6.30 - wstaję
7.30 - idę do szkoły
15.00 - powrót, chwila odpoczynku
16.00 - 24.00 - odrabianie lekcji, nauka, ewentualnie chwilka przy książce
I tak dzień w dzień, od poniedziałku do piątku. Gdy mam chwilę, wychodzę gdzieś z paczką, ale w szkole strasznie po nas jadą, więc nie mam nawet czasu sięgnąć po gitarę... Eh... =/ Zresztą, co ja będę się tłumaczyć. Po prostu przepraszam.
Wera ;*
PS. Przeczytajcie, co będzie pod rozdziałem. Taka mała... Yhm... Niespodzianka? ;)
Wypadła na korytarz, wciąż ściskając w dłoni sztylet. Rozejrzała się gorączkowo. Gdzie jest Jace?
Usłyszała kroki. Zza zakrętu wyszedł Alec.
-Widziałeś Jace'a? - krzyknęła do niego. Nie zdołała opanować drżenia swojego głosu.
-Powinien być w kuchni z Izzy - odparł, spoglądając na nią zdziwionym wzrokiem, a potem westchnął i zrobił zbolałą minę. - Moja siostra chyba zamierza coś ugotować, a ja naprawdę nie mam ochoty się zatruć. Może ty przemówisz jej...? - Clary już go nie słuchała. Wymamrotała podziękowania i popędziła w lewo, a jej długie trampki ślizgały się na zakrętach. Dopadła schodów i ściskając mocno poręcz, zbiegła na parter. Szybko minęła bibliotekę i hol, wpadając do salonu. Przebiegła szybko przez niego, nie zwracając większej uwagi na Valentine'a, siedzącego przed kominkiem z kubkiem herbaty w ręku. W końcu minęła łuk, łączący salon z jadalnią i podbiegła do kolejnego, prowadzącego do kuchni. Wreszcie znalazła osobę, której szukała.
-Jesteś pewna, że to bezpieczne? - spytał blondyn, opierając się o blat i z niepokojem patrząc na dziwnie bulgoczący garnek przed Isabelle.
-Oczywiście, że tak - prychnęła i bez wahania włożyła do zupy drewnianą łyżkę, mieszając. Rozległ się syk. Młoda Lightwood wyjęła ją i wybałuszyła oczy, patrząc na dymiącą końcówkę kijka. - Ups. Nie rozumiem, co się stało. Jadłam to kiedyś w Taki, było pyszne. Musieli dać mi jakiś zły przepis... - burknęła i przeniosła wzrok na blondynkę. - Hej, Clary - skrzywiła się, próbując wywołać uśmiech. - Co jest?
Jace przeniósł na nią wzrok. Najpierw w jego oczach pojawił się znajomy, ciepły błysk. Zastąpiło go zdziwienie, gdy zobaczył znajomy sztylet w jej ręku. Mało tego - zakrwawiony.
-Co się stało? - zapytał powoli, przenosząc wzrok ze swojego sztyletu na jej twarz i z powrotem.
-Och, nie udawaj idioty - prychnęła, podchodząc bliżej. Jej oczy lśniły w furii. - Powiedz mi lepiej, gdzie Jonathan.
-Słucham? - Uniósł zaskoczony brwi. - A dokładniej?
-Znalazłam to w jego pokoju. - Rzuciła broń na blat obok nich, a "Herondale" wyryte na ostrzu błysnęło. - Nie ma go. Mógłbyś mi z łaski swojej powiedzieć, gdzie mój brat?
-Możesz mi wierzyć, nie mam z tym nic wspólnego. - Uniósł ręce w obronnym geście.
-Akurat. - Przewróciła oczami, popychając go. Jace zrobił kilka kroków do tyłu dla odzyskania równowagi i posłał spojrzenie Isabelle, dotychczas przypatrującej się z rosnącym zainteresowaniem i niepokojem. - Gadaj. Gdzie. Go. Zabrałeś - wycedziła, zaciskając wargi i patrząc mu wyzywająco w oczy.
-Hej! Nie mam z tym nic wspólnego! - krzyknął. Clary wydała jęk frustracji, biorąc zamach. Nie była pewna, co chce mu dokładnie zrobić.
Ale wtedy wepchała się między nich Iz, a ona automatycznie zabrała rękę. Jej nie może nic zrobić. To nie jest jej wina.
-Spokojnie. Od początku. Co się dzieje? - Brunetka spojrzała na nią wyczekująco, a ona westchnęła. To może trochę potrwać.
Jako małe wynagrodzenie tego, że musieliście tyle czekać, udostępniam wam fragment z rozdziału pierwszego moich prywatnych wypocin.
Riley wyraźnie słyszała dudnienie świadczące o tym, że nadchodzą. Wiedziała że powinna uciekać, mówiła jej to każda cząstka umysłu. Ciało odmawiało jednak posłuszeństwa, uparcie nie chcąc się ruszyć, a oczy mogły patrzeć tylko na matkę, tak bezbronną w tej chwili. Nie mogła jej już w żaden sposób pomóc. Czuła jednak, że musi z nią zostać. Mimo kajającego się serca i łez, cisnących w kąciki oczu. Przecież Vivienne tak wiele dla niej zrobiła. Przez piętnaście lat kryła zarówno Riley, jak i Victory. Czy ona nie mogła zrobić dla niej chociaż tego?
To koniec. Świadomość tego, co zaraz nastąpi naszła ją nagle, ogarnęła jak fala, przed którą nie można uciec. Przed oczami zrobiło jej się zupełnie ciemno, tak, że przysłoniło jej na chwilę szczątki domu. Zachwiała się, zaciskając kurczowo dłoń na poręczy schodów. Koniec. Mama nie zamierza uciekać. Poświęci się dla swoich córek. A jeśli nawet ona i Vicky uciekną, to co dalej? W końcu i tak je znajdą. A jeśli nie, wtedy wytropią je ich sługusi, zabiją na miejscu lub zmienią w jedne z nich. Albo inaczej - umrą z głodu, zimna. Ratunek i przeżycie były niemal niemożliwe.
Jak wam się podobał rozdział? Co sądzicie o fragmencie? Jakieś uwagi? (Spokojnie, nie mam nic przeciwko krytyce. XD)
Komentujcie!