środa, 23 września 2015

Rozdział 53 cz.2

Przepraszam, Misie, że tak długo. Ktoś tu jeszcze jest? Niestety: jestem w 2 gimnazjum. Nawet nauczyciele nam mówią, że 2 jest wykańczająca, a w 3 odpoczniemy. Eh. =/ Po prostu nie mam sił i czasu na pisanie, gdy moja doba wygląda tak (oczywiście mniej-więcej):
6.30 - wstaję
7.30 - idę do szkoły
15.00 - powrót, chwila odpoczynku
16.00 - 24.00 - odrabianie lekcji, nauka, ewentualnie chwilka przy książce
I tak dzień w dzień, od poniedziałku do piątku. Gdy mam chwilę, wychodzę gdzieś z paczką, ale w szkole strasznie po nas jadą, więc nie mam nawet czasu sięgnąć po gitarę... Eh... =/ Zresztą, co ja będę się tłumaczyć. Po prostu przepraszam.
Wera ;*
PS. Przeczytajcie, co będzie pod rozdziałem. Taka mała... Yhm... Niespodzianka? ;)


   Wypadła na korytarz, wciąż ściskając w dłoni sztylet. Rozejrzała się gorączkowo. Gdzie jest Jace?
   Usłyszała kroki. Zza zakrętu wyszedł Alec.
   -Widziałeś Jace'a? - krzyknęła do niego. Nie zdołała opanować drżenia swojego głosu.
   -Powinien być w kuchni z Izzy - odparł, spoglądając na nią zdziwionym wzrokiem, a potem westchnął i zrobił zbolałą minę. - Moja siostra chyba zamierza coś ugotować, a ja naprawdę nie mam ochoty się zatruć. Może ty przemówisz jej...? - Clary już go nie słuchała. Wymamrotała podziękowania i popędziła w lewo, a jej długie trampki ślizgały się na zakrętach. Dopadła schodów i ściskając mocno poręcz, zbiegła na parter. Szybko minęła bibliotekę i hol, wpadając do salonu. Przebiegła szybko przez niego, nie zwracając większej uwagi na Valentine'a, siedzącego przed kominkiem z kubkiem herbaty w ręku. W końcu minęła łuk, łączący salon z jadalnią i podbiegła do kolejnego, prowadzącego do kuchni. Wreszcie znalazła osobę, której szukała.
   -Jesteś pewna, że to bezpieczne? - spytał blondyn, opierając się o blat i z niepokojem patrząc na dziwnie bulgoczący garnek przed Isabelle.
    -Oczywiście, że tak - prychnęła i bez wahania włożyła do zupy drewnianą łyżkę, mieszając. Rozległ się syk. Młoda Lightwood wyjęła ją i wybałuszyła oczy, patrząc na dymiącą końcówkę kijka. - Ups. Nie rozumiem, co się stało. Jadłam to kiedyś w Taki, było pyszne. Musieli dać mi jakiś zły przepis... - burknęła i przeniosła wzrok na blondynkę. - Hej, Clary - skrzywiła się, próbując wywołać uśmiech. - Co jest?
   Jace przeniósł na nią wzrok. Najpierw w jego oczach pojawił się znajomy, ciepły błysk. Zastąpiło go zdziwienie, gdy zobaczył znajomy sztylet w jej ręku. Mało tego - zakrwawiony.
   -Co się stało? - zapytał powoli, przenosząc wzrok ze swojego sztyletu na jej twarz i z powrotem.
   -Och, nie udawaj idioty - prychnęła, podchodząc bliżej. Jej oczy lśniły w furii. - Powiedz mi lepiej, gdzie Jonathan.
   -Słucham? - Uniósł zaskoczony brwi. - A dokładniej?
   -Znalazłam to w jego pokoju. - Rzuciła broń na blat obok nich, a "Herondale" wyryte na ostrzu błysnęło. - Nie ma go. Mógłbyś mi z łaski swojej powiedzieć, gdzie mój brat?
   -Możesz mi wierzyć, nie mam z tym nic wspólnego. - Uniósł ręce w obronnym geście.
   -Akurat. - Przewróciła oczami, popychając go. Jace zrobił kilka kroków do tyłu dla odzyskania równowagi i posłał spojrzenie Isabelle, dotychczas przypatrującej się z rosnącym zainteresowaniem i niepokojem. - Gadaj. Gdzie. Go. Zabrałeś - wycedziła, zaciskając wargi i patrząc mu wyzywająco w oczy.
   -Hej! Nie mam z tym nic wspólnego! - krzyknął. Clary wydała jęk frustracji, biorąc zamach. Nie była pewna, co chce mu dokładnie zrobić.
   Ale wtedy wepchała się między nich Iz, a ona automatycznie zabrała rękę. Jej nie może nic zrobić. To nie jest jej wina.
   -Spokojnie. Od początku. Co się dzieje? - Brunetka spojrzała na nią wyczekująco, a ona westchnęła. To może trochę potrwać.



Jako małe wynagrodzenie tego, że musieliście tyle czekać, udostępniam wam fragment z rozdziału pierwszego moich prywatnych wypocin.

   Riley wyraźnie słyszała dudnienie świadczące o tym, że nadchodzą. Wiedziała że powinna uciekać, mówiła jej to każda cząstka umysłu. Ciało odmawiało jednak posłuszeństwa, uparcie nie chcąc się ruszyć, a oczy mogły patrzeć tylko na matkę, tak bezbronną w tej chwili. Nie mogła jej już w żaden sposób pomóc. Czuła jednak, że musi z nią zostać. Mimo kajającego się serca i łez, cisnących w kąciki oczu. Przecież Vivienne tak wiele dla niej zrobiła. Przez piętnaście lat kryła zarówno Riley, jak i Victory. Czy ona nie mogła zrobić dla niej chociaż tego?
   To koniec. Świadomość tego, co zaraz nastąpi naszła ją nagle, ogarnęła jak fala, przed którą nie można uciec. Przed oczami zrobiło jej się zupełnie ciemno, tak, że przysłoniło jej na chwilę szczątki domu. Zachwiała się, zaciskając kurczowo dłoń na poręczy schodów. Koniec. Mama nie zamierza uciekać. Poświęci się dla swoich córek. A jeśli nawet ona i Vicky uciekną, to co dalej? W końcu i tak je znajdą. A jeśli nie, wtedy wytropią je ich sługusi, zabiją na miejscu lub zmienią w jedne z nich. Albo inaczej - umrą z głodu, zimna. Ratunek i przeżycie były niemal niemożliwe.

Jak wam się podobał rozdział? Co sądzicie o fragmencie? Jakieś uwagi? (Spokojnie, nie mam nic przeciwko krytyce. XD) 
Komentujcie!

piątek, 18 września 2015

Welcome back!

Chciałam was tylko powiadomić, że next powinien pojawić się do końca tygodnia. Jeśli tak się nie stanie, będzie najpóźniej w środę. Przepraszam za tak długą przerwę, ale nie mam kiedy usiąść przy laptopie i coś napisać, bo jestem mega zawalona.
Wera ;*

poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 53 cz.1

Kochani, naprawdę mocno was przepraszam, że wyszło tak krótko i do dupy. Ale ostatnio całkiem nie mam do tego głowy, więc muszę podzielić ten rozdział na dwie części. Resztę postaram się napisać jak najszybciej. Mimo wszystko, proszę o komentarze.
W.


   Jace pobladł. Zacisnął na chwilę oczy a gdy je otworzył, ziała z nich pustka.
   -Jak to? - zapytał głucho.
   -Ja po prostu... Och, Jace, nie oszukujmy się - wypaliła. - Oboje jesteśmy jeszcze młodzi, mamy na takie rzeczy czas a poza tym, nie znamy się nie wiadomo jak długo. Parą też jesteśmy od niedawna. Nie jestem gotowa na taki krok, przykro mi. - Popatrzyła na niego, biorąc głęboki wdech. Nie była pewna, jakiej reakcji się spodziewała. Na pewno nie tego, że nie będzie miał żadnej. - Jace?
   -Podsumowując - zaczął chłopak. - Nie zgadzasz się, tak? - Uniósł w uśmiechu kącik ust, a potem nieoczekiwanie złapał ją za dłoń. - Nie ma sprawy. Możemy zaczekać.

***
 
   Minął tydzień, wszystko powoli wracało do normy. Między Jace'em i Clary układało się jak dawniej, Alec stopniowo wracał do zdrowia i odzyskiwał zaufanie przyjaciół. Zdawało się, że powracają do normalności... Oprócz tych kilku niewyjaśnionych spraw, które męczyły myśli każdego.
   Kiedy pewnego popołudnia, na krótko po powrocie do domu chciała wyciągnąć brata na przejażdżkę konną, zastała w jego pokoju straszny widok. Wszystko było porozrzucane, na ścianach widoczne były ślady krwi. Kto mógł to zrobić?, pomyślała przerażona. Kiedy?
   Może rano, gdy wszyscy przenieśli się do Instytutu w Nowym Jorku, by odwiedzić Maryse i Roberta a on został, z powodu złego samopoczucia. Wrócili dopiero godzinę temu, Jonathana mogło nie być więc od dłuższego czasu.
   Rozejrzała się. Jej wzrok przykuł lśniący krwią sztylet, leżący na podłodze. Ostrożnie uniosła go i skierowała ku światłu, odczytując wyryty na ostrzu napis.
   Herondale.





Do Anonima:

Nie, wcale nie kończą mi się pomysły. Dobrze wiem, jakie wydarzenia mają nastąpić i powiem ci szczerze: mam nadzieję, że wyrobię się ze wszystkim (chodzi tu o wydarzenia, które mam zaplanowane i oczywiście Epilog) do Nowego Roku. Co do pisania na siłę... Przyznaję, w tym opowiadaniu nie czuję się idealnie a to, jak tu piszę, to zaledwie próbka moich możliwości. Chodzi chyba o to, że bohaterowie, świat przedstawiony... To wszystko nie jest tak naprawdę moje. Może rozumiesz, o czym mówię. Niby tworzę o nich historię, ale pierwszy był ktoś inny. Z tego powodu nie potrafię rozwinąć tu stuprocentowo skrzydeł, bo mam już narzucone jakieś zasady. Więzy krwi, rasę bohaterów (chodzi mi o to, że są Nocnymi Łowcami) i górę innych rzeczy. Wiem, że dużo się nauczyłam, pisząc bloga. A jednak to, co tu jest... To nie jest to. W laptopie piszę moją prywatną powieść i nie oszukujmy się: jest całkowicie inna niż BKTN. Dopracowana, mogę dać w niej z siebie wszystko... Po prostu lepsza. Sama (nawet jako osoba krytyczna wobec samej siebie) widzę ogromną różnicę w jakości tego opowiadania, a mojej książki.
Dziękuję, jeśli mnie wysłuchałaś (chociaż mam nadzieję, że przeczyta to też kilka innych osób). To tyle z mojej strony.
Wera ;*

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 52

   Odsunęła się nieznacznie, by popatrzeć mu w oczy.
   -Och... Jace, ja... - Nie było dane jej dokończyć. Niespodziewanie zadzwoniła komórka Clary. - Zaczekaj - szepnęła do niego i odebrała, nie sprawdzając kto dzwoni.
   -Gdzie ty się podziewasz? - syknął do jej ucha znajomy głos. Mimo udawanej złości słychać było, że jest rozbawiony. - Czyżbym musiał zacząć zamykać moją małą siostrzyczkę na klucz?
   -Jonathan? - spytała zdziwiona Clary. - Skąd wiesz, że mnie nie ma w pokoju?
   -Przyszedłem pogadać - Zachichotał jej brat. - Ale radziłbym ci wracać czym prędzej. Jeśli ojciec zauważy, że wyszłaś, zaraz wywoła panikę. Jesteś jego oczkiem w głowie, a po ostatnich wydarzeniach jest nieco... podenerwowany.
   -Jestem w ogrodzie. - Przewróciła oczami choć wiedziała, że on tego nie zobaczy i uśmiechnęła się. - Poza tym, możesz mnie kryć.
   -Nie, nie mogę - zarechotał złośliwie. - Twoje wyjście, twój problem.
   -Ha, ha. Bardzo śmieszne - rzuciła do słuchawki i westchnęła. -Okay. Zaraz będę.
   Spojrzała przelotnie na Jace'a i wyciągnęła do niego dłoń. Złapał ją szybko i uśmiechnął do niej delikatnie.
   -Więc, co jest?
   -Musimy wracać. - Pociągnęła go za sobą w  stronę rezydencji.

***

   Stając przed jej drzwiami, Jace ścisnął jej dłoń.
   -Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie - zauważył.
   Westchnęła i położyła dłoń na jego policzku, przysuwając go do siebie i całując delikatnie.
   -Pogadamy o tym jutro, zgoda? - Spojrzała mu w oczy. - Na razie muszę wytłumaczyć się bratu.
   Jace kiwnął głową, a ona weszła do pomieszczenia.
   -Jonathan? - zapytała cicho, zamykając za sobą drzwi i patrząc w otaczającą ją ciemność. - Jonat... - ktoś zakrył jej dłonią usta i złapał w talii, próbując unieruchomić.
   Rzucała się na wszystkie strony, ale osoba wyraźnie znała jej odruchy. W jej głowie zaświtała myśl: Jonathan.
   Zapaliło się światło, a ona była wolna. Popatrzyła za siebie doskonale wiedząc, jaki widok zastanie. I nie pomyliła się. Chłopak z ciemnorudą czupryną stał przy drzwiach z szerokim uśmiechem na twarzy i dłonią na włączniku światła.Trąciła go w żebra.
   -Głupek - mruknęła, ale uśmiechnęła się.
   -Do czego to dochodzi, żeby moja malutka, niedostępna siostrzyczka wymykała się w środku nocy z chłopakami? - zapytał ją i rzucił się na łóżko. Podskoczył kilka razy upewnając się co do jego miękkości, a potem ułożył wygodnie.
   -To tylko raz. - Siadła obok niego i westchnęła, wbijając wzrok w podłogę. W jej wnętrzu szalały dwie emocje: nieopisane szczęście i... strach. - Poza tym... Jace mi się... on się...
   -Wal śmiało, nie zaskoczysz mnie - powiedział sennym głosem, z przymkniętymi oczami.
   -Jace mi się oświadczył - wykrztusiła. Reakcja jej brata była dość przewidywalna: otworzył szeroko oczy i usiadł gwałtownie, wlepiając w nią wzrok.
   -Co?!
   -Tak, oświadczył mi się. - Jej głos się załamał. Nie miała najmniejszego pojęcia, co zrobić.
   -Ekhm, ten... Gratulacje. - Przyjrzał się jej twarzy. - Nie wyglądasz na szczęśliwą.
   -Jestem. Chodzi o to, że ja nie jestem pewna, czy jestem na to gotowa. - Przygryzła wargę i spojrzała na niego oczekująco. - Pomóż mi. Jesteś moim starszym bratem. Do czegos musisz się przydać.
   Patrzył na nią przez chwilę w skupieniu.
   -Nie mogę ci nic powiedzieć w kwestii twoich uczuć. To tylko twoja decyzja.
   Prychnęła.
   -Łatwo ci mówić.  Nie ty musisz podjąć decyzję, która może zmienić twoje życie.
   -Tym razem musisz zdecydować się samodzielnie - zarówno po oczach, jaki minie Jonathana widać było współczucie. - Wiem, że dasz radę. - Podniósł się z łóżka i wyszedł.
   -No, dzięki - powiedziała sarkastycznie w przestrzeń.
   Jęknęła, przewracając się tyłem na łóżko i rozkładając ręce na boki. Była pewna, że to, co czuje do Jace'a, jest silne. Pytanie w tym, czy ma siłę zrobić tak duży krok.
   I czy ich uczucie to prawdziwa miłość.

***

   Z samego rana zapukała do pokoju Jace'a. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka.
   Chłopak na szczęście już nie spał. Leżał w łóżku, czytając jakąś książkę. Zamknął ją i odłożył, gdy zobaczył kto wszedł.
   -Hej - powiedział, uśmiechając się.
   Usiadła na skraju jego łóżka. Złapał ją za dłoń i ścisnął mocno jej palce z ciepłem w oczach.
   -Podjęłaś już decyzję?
   Przełknęła nerwowo ślinę, a blady, wymuszony uśmiech zniknął z jej twarzy. Zabrała delikatnie dłoń i położyła ją na swoich kolanach. Tak, podjęła decyzję.
   -Jace, nie mogę za ciebie wyjść.