzie konkretnie jedziemy?
-Więc... - ojciec zawahał się przez moment i westchnął. - Do Instytutu we Włoszech.
Zakrztusiłam się jedzeniem, Izzy też. Obie doskonale wiedziałyśmy, co to oznacza.
Tommy.
Jest!!! Jak dla mnie słaby, ale pisałam cały dziś i nie mogłam się skupić, bo wcześniej zaatakował mnie taki ogromny pies... Znaczy się, zaatakował, bo chciał mojego pieska, ale ja go obroniłam ^^ To... chyba nie mam nic do dodania XD
Wera ;*
-Gdzie my właściwie idziemy? - Jace zrównał ze mną krok.
Zaczyna coś podejrzewać. Okay, pora na drastyczne środki.
-Hmm - zamruczałam z udawanym zamyśleniem i uwodzicielskim uśmiechem (błagam, nie karzcie mi tego więcej robić), kładąc mu rękę na klatce piersiowej i przysuwając się bliżej. - Zobaczysz.
Chłopak, wyraźnie coś wyczuwając, zrobił powątpiewającą minę.
O nie.
Wiedziałam, że do tego dojdzie.
Wspięłam się na palce i pocałowałam go lekko w usta, a on przyciągnął mnie bliżej do siebie.
-Yy - pokręciłam głową i położyłam mu palec na wargach. - Najpierw chodź ze mną - puścił mnie posłusznie i dalej szedł, posłuszny i oszołomiony.
Weszliśmy do kuchni. W środku stał Jonathan i robił sobie herbatę.
-Hej, chcecie? - przytaknęłam, a Jace zrobił to samo z zamglonym wzrokiem.
Po chwili mój brat postawił na stole trzy herbaty.
Piłam swoją powoli, uważnie obserwując blondyna. Wypił cały kubek jednym haustem.
-Dzięki - mruknął do mojego brata. Zmarszczyłam brwi. Czemu nic się nie dzieje?
Spojrzałam pytająco na brata, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Okay, jeszcze chwila. Uda się. Musi się udać. Chyba że...
Spojrzałam z przerażeniem na swój kubek. Nie, przecież on nie mógł ich pomylić.
Ciszę przerwał chichot Jace'a. Tak, chichot.
Podniosłam na niego wzrok, a on nagle zrobił przerażoną minę.
-Czego? - warknęłam ostrzej, niż zamierzałam.
-Sufit... Sufit na ciebie spadnie.
Wymieniłam spojrzenia z bratem i wybuchliśmy śmiechem.
Do kuchni weszła Isabelle.
-Yhm, cześć? - wyjąkała niepewnie, widząc przerażonego chłopaka rozbawionych nas. - Co jest?
Jace poderwał się jak oparzony z miejsca i wybiegł z krzykiem, trzymając się za głowę.
-Mam pięć palców! - wrzasnął, a głośny tupot mu towarzyszył.
-Przecież każdy tyle ma! Co wyście mu zrobili?! - przeraziła się Iz
Wzruszyłam ramionami.
-To środek ogłupiający - uśmiechnęłam się tryumfalnie. - Wiesz, z Morgensternami się nie zadziera.
-Co ci zrobił?
-Można powiedzieć, że nadużył mojego zaufania...
Z pokoju Jace'a dobiegł krzyk.
-Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?
Spojrzałam na Jonathana i zaczęliśmy się śmiać. Wtedy do kuchni wparował blondyn, cały w pierzu i z błędnym wzrokiem.
-Kaczki w szafie. Tylko to - mówiąc te słowa, mój brat spadł z krzesła ze śmiechu.
***
-Hmm, Clary... - zaczął ojciec podczas kolacji.
-Tak? - podniosłam wzrok znad posiłku.
-Muszę wyjechać na kilka dni i chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
Odpocząć od humorków Jace'a, Seana i Freda? Tak!
-Jasne - zgodziłam się szybko.
-Chłopcy pojechaliby z nami - dopowiedział Valentine, a moja nadzieja prysła jak bańka mydlana. - Alec, Iz i Jonathan zostaliby z Jocelyn.
-No cóż, dobrze - wydęłam niezadowolona wargi. - Gdzie konkretnie jedziemy?
-Więc... - ojciec zawahał się przez moment i westchnął. - Do Instytutu we Włoszech.
Zakrztusiłam się jedzeniem, Izzy też. Obie doskonale wiedziałyśmy, co to oznacza.
Tommy.
Jest!!! Jak dla mnie słaby, ale pisałam cały dziś i nie mogłam się skupić, bo wcześniej zaatakował mnie taki ogromny pies... Znaczy się, zaatakował, bo chciał mojego pieska, ale ja go obroniłam ^^ To... chyba nie mam nic do dodania XD
Wera ;*
środa, 15 kwietnia 2015
Rozdział 25 cz. 2
-Mam dla was nowinę - oświadczył Valentine przy obiedzie. - Postanowiliśmy zawęzić grono Kandydatów i... Clary wybrała finałową trójkę.
Zmarszczyłam brwi. Sorry, ja wybrałam? Ja chciałam to zakończyć. Ale nie - impreza musi trwać!
Czuję się, jakby świat się na mnie uwziął. Przecież mam dopiero siedemnaście lat! Mam przed sobą całe życie - nie mam zamiaru marnować go małżeństwem.
-Tak więc, zostają... - ojciec zerknął na mnie. - Jace, Fred oraz Sean. Alec... nie jesteś już jednym z kandydatów, ale mieszkaliście u nas już przed Eliminacjami. Możesz zostać.
Po jadalni rozległ się szum, a ja wychwyciłam kilka głosów:
-Oczywiście, że wybrała mnie. Znamy się od dziecka a ta przerwa, w której przestaliśmy się spotykać i to, że wybrała mnie, jest dowodem na to, że zawsze byłem jej bliski. Nie dziwcie się, jeśli dostaniecie zaproszenia na nasze wesele! - mówił Sean do Tadashi''ego i Davida siedzących obok. Serio?
Zaczęłam nasłuchiwać kogoś innego.
-Wiedziałem, że to będę ja! Moje prośby zostały wysłuchane! Dzięki wam, o czcigodni kosmici! - krzyknął Fred, jednak zagłuszyli go inni, więc nie zwrócił na siebie zbytniej uwagi.
W drugim końcu stołu Jace toczył dyskusję z Helen:
-Musisz jej powiedzieć - wysyczała blondynka, a ja wytężyłam słuch. Hmm, czy ja o czymś nie wiem?
-Nic nie będę mówił - odpowiedział jej szeptem. - Zabije mnie, gdy się dowie.
-Okay. Poradzisz tu sobie?
-Tak, poradzę. Możesz być spokojna.
-I jesteś całkowicie pewien, że milczenie będzie dobrym wyjściem?
-Tak, Helen! - zirytował się. - A poza tym...
-Clary! Clary, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - Isabelle pstryknęła mi palcami przed oczami. Zamrugałam i zaklęłam w myślach. Przecież mogłam się czegoś dowiedzieć!
-Tak, oczywiście - całą siłą woli wykrzywiłam usta w uśmiechu i oparłam łokieć o stół.
Dobrze. Skoro on może mieć Helen, ja mogę pokazać, że mi nie zależy.
Chwila, co?
***
Siedziałam w pokoju i czytałam "Joyland". Znaczy się, próbowałam. Bo tak naprawdę w głowie miałam taki natłok myśli, że byłam pewna, że mi eksploduje.
Co teraz będzie? Jeśli zostało ich tylko trzech, w końcu będę musiała wybrać. A wtedy...
Nie, stop. Ojciec nie wyda mnie za mąż na siłę.
A może jednak? - odpowiedział mi w głowie jakiś głosik.
Nie! Nie mógłby.
Ależ tak. Zdecydowanie go na to stać.
-Dość! - wydałam z siebie stłumiony okrzyk i rzuciłam książką o ścianę. Odbiła się od niej z głośnym hukiem, a ja przycisnęłam pierwszą lepszą poduszkę do głowy.
-Clary? - drzwi do pokoju uchyliły się, ukazując głowę Helen. A tej tu czego?
-Hmm? - mruknęłam i usiadłam, poprawiając włosy.
-Muszę ci coś powiedzieć. - Dziewczyna usiadła na skraju łóżka, położyła dłonie na kolanach i uśmiechnęła się niepewnie.
-Więc?
-Widzisz... Matko, przecież Jace mnie zabije gdy dowie się, że ci powiedziałam. Ale powinnaś wiedzieć.
Starałam się ukryć niecierpliwość. Rozumiem, że wreszcie się dowiem o czym zakochana para gadała przy obiedzie.
-Ja wcale nie jestem w nim zakochana - wypaliła, a ja uniosłam brew, zaskoczona.
-Jak to nie?
-Normalnie. Poprosił mnie o udawanie, bo chciał wzbudzić twoją zazdrość.
Zamarłam. Jak on mógł?! Jestem człowiekiem, a nie... nagrodą na loterii. Co za idiota! Jak ja mu...
-Dzięki, że mi powiedziałaś - zwróciłam się z mściwym uśmiechem do Helen.
-Jesteś zła? - zapytała cicho, spuszczając wzrok i zaciskając drżące dłonie.
-Nie na ciebie - uspokoiłam ją, a ona wypuściła nerwowy oddech i wyszła, rzucając mi jeszcze blady uśmiech.
Okay. Czas rozpocząć akcję "Zniszczyć Jace'a".
***
Gdy ustaliłam z Jonathanem szczegóły, poszłam poszukać Jace'a. Siedział razem z Alekiem w ogrodzie, dyskutując na jakiś temat.
"Chcesz się bawić? No to się zabawimy" - pomyślałam i zaczęłam iść w ich stronę.
Gdy Alec mnie zauważył, przeczesał ręką włosy. Był to nasz umówiony znak. Naprawdę nie wiem, jak mojemu bratu udało się z nim pogadać na ten temat, ale najwyraźniej Jace musiał gdzieś na chwilę zniknąć, bo Alec został włączony w plan. Cóż, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że należy mu się nauczka.
-Hej, chłopaki - usiadłam pomiędzy nimi na ławce i posłałam Jace'owi słodki, promienny uśmiech.
-Cześć - uśmiechnął się Jace. W środku cała gotowałam się ze złości, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-O czym gadacie? - usadowiłam się wygodniej.
-O broni. Jeśli chcesz, możesz... - dobiegł nas sygnał wiadomości z kieszeni Aleca. Chłopak przebiegł wzrokiem po ekranie, marszcząc brwi.
-Coś się stało? - zapytałam głosem słodkiej, pustej laluni.
-Valentine wzywa. Tylko mnie, Jace - spojrzał na niego z naganą, gdy ten chciał się podnieść. - Później cię znajdę i dokończymy rozmowę.
Valentine wzywa? To była pusta wiadomość od mojego brata. A blondas oczywiście wierzy we wszystko.
-No dobrze - odezwałam się po chwili sam na sam. - To ja chyba też pójdę - wstając, niby przypadkiem oparłam dłoń na torsie Jace'a, a on napiął wszystkie mięśnie. - A ty zostajesz?
-Nie, idę z tobą - odpowiedział rozkojarzonym głosem i podążył za mną, śledząc mnie wzrokiem.
Świetnie. Wszystko idzie tak, jak zaplanowałam.
A ten naiwny debil będzie tańczył tak, jak ja mu zagram.
No, nareszcie! I co, wyszedł długi?
I sorry, że ostatnio tak zaniedbałam bloga, ale miałam mega samokrytykę. W ostatnim tygodniu o moim pisaniu i blogu myślałam tylko w jeden sposób: "Jestem do dupy. Beztalencie, które próbuje zrobić coś sensownego. A ten blog ludzie czytają wyłącznie z nudów. Lepiej od razu go usunąć." Tak więc, wolałam nie dotykać się do pisania i bloggera.
Ale teraz postaram się zrehabilitować XD
Bardzo, bardzo, bardzo was proszę o komentarze. Jesteście jeszcze, tak w ogóle? :'(
Wera ;*
Zmarszczyłam brwi. Sorry, ja wybrałam? Ja chciałam to zakończyć. Ale nie - impreza musi trwać!
Czuję się, jakby świat się na mnie uwziął. Przecież mam dopiero siedemnaście lat! Mam przed sobą całe życie - nie mam zamiaru marnować go małżeństwem.
-Tak więc, zostają... - ojciec zerknął na mnie. - Jace, Fred oraz Sean. Alec... nie jesteś już jednym z kandydatów, ale mieszkaliście u nas już przed Eliminacjami. Możesz zostać.
Po jadalni rozległ się szum, a ja wychwyciłam kilka głosów:
-Oczywiście, że wybrała mnie. Znamy się od dziecka a ta przerwa, w której przestaliśmy się spotykać i to, że wybrała mnie, jest dowodem na to, że zawsze byłem jej bliski. Nie dziwcie się, jeśli dostaniecie zaproszenia na nasze wesele! - mówił Sean do Tadashi''ego i Davida siedzących obok. Serio?
Zaczęłam nasłuchiwać kogoś innego.
-Wiedziałem, że to będę ja! Moje prośby zostały wysłuchane! Dzięki wam, o czcigodni kosmici! - krzyknął Fred, jednak zagłuszyli go inni, więc nie zwrócił na siebie zbytniej uwagi.
W drugim końcu stołu Jace toczył dyskusję z Helen:
-Musisz jej powiedzieć - wysyczała blondynka, a ja wytężyłam słuch. Hmm, czy ja o czymś nie wiem?
-Nic nie będę mówił - odpowiedział jej szeptem. - Zabije mnie, gdy się dowie.
-Okay. Poradzisz tu sobie?
-Tak, poradzę. Możesz być spokojna.
-I jesteś całkowicie pewien, że milczenie będzie dobrym wyjściem?
-Tak, Helen! - zirytował się. - A poza tym...
-Clary! Clary, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - Isabelle pstryknęła mi palcami przed oczami. Zamrugałam i zaklęłam w myślach. Przecież mogłam się czegoś dowiedzieć!
-Tak, oczywiście - całą siłą woli wykrzywiłam usta w uśmiechu i oparłam łokieć o stół.
Dobrze. Skoro on może mieć Helen, ja mogę pokazać, że mi nie zależy.
Chwila, co?
***
Siedziałam w pokoju i czytałam "Joyland". Znaczy się, próbowałam. Bo tak naprawdę w głowie miałam taki natłok myśli, że byłam pewna, że mi eksploduje.
Co teraz będzie? Jeśli zostało ich tylko trzech, w końcu będę musiała wybrać. A wtedy...
Nie, stop. Ojciec nie wyda mnie za mąż na siłę.
A może jednak? - odpowiedział mi w głowie jakiś głosik.
Nie! Nie mógłby.
Ależ tak. Zdecydowanie go na to stać.
-Dość! - wydałam z siebie stłumiony okrzyk i rzuciłam książką o ścianę. Odbiła się od niej z głośnym hukiem, a ja przycisnęłam pierwszą lepszą poduszkę do głowy.
-Clary? - drzwi do pokoju uchyliły się, ukazując głowę Helen. A tej tu czego?
-Hmm? - mruknęłam i usiadłam, poprawiając włosy.
-Muszę ci coś powiedzieć. - Dziewczyna usiadła na skraju łóżka, położyła dłonie na kolanach i uśmiechnęła się niepewnie.
-Więc?
-Widzisz... Matko, przecież Jace mnie zabije gdy dowie się, że ci powiedziałam. Ale powinnaś wiedzieć.
Starałam się ukryć niecierpliwość. Rozumiem, że wreszcie się dowiem o czym zakochana para gadała przy obiedzie.
-Ja wcale nie jestem w nim zakochana - wypaliła, a ja uniosłam brew, zaskoczona.
-Jak to nie?
-Normalnie. Poprosił mnie o udawanie, bo chciał wzbudzić twoją zazdrość.
Zamarłam. Jak on mógł?! Jestem człowiekiem, a nie... nagrodą na loterii. Co za idiota! Jak ja mu...
-Dzięki, że mi powiedziałaś - zwróciłam się z mściwym uśmiechem do Helen.
-Jesteś zła? - zapytała cicho, spuszczając wzrok i zaciskając drżące dłonie.
-Nie na ciebie - uspokoiłam ją, a ona wypuściła nerwowy oddech i wyszła, rzucając mi jeszcze blady uśmiech.
Okay. Czas rozpocząć akcję "Zniszczyć Jace'a".
***
Gdy ustaliłam z Jonathanem szczegóły, poszłam poszukać Jace'a. Siedział razem z Alekiem w ogrodzie, dyskutując na jakiś temat.
"Chcesz się bawić? No to się zabawimy" - pomyślałam i zaczęłam iść w ich stronę.
Gdy Alec mnie zauważył, przeczesał ręką włosy. Był to nasz umówiony znak. Naprawdę nie wiem, jak mojemu bratu udało się z nim pogadać na ten temat, ale najwyraźniej Jace musiał gdzieś na chwilę zniknąć, bo Alec został włączony w plan. Cóż, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że należy mu się nauczka.
-Hej, chłopaki - usiadłam pomiędzy nimi na ławce i posłałam Jace'owi słodki, promienny uśmiech.
-Cześć - uśmiechnął się Jace. W środku cała gotowałam się ze złości, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-O czym gadacie? - usadowiłam się wygodniej.
-O broni. Jeśli chcesz, możesz... - dobiegł nas sygnał wiadomości z kieszeni Aleca. Chłopak przebiegł wzrokiem po ekranie, marszcząc brwi.
-Coś się stało? - zapytałam głosem słodkiej, pustej laluni.
-Valentine wzywa. Tylko mnie, Jace - spojrzał na niego z naganą, gdy ten chciał się podnieść. - Później cię znajdę i dokończymy rozmowę.
Valentine wzywa? To była pusta wiadomość od mojego brata. A blondas oczywiście wierzy we wszystko.
-No dobrze - odezwałam się po chwili sam na sam. - To ja chyba też pójdę - wstając, niby przypadkiem oparłam dłoń na torsie Jace'a, a on napiął wszystkie mięśnie. - A ty zostajesz?
-Nie, idę z tobą - odpowiedział rozkojarzonym głosem i podążył za mną, śledząc mnie wzrokiem.
Świetnie. Wszystko idzie tak, jak zaplanowałam.
A ten naiwny debil będzie tańczył tak, jak ja mu zagram.
No, nareszcie! I co, wyszedł długi?
I sorry, że ostatnio tak zaniedbałam bloga, ale miałam mega samokrytykę. W ostatnim tygodniu o moim pisaniu i blogu myślałam tylko w jeden sposób: "Jestem do dupy. Beztalencie, które próbuje zrobić coś sensownego. A ten blog ludzie czytają wyłącznie z nudów. Lepiej od razu go usunąć." Tak więc, wolałam nie dotykać się do pisania i bloggera.
Ale teraz postaram się zrehabilitować XD
Bardzo, bardzo, bardzo was proszę o komentarze. Jesteście jeszcze, tak w ogóle? :'(
Wera ;*
niedziela, 12 kwietnia 2015
Rozdział 25 cz.1
Zaczynało świtać. Wszyscy wracaliśmy do pokoi, większość na wpół śpiąc. Szłam z Jonathanem z jednej strony i pół przytomną Isabelle z drugiej, powłóczącą nogami z głową na moim ramieniu. Zerknęłam na nią i mojego brata, jeszcze w miarę rozbudzonego.
-Jonathanie... - zagadnęłam cichym głosem.
-Hmm? - mruknął, spoglądając na mnie z ciekawością.
-Jeśli ktoś będzie chciał mnie obudzić, to go zabij - mój brat zachichotał i delikatnie przejął Izzy ode mnie, biorąc ją na ręce. Ta mruknęła z wdzięcznością, zahaczając palce o jego koszulę i wtulając głowę w jego ramię, automatycznie zasypiając. Chłopak spojrzał na nią z czułością, lekko przyciskając do siebie.
-Masz to jak w banku - stwierdził z zadowolonym uśmiechem, a ja weszłam do pokoju i padłam wyczerpana na łóżko.
***
-Okay, Clary. Kto odpada? - ojciec podsunął mi pod nos dziesięć zdjęć Kandydatów.
-Ugh... Wszyscy - Ukryłam twarz w dłoniach, ziewając.
-Skup się, młoda. Do obiadu musimy zdecydować.
-Dobrze. Więc odpada on... - odsunęłam na drugi koniec stołu przypadkowe zdjęcie - ...i on, on, on. Oni też - przesunęłam resztę jednym ruchem.
-Clary! - syknął ojciec, ale kącik jego ust zadrgał, gdy próbował się nie uśmiechnąć. - Może ja zaproponuję finałową trójkę. Niech to będą... ci.
Zerknęłam na zdjęcia które wybrał, i aż się zakrztusiłam.
O mój Boże.
Matko... Tydzień nie było rozdziału i taki krótki... Błagam was, nawrzeszczcie na mnie, bo muszę dostać porządnego kopa XD Resztę rozdziału dodam jak najszybciej.
PS. Są dodane nowe zakładki!!!
Wera ;*
-Jonathanie... - zagadnęłam cichym głosem.
-Hmm? - mruknął, spoglądając na mnie z ciekawością.
-Jeśli ktoś będzie chciał mnie obudzić, to go zabij - mój brat zachichotał i delikatnie przejął Izzy ode mnie, biorąc ją na ręce. Ta mruknęła z wdzięcznością, zahaczając palce o jego koszulę i wtulając głowę w jego ramię, automatycznie zasypiając. Chłopak spojrzał na nią z czułością, lekko przyciskając do siebie.
-Masz to jak w banku - stwierdził z zadowolonym uśmiechem, a ja weszłam do pokoju i padłam wyczerpana na łóżko.
***
-Okay, Clary. Kto odpada? - ojciec podsunął mi pod nos dziesięć zdjęć Kandydatów.
-Ugh... Wszyscy - Ukryłam twarz w dłoniach, ziewając.
-Skup się, młoda. Do obiadu musimy zdecydować.
-Dobrze. Więc odpada on... - odsunęłam na drugi koniec stołu przypadkowe zdjęcie - ...i on, on, on. Oni też - przesunęłam resztę jednym ruchem.
-Clary! - syknął ojciec, ale kącik jego ust zadrgał, gdy próbował się nie uśmiechnąć. - Może ja zaproponuję finałową trójkę. Niech to będą... ci.
Zerknęłam na zdjęcia które wybrał, i aż się zakrztusiłam.
O mój Boże.
Matko... Tydzień nie było rozdziału i taki krótki... Błagam was, nawrzeszczcie na mnie, bo muszę dostać porządnego kopa XD Resztę rozdziału dodam jak najszybciej.
PS. Są dodane nowe zakładki!!!
Wera ;*
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Rozdział 24
***Clary***
Westchnęłam, opuszczając rękę ze wsuwką. Siedziałam na pufie przed toaletką z perfekcyjnym makijażem wykonanym przez Iz i w sukience, próbując upiąć włosy. Dziewczyna stwierdziła, że ułożyć je mogę sama.
Cóż, przeceniła moje możliwości.
Wstałam i podeszłam do dużego lustra, oglądając swój strój. Byłam w sukience z czarną górą i jasnozielonym dołem. Włosy uparcie nie chciały się utrzymać tak, jak zaplanowała to Isabelle.
Nagle ktoś zapukał.
-Ugh... ugh... ugh, proszę! - wysapałam, walcząc ze wsuwką.
Do pokoju weszła moja matka, ubrana w błękitną suknię na jedno ramię z czarnym paskiem. Włosy zaplotła w kłosa, przerzuconego teraz przez ramię.
-Pomóc ci, Clary? - zapytała ostrożnie, patrząc na moją frustrację.
Opuściłam ręce, wyciągając wsuwki w jej stronę.
-Gdybyś mogła... - Jocelyn podeszła do mnie i sprawnie wsunęła spinki, a moja fryzura wreszcie trzymała się jak należy.
-Dzięki.
-Nie ma za co. - Odwróciła się do połowy, jakby zamierzała wyjść. Najwyraźniej zmieniła jednak zdanie, bo spojrzała na mnie z czułym i zdeterminowanym wyrazem twarzy, a następnie... przytuliła mnie. - Kocham cię, Clary - wyszeptała.
Stałam przez chwilę zamurowana, ale w końcu odwzajemniłam uścisk, mówiąc trzy słowa, które nie sądziłam, że kiedyś wyjdą z moich ust:
-Też cię kocham.
***
-Clary?
Odwróciłam się na dźwięk głosu Iz. Stała w czerwonej sukni niczym z bajki (którą zresztą sama pomogłam jej wybrać) i kucyku, z ozdobą we włosach.
-O ja cię kręcę! Wyglądasz wspaniale! Mówiłam, że będzie do ciebie pasować! - pisnęła, raz za razem lustrując moją sukienkę.
Pogładziłam materiał, lekko zażenowana.
-Yhm, dzięki. - Iz uśmiechnęła się do mnie i rozejrzała po sali balowej.
-Cóż, twój ojciec naprawdę się postarał - powiedziała z uznaniem.
Rzeczywiście, sala prezentowała się cudownie. Kryształowe żyrandole, świeczniki i długie, oficie zastawione stoły robiły wrażenie. Do tego marmurowe posadzki i złote draperie na ścianach - wszystko tworzyło bajkowy klimat.
Wszyscy już byli, zbici w gromadki i śmiejący się, z kieliszkami złotego szampana w dłoniach.
Po chwili podszedł do nas mój ojciec.
-Clary, musisz zatańczyć pierwszy taniec - powiedział cicho, patrząc na mnie. - Ślicznie wyglądasz, przy okazji.
-Dzięki - rozejrzałam się po sali. - Z kim mam to zrobić?
-Wylosujesz - odparł, jakby to było oczywiste i zaklaskał, a dźwięk rozniósł się po sali.
Wszyscy odwrócili się w naszą stronę, a ja zaczęłam się denerwować. Iz dyskretnie się odsunęła.
-Czas na pierwszy taniec tego wieczoru. Moja córka wylosuje jednego z was, a on z nią zatańczy - jak na zawołanie zjawił się obok nas kelner, trzymający szklaną urnę. Były w niej złożone karteczki z eleganckiego papieru.
Sięgnęłam do nich lekko drżącą ręką, wybierając jedną na chybił trafił. Rozłożyłam ją ostrożnie, a widząc cztery wykaligrafowane litery, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
No nie, to jakiś żart?!
Ojciec spojrzał mi przez ramię, a potem spojrzał na moją niedowierzającą minę i tłum Kandydatów, domagający się odpowiedzi.
-Jace! - oznajmił donośnym głosem.
***
Gdzieś za mną rozległ się przytłumiony krzyk Isabelle, ale ja szukałam wzrokiem Jace'a.
W końcu go zobaczyłam. Stał z Alekiem, Jonathanem i Helen. Dziewczyna wyglądała pięknie w długiej, fioletowej sukni i oryginalnej fryzurze.
Blondyn był ubrany w ciemny garnitur, zresztą jak wszyscy obecni tu faceci. Zmarszczył delikatnie brwi, powiedział coś do swojej grupki oddając Helen swój kieliszek, a potem ruszył w moją stronę.
Gdy stanął przede mną, orkiestra zaczęła grać walca.
Ukłonił mi się, a ja dygnęłam. Chłopak objął mnie jedną ręką w talii, drugą ujmując moją dłoń i unosząc je złączone na wysokość ramienia. Przyciągnął mnie mocno do siebie, ale ja skrzywiłam się lekko i odsunęłam nieznacznie, tak by ojciec nie mógł tego zauważyć.
Jace uniósł brew, nic nie mówiąc, a chwilę potem orkiestra doszła do właściwego momentu i zaczęliśmy tańczyć.
-Okay, o co się tym razem gniewasz? - zapytał po pół minucie.
-O nic? - prychnęłam. - Tak na marginesie, wcale nie jestem obrażona.
-Przecież widzę, jak jest - zacisnął usta w wąską kreskę.
-Nic nie widzisz - rzuciłam, a widząc karcącą miną ojca nad ramieniem chłopaka, przewróciłam oczami. - Nie ja przyprowadzam tu jakieś dziewczyny, by się z nimi całować.
-Ach, więc o to chodzi? - uśmiechnął się złośliwie. - Jesteś zazdrosna!
-Nie jestem zazdrosna - odpowiedziałam mu zniecierpliwionym tonem.
-Owszem, jesteś.
-Och, wal się, Herondale! - syknęłam. - Po prostu nie wiem, czy zasady na to pozwalają.
-Więc jesteś zazdrosna - stwierdził z całą swoją arogancją.
Akurat wtedy skończył się utwór a ja z wielką ulgą wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku.
-Nie. Jestem. Zazdrosna. - wywarczałam cicho, a wokół nas wznosiły się oklaski. Jace spojrzał na mnie ze złośliwym niedowierzaniem, na co prychnęłam i odwróciłam się, szybkim krokiem schodząc z parkietu.
***
Impreza trwała od kilku godzin, a ja rozmawiałam i tańczyłam ze wszystkimi, ignorując kompletnie Jace'a.
Po północy ojciec poprosił wszystkich o wyjście na dwór, ponieważ zamierzał wypuścić fajerwerki na moją cześć. Gdy już wszyscy myśleli, że to koniec pokazu, do stanowiska z fajerwerkami podbiegł Fred z krzykiem, by odpalili jego niespodziankę. Służba kiwnęła głową, a chwilę później z pobliskiej łąki wystrzeliły setki sztucznych ogni, układając się na niebie w napis: "Fred today, Fred tomorrow, Fred forever".
Wszyscy staliśmy zamurowani patrząc w to widowisko, aj nawet się nie zdziwiłam, gdy chłopak podszedł mówiąc, że to dla mnie.
MIŚKI! MAM DWIE WAŻNE SPRAWY!!!
1. Moja przyjaciółka ma stronkę na facebook'u. Nazywa się DIY, a w tle stronki (gdy w nią wejdziecie) są słowa JUST SMILE, a na profilowym narzędzia i napis DIY. Gdybyście mogli ją polubić, byłabym wdzięczna. Dla nas obydwu to bardzo ważne =)
2. Ala poprosiła mnie, bym was poprosiła (matko, jak to badziewnie brzmi XD ), byście podali swoje ulubione piosenki, bo chce zrobić playlistę.
No, to chyba tyle. Przepraszam za takie opóźnienie z tym rozdziałem, ale - jak się okazuje - nawet w święta nie mam wolnego czasu =P
Wera ;*
Westchnęłam, opuszczając rękę ze wsuwką. Siedziałam na pufie przed toaletką z perfekcyjnym makijażem wykonanym przez Iz i w sukience, próbując upiąć włosy. Dziewczyna stwierdziła, że ułożyć je mogę sama.
Cóż, przeceniła moje możliwości.
Wstałam i podeszłam do dużego lustra, oglądając swój strój. Byłam w sukience z czarną górą i jasnozielonym dołem. Włosy uparcie nie chciały się utrzymać tak, jak zaplanowała to Isabelle.
Nagle ktoś zapukał.
-Ugh... ugh... ugh, proszę! - wysapałam, walcząc ze wsuwką.
Do pokoju weszła moja matka, ubrana w błękitną suknię na jedno ramię z czarnym paskiem. Włosy zaplotła w kłosa, przerzuconego teraz przez ramię.
-Pomóc ci, Clary? - zapytała ostrożnie, patrząc na moją frustrację.
Opuściłam ręce, wyciągając wsuwki w jej stronę.
-Gdybyś mogła... - Jocelyn podeszła do mnie i sprawnie wsunęła spinki, a moja fryzura wreszcie trzymała się jak należy.
-Dzięki.
-Nie ma za co. - Odwróciła się do połowy, jakby zamierzała wyjść. Najwyraźniej zmieniła jednak zdanie, bo spojrzała na mnie z czułym i zdeterminowanym wyrazem twarzy, a następnie... przytuliła mnie. - Kocham cię, Clary - wyszeptała.
Stałam przez chwilę zamurowana, ale w końcu odwzajemniłam uścisk, mówiąc trzy słowa, które nie sądziłam, że kiedyś wyjdą z moich ust:
-Też cię kocham.
***
-Clary?
Odwróciłam się na dźwięk głosu Iz. Stała w czerwonej sukni niczym z bajki (którą zresztą sama pomogłam jej wybrać) i kucyku, z ozdobą we włosach.
-O ja cię kręcę! Wyglądasz wspaniale! Mówiłam, że będzie do ciebie pasować! - pisnęła, raz za razem lustrując moją sukienkę.
Pogładziłam materiał, lekko zażenowana.
-Yhm, dzięki. - Iz uśmiechnęła się do mnie i rozejrzała po sali balowej.
-Cóż, twój ojciec naprawdę się postarał - powiedziała z uznaniem.
Rzeczywiście, sala prezentowała się cudownie. Kryształowe żyrandole, świeczniki i długie, oficie zastawione stoły robiły wrażenie. Do tego marmurowe posadzki i złote draperie na ścianach - wszystko tworzyło bajkowy klimat.
Wszyscy już byli, zbici w gromadki i śmiejący się, z kieliszkami złotego szampana w dłoniach.
Po chwili podszedł do nas mój ojciec.
-Clary, musisz zatańczyć pierwszy taniec - powiedział cicho, patrząc na mnie. - Ślicznie wyglądasz, przy okazji.
-Dzięki - rozejrzałam się po sali. - Z kim mam to zrobić?
-Wylosujesz - odparł, jakby to było oczywiste i zaklaskał, a dźwięk rozniósł się po sali.
Wszyscy odwrócili się w naszą stronę, a ja zaczęłam się denerwować. Iz dyskretnie się odsunęła.
-Czas na pierwszy taniec tego wieczoru. Moja córka wylosuje jednego z was, a on z nią zatańczy - jak na zawołanie zjawił się obok nas kelner, trzymający szklaną urnę. Były w niej złożone karteczki z eleganckiego papieru.
Sięgnęłam do nich lekko drżącą ręką, wybierając jedną na chybił trafił. Rozłożyłam ją ostrożnie, a widząc cztery wykaligrafowane litery, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
No nie, to jakiś żart?!
Ojciec spojrzał mi przez ramię, a potem spojrzał na moją niedowierzającą minę i tłum Kandydatów, domagający się odpowiedzi.
-Jace! - oznajmił donośnym głosem.
***
Gdzieś za mną rozległ się przytłumiony krzyk Isabelle, ale ja szukałam wzrokiem Jace'a.
W końcu go zobaczyłam. Stał z Alekiem, Jonathanem i Helen. Dziewczyna wyglądała pięknie w długiej, fioletowej sukni i oryginalnej fryzurze.
Blondyn był ubrany w ciemny garnitur, zresztą jak wszyscy obecni tu faceci. Zmarszczył delikatnie brwi, powiedział coś do swojej grupki oddając Helen swój kieliszek, a potem ruszył w moją stronę.
Gdy stanął przede mną, orkiestra zaczęła grać walca.
Ukłonił mi się, a ja dygnęłam. Chłopak objął mnie jedną ręką w talii, drugą ujmując moją dłoń i unosząc je złączone na wysokość ramienia. Przyciągnął mnie mocno do siebie, ale ja skrzywiłam się lekko i odsunęłam nieznacznie, tak by ojciec nie mógł tego zauważyć.
Jace uniósł brew, nic nie mówiąc, a chwilę potem orkiestra doszła do właściwego momentu i zaczęliśmy tańczyć.
-Okay, o co się tym razem gniewasz? - zapytał po pół minucie.
-O nic? - prychnęłam. - Tak na marginesie, wcale nie jestem obrażona.
-Przecież widzę, jak jest - zacisnął usta w wąską kreskę.
-Nic nie widzisz - rzuciłam, a widząc karcącą miną ojca nad ramieniem chłopaka, przewróciłam oczami. - Nie ja przyprowadzam tu jakieś dziewczyny, by się z nimi całować.
-Ach, więc o to chodzi? - uśmiechnął się złośliwie. - Jesteś zazdrosna!
-Nie jestem zazdrosna - odpowiedziałam mu zniecierpliwionym tonem.
-Owszem, jesteś.
-Och, wal się, Herondale! - syknęłam. - Po prostu nie wiem, czy zasady na to pozwalają.
-Więc jesteś zazdrosna - stwierdził z całą swoją arogancją.
Akurat wtedy skończył się utwór a ja z wielką ulgą wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku.
-Nie. Jestem. Zazdrosna. - wywarczałam cicho, a wokół nas wznosiły się oklaski. Jace spojrzał na mnie ze złośliwym niedowierzaniem, na co prychnęłam i odwróciłam się, szybkim krokiem schodząc z parkietu.
***
Impreza trwała od kilku godzin, a ja rozmawiałam i tańczyłam ze wszystkimi, ignorując kompletnie Jace'a.
Po północy ojciec poprosił wszystkich o wyjście na dwór, ponieważ zamierzał wypuścić fajerwerki na moją cześć. Gdy już wszyscy myśleli, że to koniec pokazu, do stanowiska z fajerwerkami podbiegł Fred z krzykiem, by odpalili jego niespodziankę. Służba kiwnęła głową, a chwilę później z pobliskiej łąki wystrzeliły setki sztucznych ogni, układając się na niebie w napis: "Fred today, Fred tomorrow, Fred forever".
Wszyscy staliśmy zamurowani patrząc w to widowisko, aj nawet się nie zdziwiłam, gdy chłopak podszedł mówiąc, że to dla mnie.
MIŚKI! MAM DWIE WAŻNE SPRAWY!!!
1. Moja przyjaciółka ma stronkę na facebook'u. Nazywa się DIY, a w tle stronki (gdy w nią wejdziecie) są słowa JUST SMILE, a na profilowym narzędzia i napis DIY. Gdybyście mogli ją polubić, byłabym wdzięczna. Dla nas obydwu to bardzo ważne =)
2. Ala poprosiła mnie, bym was poprosiła (matko, jak to badziewnie brzmi XD ), byście podali swoje ulubione piosenki, bo chce zrobić playlistę.
No, to chyba tyle. Przepraszam za takie opóźnienie z tym rozdziałem, ale - jak się okazuje - nawet w święta nie mam wolnego czasu =P
Wera ;*
środa, 1 kwietnia 2015
Rozdział 23
***Jace***
Po skończonym posiłku spojrzałem na Helen, uśmiechając się do niej zachęcająco.
-Idziesz? Mógłbym pokazać ci dom. - Dziewczyna spojrzała na mnie, odwzajemniając uśmiech, dokończyła jedzenie i wstała, łapiąc mnie pod ramię.
-Jasne - ruszyliśmy do drzwi, a ja czułem na sobie spojrzenia pozostałych. A szczególnie morderczy wzrok Isabelle.
***
Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, Helen puściła mnie i z jękiem oparła się o ścianę.
-Jakie to trudne!
Zrobiłem zdziwioną minę.
-Ale co?
-Udawanie zakochanej w tobie - zrobiła zbolałą minę i oderwała się od ściany. - Nie mam pojęcia, jak oni z tobą wytrzymują.
-Jakoś muszą.
-Wiem, że muszą - przewróciła oczami, uśmiechając się. - Na kim próbujesz zrobić wrażenie? Na córce Valentine'a, tak? Jak jej... Clary?
-Tak, to Clary - przytaknąłem. A potem spoważniałem. - Posłuchaj, gdy ona wyjdzie, pocałuję c...
-Co? - syknęła, machając rękami. - Nie tak się umawialiśmy, Herondale! Miałam tylko robić za zakochaną!
Westchnąłem.
-Helen, proszę... - nie skończyłem, bo drzwi się otworzyły i wyszła Clary, a ja niewiele myśląc przyciągnąłem do siebie przyjaciółkę i pocałowałem, nie zwracając uwagi na jej ciche protesty.
Po chwili Helen objęła mnie za szyję i oddała pocałunek. Najwyraźniej postanowiła mi pomóc.
Minęło kilka sekund, zanim usłyszałem Clary.
-Ekhem - chrząknęła, a ja oderwałem się od blondynki i odwróciłem do Clary, która przyglądała nam się z chłodnym, krytycznym zainteresowaniem.
-Ups... - zachichotała Helen, wtulając się we mnie.
-Nie, że coś, ale ślinicie korytarz. Więc jeśli zamierzacie jeszcze to robić, proponuję pomieszczenie, w którym nie będę musiała tego oglądać - powiedziała z rozbawieniem, a w jej oczach czaił się dobrze ukryty, ledwo widoczny cień bólu.
-Jasne, zrozumieliśmy - kiwnąłem głową, obejmując Helen w pasie. Clary zaśmiała się sarkastycznie i odeszła dumnym krokiem.
Gdy tylko zniknęła za rogiem, Helen się ode mnie odsunęła.
-Nieźle ci poszło - uniosłem rozbawiony jedną brew, a ona się zaśmiała.
-Jestem dobrą aktorką - odparła, kręcąc głową. - Nie powiem, twoje pomysły to niezła zabawa. Ale żeby było jasne - ostatni raz ci w ten sposób pomagam, Herondale! - to powiedziawszy poszła w stronę swojego pokoju, a ja oparłem się o ścianę, parskając głośnym śmiechem.
Po skończonym posiłku spojrzałem na Helen, uśmiechając się do niej zachęcająco.
-Idziesz? Mógłbym pokazać ci dom. - Dziewczyna spojrzała na mnie, odwzajemniając uśmiech, dokończyła jedzenie i wstała, łapiąc mnie pod ramię.
-Jasne - ruszyliśmy do drzwi, a ja czułem na sobie spojrzenia pozostałych. A szczególnie morderczy wzrok Isabelle.
***
Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, Helen puściła mnie i z jękiem oparła się o ścianę.
-Jakie to trudne!
Zrobiłem zdziwioną minę.
-Ale co?
-Udawanie zakochanej w tobie - zrobiła zbolałą minę i oderwała się od ściany. - Nie mam pojęcia, jak oni z tobą wytrzymują.
-Jakoś muszą.
-Wiem, że muszą - przewróciła oczami, uśmiechając się. - Na kim próbujesz zrobić wrażenie? Na córce Valentine'a, tak? Jak jej... Clary?
-Tak, to Clary - przytaknąłem. A potem spoważniałem. - Posłuchaj, gdy ona wyjdzie, pocałuję c...
-Co? - syknęła, machając rękami. - Nie tak się umawialiśmy, Herondale! Miałam tylko robić za zakochaną!
Westchnąłem.
-Helen, proszę... - nie skończyłem, bo drzwi się otworzyły i wyszła Clary, a ja niewiele myśląc przyciągnąłem do siebie przyjaciółkę i pocałowałem, nie zwracając uwagi na jej ciche protesty.
Po chwili Helen objęła mnie za szyję i oddała pocałunek. Najwyraźniej postanowiła mi pomóc.
Minęło kilka sekund, zanim usłyszałem Clary.
-Ekhem - chrząknęła, a ja oderwałem się od blondynki i odwróciłem do Clary, która przyglądała nam się z chłodnym, krytycznym zainteresowaniem.
-Ups... - zachichotała Helen, wtulając się we mnie.
-Nie, że coś, ale ślinicie korytarz. Więc jeśli zamierzacie jeszcze to robić, proponuję pomieszczenie, w którym nie będę musiała tego oglądać - powiedziała z rozbawieniem, a w jej oczach czaił się dobrze ukryty, ledwo widoczny cień bólu.
-Jasne, zrozumieliśmy - kiwnąłem głową, obejmując Helen w pasie. Clary zaśmiała się sarkastycznie i odeszła dumnym krokiem.
Gdy tylko zniknęła za rogiem, Helen się ode mnie odsunęła.
-Nieźle ci poszło - uniosłem rozbawiony jedną brew, a ona się zaśmiała.
-Jestem dobrą aktorką - odparła, kręcąc głową. - Nie powiem, twoje pomysły to niezła zabawa. Ale żeby było jasne - ostatni raz ci w ten sposób pomagam, Herondale! - to powiedziawszy poszła w stronę swojego pokoju, a ja oparłem się o ścianę, parskając głośnym śmiechem.
Miśki, zawieszamy, straciłam wenę... PRIMA APRILIS!!! Mój wen ma się bardzo dobrze i was nie zostawimy. Jak ja was kocham, Misiaki <3 A że to wyszło krótko, next postaram dodać się jutro.
Wera ;*
PS. W następnym bal!!!