poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 10

Z dedykacją dla Veroniki Hunter, która nie opuściła nas ani
 na jeden rozdział i Danuty Piłki, która tak bardzo 
czekała na ten rozdział i motywowała do czytania
 Krzyżaków. Dzięki <333333



   ...do salonu weszła służąca.
   -Panie Valentine, przyniosłam tą herbatę o którą pan prosił.
   -Ach, dziękuję - gdy kobieta postawiła tacę na stoliku i wyszła, mój ojciec zawołał:
   -Chce się ktoś napić?!
   Oczywiście podeszliśmy wszyscy. Każdy wziął po kubku i zaczęliśmy rozmawiać.
   -Mam nadzieję, że spodobał ci się prezent ode mnie - zagadnęła Isabelle.
   -Na pewno bardziej, niż ten od Aleca - zauważyłam zgryźliwie.
   Chłopak, słysząc swoje imię, spojrzał na mnie z bezczelnym uśmiechem.
   -Nie pyskuj mi tu - rzucił w moją stronę,a ja i Iz  parsknęłyśmy śmiechem.
   -A tak na serio, te buty są boskie. Dzięki - zwróciłam się znów do przyjaciółki. Izzy uśmiechnęła się z zadowoleniem.
   Gadaliśmy jakieś pół godziny, aż Isabelle powiedziała:
   -Specjalnie po te buty przeniosłam się na chwilę do Nowego Jorku. Przy okazji wzięłam parę rzeczy z Instytutu.
   -Parę?! - wtrącił się znowu jej brat.
   -Tylko trzy walizki! - zaczęła się bronić Isabelle.
   -No właśnie. Tylko?!
   -Ej, spokój! - powiedziałam do nich, a oni umilkli. - Izzy, mówiłaś coś? - zwróciłam się do stronę brunetki.
   -No i właśnie w Nowym Jorku, gdy przechadzałam się ulicami, szukając czegoś dla ciebie, widziałam takie ogromne prezenty! Pluszaki i inne... Nie mam pojęcia, w jakich pudłach to mieszczą!
   I wtedy coś sobie przypomniałam.
   -Pudło... - szepnęłam i rzuciłam się w jego stronę nieco przerażona tym, co może być w środku. Ale gdy przy nim stanęłam...
   ... z pudła wyskoczył Jace. Cofnęłam się szybko.
   -No, nareszcie! Myślałem, że już się nie doczekam. A ona wyglądała tak, jakby zaraz miała się na mnie zsikać - zaczął gadać.
   -Jace, co ty wyprawiasz?! - wrzasnęłam na chłopaka. On tylko parsknął śmiechem.
   -Ej, spokojnie. Chcesz ją wystraszyć? - zapytał rozbawiony, a ja spojrzałam na niego wzrokiem nr.10: "Oszalałeś, czy upadłeś na głowę?"
   -Niby kogo? - zapytałam twardo.
   -No, ją - zaśmiał się i schylił. Z dna pudełka wyjął małego, brązowego szczeniaczka.
   -Co to?
   -Pies, nie widzisz? A właściwie suczka. Cocker spaniel.
   -I... Ona jest dla mnie? - Mój głos brzmiał trochę niepewnie. Znaczy się, w dzieciństwie zawsze marzyłam o piesku. A teraz, gdy mam go na wyciągnięcie ręki...
   -Oczywiście, że tak. A niby dla kogo? - zapytał z wesołymi oczami i uśmiechem, a potem podał mi maleństwo.
Wzięłam szczenię na ręce i ostrożnie przytuliłam do siebie, a ono zaczęło merdać ogonem.
   -Dziękuję - rzekłam, co było w moim życiu rzadkością.
   -Clary... Ona musi mieć jakieś imię - zauważyła Isabelle.
Pomyślałam o swoim dzieciństwie. Wtedy imieniem dla wymarzonej suczki byłoby...
   -Lindy - mruknęłam cicho sama do siebie. A potem spojrzałam na Isabelle z uśmieszkiem i powiedziałam:
   -Lindy, przywitaj się z ciocią Izzy - po czym postawiłam maleństwo na podłodze. Lindy, jakby rozumiejąc moje słowa, podbiegła w stronę mojej przyjaciółki. Ta pogłaskała ją i powiedziała czule:
   -Jest taka urocza. Prawdziwy skarb. I...Zaraz mała, gdzie ty pędzisz?! - zawołała za spanielką, która zaczęła kierować się w stronę Jonathana. Siedział na kanapie zajęty rozmową z Alekiem i Jace'em (który już wyszedł z pudełka) i nie zauważył, kiedy Lindy pojawiła się przy jego nodze. No, w każdym razie nie był jej świadomy do chwili, w której zaczęła ciągnąć go za nogawkę jeans'ów i warcząc na nią. Wtedy podniósł ją i wziął na kolana. Zaczął ją w zamyśleniu głaskać, aż w końcu powiedział:
   -Jace, ona jest ładniejsza nawet od ciebie.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Śmieliśmy się jeszcze bardziej, gdy Jonathan podniósł Lindy z wyrazem przerażenia na twarzy.
   -Clary, ona zasikała moje spodnie!
   -Widocznie ich nie lubi - odpowiedziałam mu ze śmiechem.
   -Albo po prostu nie przepada za tobą, synku - stwierdziła Jocelyn z dziwną mieszaniną czułości i śmiechu w głosie.
   -Obstawiam drugą opcję! - krzyknął Jace, podnosząc rękę jak uczeń, a Jonathan spojrzał na niego połączeniem wściekłości, rozbawienia i żalu.
   -Tak, niby wszystko fajnie, ale ona zasmrodziła moje ulubione jeansy. - Rozejrzał się po nas wszystkich, a potem westchnął. - No, to ja może pójdę się przebrać.
   Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, znowu zaczęliśmy niepohamowanie się śmiać. Do mnie i Isabelle podszedł Jace z Alekiem. Brunet usiadł przy Iz, blondyn przy mnie.
   Oparłam na chwilę głowę o jego klatkę piersiową, by pokazać mu, że jestem wdzięczna. Chłopak spiął na kilka sekund zaskoczony, ale potem się rozluźnił i uśmiechnął.
   -Mam rozumieć, że prezent się podobał? - spytał.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i wzięłam krzątającą się przy naszych nogach Lindy na kolana. Ona ułożyła się wygodnie, ziewnęła i po chwili już spała.
   -Oczywiście - powiedziałam, a po chwili zastanowienia dodałam:
   -Dobrze jest mieć takich przyjaciół jak ty.



***Isabelle***


   Widziałam, że Jace się napiął i jakby posmutniał po wzmiance Clary o przyjaciołach. Ona na szczęście patrzyła wtedy na Lindy, nie na niego. Po chwili na twarz chłopaka wrócił uśmiech.
   -Wiesz, ja bym dał jej inaczej na imię - zwrócił się do Clary, wskazując ruchem brody suczkę.
   Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na niego z podniesioną brwią.
   -Naprawdę? Niby jak? - zapytała drwiąco.
   Jace udał, że się zastanawia.
   -No nie wiem. Na przykład: Piękna Jak Jace.
   Clary spojrzała na niego jak na idiotę.
   -Geniuszu... - zaczęła z sarkazmem - To jest za długie.
   -Wcale nie! - zaprzeczył oburzony. - Można mówić na przykład: PJJ (czyt. Pi Dżej Dżej). Marnować takie świetne imię, no wiesz...
   Z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu, za to Alec śmiał się otwarcie.
   -Jesteś tak zapatrzony w siebie... - zaczęła Clary z sarkastycznym uśmiechem, ale nie dokończyła. Jonathan wrócił do salonu, a Valentine wstał i klasnął w dłonie.

   -No to co? - krzyknął. - Na co jeszcze czekacie?! Otwieramy resztę prezentów!




WAŻNE!!!!!!!
Kochani, teraz rozdziały będą się pewnie pojawiały częściej a nie tylko w piątki. Mamy nadzieję,że się cieszycie. Krótko wyszło (znowu) ale trzeba czytać Krzyżaków :c Dziękujemy wam za te wszystkie wspaniałe komentarze, od których na twarzy pojawia się wielki banan :D ale jeśli macie jakiekolwiek uwagi, piszcie. Chcemy znać wasze zdanie. I jakby ktoś nie zauważył: z boku jest ankieta i zachęcamy do głosowania!!!
PS. Ten obiecywany "ktuś" pojawi się już na pewno w następnym rozdziale! ;-)

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 9

   -Zrobimy wielkie wejście, zobaczysz - zapewniała mnie szeptem Isabelle.
   -Yhym - mruknęłam w odpowiedzi.
   -Mówię ci, wyglądasz bosko, ja zresztą też, więc chłopakom gały powypadają - paplała dalej, a na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
   Z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu.
   -A teraz bądź cicho, wchodzimy - skarciła mnie, jakbym to ja przez całą drogę gadała.
   Otworzyła drzwi do jadalni. Siedzieli tam już wszyscy, czekając na nas i rozmawiając. Jonathan, Alec i Jace śmiejący się z czegoś beztrosko. Jocelyn plotkująca z Maryse, która razem z mężem postanowiła zostać u nas jeszcze na czas świąt. Valentine oraz Robert, gadający o wadach i zaletach łuków. Oni wszyscy umilkli i spojrzeli na nas, gdy tylko drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem.
   Dorośli... patrzyli na nas normalnie. Widać było, że matkom nasze stroje przypadły do gustu. Ojciec i pan Lightwood zaczęli cicho rozmawiać, a ja wychwyciłam coś w stylu:
   -Widzisz, Robercie? Moja córka jest doskonałą partią.
   -Oczywiście, że widzę. Nawet ślepy by to zauważył. Ale musisz przyznać, że moja Izzy także jest niezwykle piękna.
   -Jasne, że jest. Obydwie są.
   I tak dalej, i tak dalej. Co później gadali, już mnie nie obchodziło.    Skupiłam wzrok na moim bracie, który wpatrywał się w Isabelle jak w obrazek. Wow. Nie sądziłam, ze kiedyś zobaczę mojego brata z miną szczeniaka, patrzącego na kogoś z uwielbieniem. Szkoda, że nie wzięłam z pokoju komórki, miałabym go czym potem drażnić.


                              ***Isabelle***


   Po naszym "wielkim wejściu" wszyscy zamilkli.Nie zwróciłam uwagi na reakcje innych, chciałam zobaczyć minę Jace'a. A gdy już ją zobaczyłam, miałam ochotę podbiec i go uściskać.
   "Oj, braciszku, nie kryjesz ty się z uczuciami tak dobrze jak myślisz."
   Patrzył na Clary z taką... miłością. Tak, dobrze słyszycie! Wielki Łamacz Serc (jak to go w żartach określa Alec) patrzy na kogoś z miłością! JACE HERONDALE patrzy na kogoś z miłością, ogarniacie to?!
   "Zaraz... do kogo ja właściwie gadam? Albo raczej myślę. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała zgłosić się do psychiatry" - nieoczekiwanie pojawiło się w mojej głowie.
   "Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym".
   Teraz miałam wielką chęć podbiec do Valentine'a i go zatłuc na śmierć. Albo przynajmniej wydłubać mu oczy. Wrzasnąć: "Zakuty łbie, nie widzisz, co zrobiłeś swojej córce?! Co zrobiłeś jej i Jace'owi?! Co zrobiłeś mojemu Clace?!"
   Clace. Hahahah, jestem dumna z tego określenia. I tego, że mój pomysł ze związkiem Clary i Jace'a może się udać. Strasznie zachciało mi się śmiać, gdy przypomniałam sobie akcję sprzed dwóch dni:


                                       ***



   -Izzy, powiesz nam wreszcie, czemu kazałaś nam tu przyjść? - jęknął Alec, siedzący w fotelu.
   -Narada wojenna - powiedziałam stanowczo licząc, że na tym temat się skończy.
   Jonathan, rozwalony wygodnie na moim łóżku, spojrzał na mnie z lekkim strachem:
   -Błagam, tylko nie mów, że chcesz gotować. Alec i Jace mówili mi, jak to się kończyło w Instytucie.
   Zmroziłam go wzrokiem.
   -Nie, nie zamierzam gotować. Narada jest, bo...
   -Właściwie, dlaczego nie zawołałaś Jace'a i Clary? - przerwał mi Alec.
   -Weź nie przerwaj, okay? Sprawa jest poważna. Chodzi o CLACE  - wyraźnie zaakcentowałam ostatnie słowo.
   -Clace? To choroba? - zaciekawił się mój brat.
   -Nie, raczej jakiś projektant - zaprzeczył mu Jonathan.
   Westchnęłam. Jak można być takim tępym jak ta dwójka?
   -Zamknijcie się. Obydwaj. Clace oznacza: Clary i Jace. Jak myślicie, idioci, dlaczego ich tu nie zawołałam? 
   -Bo... - zaczął brat Clary.
   -Wiesz, lepiej się nie pogrążaj. Ani siebie, ani tej drugiej ciemnej masy - kiwnęłam głową w stronę bruneta (czytaj: mojego brata, ale w tej chwili się do niego nie przyznaję).
   -Isabelle, spokojnie - zaśmiał się Alec. - No dobra, więc czego od nich chcesz?
   -Żeby byli parą - odpowiedziałam mu wprost.
   -Czekaj, chcesz zeswatać moją siostrę? - zapytał Jonathan z dziwnym wyrazem twarzy.
   Spojrzałam na niego z lekkim przestrachem.
   -O Boże. Powiedz, że mi w tym nie przeszkodzisz.
   Chłopak spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem, a ja zaczęłam się  nagle bać. Bo jeśli się nie zgodzi? Powie o wszystkim Jace'owi? Albo, co gorsza, Clary?
   Nagle roześmiał się głośno.
   -Myślałaś, że ci chcę przeszkodzić? No co ty, to będzie świetna akcja! - krzyknął, prawie tarzając się ze śmiechu. - To jak, kiedy zaczynamy?
   "Będę cierpliwa, będę cierpliwa, będę cierpliwa..."
   -Macie już dla nich prezenty na święta? - zapytałam chłopaków, a oni spojrzeli po sobie niepewnie.
   -Ja... - zaczął Alec.
   Westchnęłam.
   -No tak, typowe. Na dwa dni przed świętami jeszcze nie masz prezentu. A chociaż ty? - zapytałam rudzielca.
   Jonathan popatrzył w kierunku mojego brata, a gdy poruszył ustami, wyczytałam z nich bezgłośne: "Pomocy!"
   Obaj zwrócili twarze w moim kierunku, a ja pokiwałam tylko głową.
   -Idealnie.



                                    ***




   Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Aleca, który powiedział:
   -No, siostro, ale się odstawiłyście.
   Spojrzałam z bolejącą miną na Jace'a, który patrzył z wyrzutem na swojego parabatai.
   No pięknie, Alec. A Jace chciał powiedzieć jakiś komplement.



                                   ***Clary***


   Po kolacji wigilijnej Jace jako pierwszy odszedł od stołu oświadczając, że musi coś zrobić i żeby nie czekać na niego z prezentami. Więc gdy my także skończyliśmy jeść i udaliśmy się do salonu, zajęliśmy się prezentami.
   Najpierw dostali je rodzice. Na prezenty dla nich składaliśmy się wszyscy  naraz. Ojcom daliśmy shuriken (gwiazdki do rzucania - dop. autora), a matkom po płaszczu (Jocelyn zielony, Maryse fioletowy). Potem przyszła kolej na mnie.
   Od Iz dostałam jasnobrązowe, sznurowane botki na koturnach z białym futerkiem a od jej brata... bilety na lekcje tańca?
   -Serio Alec? - westchnęłam, machając papierkiem. No, super. Miałam zapewnione, że matka mnie do nich zmusi.
   -Wiesz, mogłabyś nauczyć się tańczyć. Jonathan wspomniał,że okropnie ci to idzie - odpowiedział zapytany, a ja zmroziłam brata wzrokiem.
   Od Jonathana dostałam książkę o demonach, od rodziców stelę z bursztynu, a od Maryse i Roberta wiszące kolczyki z szafirami. Myślałam, że to koniec, kiedy mój wzrok przykuło ogromne pudło, stojące za fotelem.
   -Co to jest? - zapytałam ostrożnie ojca.
   Jocelyn podeszła do pudła i przyjrzała mu się. Po chwili zmarszczyła brwi.
   -Clary, to... to jest... dla ciebie - wydusiła.
   Teraz to ja zmarszczyłam brwi i skierowałam się w stronę matki. Gdy do niej doszłam, odsunęła się na bezpieczną odległość od paczki. Westchnęłam w duchu i już miałam ją otwierać, gdy...




TADAAAAM!!!!!!!!!!! A oto rozdział nr. 9! Krótki, ale było mało czasu. A miał być długi. Nie jestem szczególnie z niego zadowolona (chodzi o długość) a jak przeczytałam ostatni 8 to też jakoś przestał mi się podobać (oprócz historii z Tommy'm XD) W ramach rekompensaty (wow, jestem dumna ze swojego słownictwa ;-) ) NEXT DOSTANIECIE PRZED PIĄTKIEM, może nawet jutro czy pojutrze. Tak więc zaglądajcie i mam nadzieję że będzie dużo komów!!! :D
Wera <3333
PS. Nie wiem, co mnie napadło, żeby pisać tyle z perspektywy Isabelle... Hahahah XD Mam nadzieję, że da się ją wytrzymać =P

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 8

   ...nie, nie i nie. Błagam, nie.
   -Tak! - krzyknęła uradowana Isabelle.
   Poczułam, że ktoś przyjacielskim gestem obejmuje mnie w talii.
   -Wiesz, może być ciekawie - szepnął do mnie Jace z uśmiechem.
   Spojrzałam na niego jak na ostatniego żyjącego idiotę.
   Wyswobodziłam się, a potem ruszyłam w stronę drzwi.
   -Clary, gdzie idziesz? - zapytał Jonathan.
   -Źle się czuję, położę się na chwilę - skłamałam.
   -Nie cieszysz się? - zawołała za mną Isabelle. 
   -Tak, oczywiście że się cieszę - mruknęłam na tyle głośno, by mnie usłyszała, po czym zaczęłam wspinać się po schodach.


                                             ***


   Weszłam do pokoju, usiadłam na brzegu łóżka i ukryłam  twarz w  dłoniach.
   Dlaczego ojciec mi nie powiedział? Muszę się dowiadywać jako jedna z ostatnich?
   Ci ludzie nie są źli, to prawda, ale wolałabym wiedzieć wcześniej.Tym bardziej, że  teraz będą z nami mieszkać.
   Chwilę później leżałam już na łóżku i gapiłam się bezmyślnie w sufit. Nie wiem, ile to trwało. Może  pięć, może  dziesięć minut, a może pół godziny. Mimo wszystko, musiało to trwać dość długo, bo w pewnym momencie do drzwi zapukała służąca ze słowami:
   -Panienko? Panienko Clary, obiad na panią czeka.
   Westchnęłam uznając, że nie mogę tak wiecznie leżeć. Zwlokłam się z łóżka, krzyknęłam krótkie "Idę!" do służącej i stanęłam przed lustrem. Poprawiłam strój, przeczesałam włosy i zrobiłam delikatny makijaż. Od razu się lepiej poczułam.
   Z nowo odzyskaną pewnością siebie wyszłamz pokoju i skierowałam się do jadalni. Przy wejściu ledwo rzuciłam okiem na pozostałych, mruknęłam "Cześć" i zajęłam miejsce obok Jonathana.
   Zaczęliśmy jeść w ciszy, słychać było tylko brzdęk sztućców. Nikt nic nie mówił, patrzyłam uparcie w talerz ale czułam, że wszyscy na mnie co chwilę zerkają.
   -Clarisso? - to był głos ojca. - Mogłabyś po posiłku przyjść na chwilę do mojego gabinetu?
   -Yhym - tylko tak dałam radę się zgodzić. Nie zamierzałam tak szybko ulegać. Nie zamierzałam.
   Gdy obiad się skończył, wyszłam za ojcem z jadalni i skierowałam się do jego gabinetu. Tam usiadłam na krześle przed jego biurkiem i skrzyżowałam ręce.
   -No więc? - zapytałam krótko.
   Ojciec zajął miejsce za biurkiem i zaczął niespiesznie pić kawę, która czekała już na niego gdy weszliśmy.
   -Clary, córeczko, nie rozumiem, o co się tak wściekasz - powiedział spokojnie Valentine.
   W jakiś sposób jego słowa mnie wkurzyły.
   -O co? Jak to o co?! Sprowadziłeś mi do domu jakichś nieznajomych i nagle puf! Mają tu zamieszkać! Pomyślałeś chociaż co ja o tym sądzę?
   -Tak, pomyślałem. I muszę przyznać, że przydałaby ci się przyjaciółka.
   Nie dowierzałam. Ojciec, MÓJ OJCIEC z własnej woli zaproponował mi znalezienie sobie przyjaciółki.
   -Poza tym, Jace Herondale i Alec Lightwood dobrze się dogadują z Jonathanem, a...
   -Czekaj - przerwałam ojcu. - Mają inne nazwiska?
   -Jace jest adoptowany. Lightwoodowie wzięli go do siebie gdy miał dziesięć. Tuż po tym, jak jego ojciec, Stephen, zginąl w bitwie. Celine, czyli matka Jace'a, podcięła sobie żyły z rozpaczy.
Nie miałam pojęcia co powiedzieć, więc siedziałam cicho.
   -Uważam, że powinnaś się z nimi zaprzyjaźnić - ciągnął ojciec. Nagle uśmiechnął się szeroko. - Tym bardziej, że niedługo święta.



                              ***Kilka dni później***



   Obudziłam się z jakimś dziwnym uczuciem. Jakby była dziś jakaś szczególna okazja. Ale przecież nic...
   Wigilia! No tak, jak mogłam o tym zapomnieć?! Całe szczęście, że mam już prezenty, bo tak to byłby mały problem.
   Wyskoczyłam z łóżka i dopadłam szafy. W co tu się ubrać, no w co się ubrać?! Jako że jest święto, odpuszczę sobie trening. Więc od razu mogę założyć coś eleganckiego. Tylko co?!
   Pół godziny później wszędzie walały się góry moich ciuchów, prawie całkowicie zakrywając podłogę i piętrząc się na łóżku. Jedna bluzka nawet w jakiś magiczny sposób znalazła się na żyrandorze. Ale ja byłam zadowolona z rezultatów, bo w końcu zdecydowałam się na czerwoną sukienkę z przodu do kolan, z tyłu opadającą do kostek. Była z bardzo delikatnego materiału i miała cieniutki, złoty pasek z łańcuszka. Dobrałam więc do tego wiszące, złote kolczyki, bransoletkę jakby specjalnie stworzoną do pary z paskiem, i wisiorek w kształcie małego serduszka (też ze złota). Zdecydowałam się też na moje ulubione czarne sandałki na szpilkach, z odsłoniętymi palcami. Miały po czarnym kwiecie na przedzie (które do złudzenia przypominały róże).
   Ledwo skończyłam zapinać paseczki od butów na kostkach, gdy do pokoju wparowała Isabelle.
   -Clary, przyszłam żeby... - urwała na widok bałaganu. - Co tu się właściwie stało?
   -Ja tylko wybierałam strój... - zaczęłam się tłumaczyć. 
   -No nieważne. Wierz mi, mój pokój często wygląda podobnie, jak nie gorzej. No więc, przyszłam żeby cię umalować i ułożyć ci włosy. Mogę?
   -Jasne. Tylko... nie wiem jak znajdziemy moje kosmetyki - uśmiechnęłam się delikatnie i razem z Iz spojrzałyśmy na moją toaletkę. Lustra prawie nie było widać, zawisły na nim moje ciuchy. Pufa leżała przewrócona, a z niej wysypane były kolejne rzeczy.
   Izzy spojrzała na mnie, robiąc dziwną minę. Zaczęłam się śmiać, a ona ze mną. Przy niej się zmieniałam, byłam po prostu... dziewczyną. Nie wojowniczką, nie córką Valentine'a Morgensterna, nie pogromczynią demonów. Byłam po prostu zwykłą osobą. No, ale kto by przy niej dał radę zachowywać się inaczej? Zaprzyjaźniłam się z nią. Energiczna, rozbrajająca swoim zachowaniem, a jednocześnie świetna Nocna Łowczyni. Według ojca: świetny materiał na przyjaciółkę dla mnie. Ale coś czuję, że do tej przyjaźni by doszło i bez jego interwencji.
   -Spokojnie, pójdziemy do mnie - powiedziała Isabelle, ciągle się śmiejąc.
   Podeszła do drzwi i uchyliła je, wyglądając ostrożnie.
   -Isabelle, co ty...
   -Cicho bądź - skarciła mnie, chowając głowę z powrotem do pokoju. - Chcesz, żeby ktoś zobaczył nas przed wieczorem? Czy żeby mieli niespodziankę? Piękną niespodziankę. Bo nie oszukujmy się, jesteśmy cudowne.
   Zachichotałyśmy.
   -Okay, okay. Więc jak? Czysto? - podeszłam do niej, a ona wyjrzała jeszcze raz przez drzwi.
   -Czysto - stwierdziła.
   Przemknąłyśmy się do niej, a ja tak naprawdę dopiero w jej pokoju przyjrzałam się temu, w co jest ubrana.
   Miała na sobie turkusową sukienkę przed kolano, błyszczącą jakby ktoś ją posypał brokatem. Odcinający się złoty pasek i złota biżuteria podobna do mojej doskonale uzupełniały jej strój. Na nogach miała szpilki ze złotym akcentem.
   -Izzy,  wyglądasz... ślicznie - przyznałam.
   -Prawda? - okręciła się wokół własnej osi. - Godzinami krążyłam po Nowym Jorku, próbując coś znaleźć. Nie sądziłam wtedy, że świąt nie będę spędzała w Instytucie, a w Idrysie, z nowymi przyjaciółmi... - uśmiechnęła się delikatnie, a ja zrobiłam to samo. - Ty też świetnie wyglądasz. Mam nadzieję, że nikt wcześniej cię w tej sukience nie widział. To ma być niespodzianka.
   -Nie, no co ty. Kupiłam ją z pół roku temu, we Włoszech. Ojciec nas wziął ze sobą, miał jakieś sprawy do omówienia w tamtejszym Instytucie. Tam był... - poczułam, że się rumienię, więc odwróciłam głowę. - Tam...
   -Co tam było? - dociekała Iz. A potem ją oświeciło. - Chłopak, tak? Był chłopak?!
   Rumieniec na mojej twarzy zdradzał wszystko.
   -No nie wierzę! Clary, ty miałaś chłopaka! Aaa!!! - pisnęła podekscytowana. - Opowiadaj, jaki był! - to mówiąc pociągnęła mnie za ręce w stronę łóżka, tak że siedziałyśmy naprzeciwko siebie.
   -Był... cudowny. Przystojny. Ciemnowłosy, z ciemnymi oczami. I... taki opiekuńczy - westchnęłam. - Mieszkał w Instytucie, był Nefilim. Jak ja, jak ty. Świetny w walce. Od początku czułam, że coś będzie między nami. On też. Wydawał się taki idealny, a ja... kochałam go. Mimo wszystko. - Poczułam, że do oczu napłynęły mi łzy, więc opuściłam głowę, zakrywając twarz swoimi jasnymi włosami. - Ojciec z matką go lubili, zaprzyjaźnił się z Jonathanem. Jego rodzice też byli szczęśliwi, że znalazł sobie kogoś takiego jak ja - zamilkłam, nie chcąc mówić dalej. To za bardzo boli.
   -I... Co się stało? Przecież słyszę, że ty i on... - wykonała nieokreślony gest rękami. - To nie mogło się tak po prostu skończyć! Co się stało?!
   -Przyszła pora wyjeżdżać. Po moim powrocie do Idrysu porozumiewaliśmy się jedynie za pomoocą komórek. Ale... Myślałam, że to nic nie zmieni. Ta odległość. Mimo to... Pomyślałam, żeby zrobić mu niespodziankę. Trzy miesiące temu, przeniosłam się tam za pomocą Bramy, żeby go odwiedzić. Weszłam do Instytutu. Okazało się, że nie ma jego rodziców. Poszłam więc go poszukać. Najpierw chciałam zajrzeć do jego pokoju, był najbliżej. Otworzyłam drzwi i... on tam był... - załamał mi się głos. - Ale... całował się z jakąś inną dziewczyną.
   -Co? - zawołała wstrząśnięta Isabelle.
   "Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym" - rozbrzmiało mi w głowie. Skąd w ogóle wzięła mi się ochota na takie wyznania?! Otarłam szybko oczy i usiadłam przy toaletce.
   -No więc? Jak mnie uczeszesz? - starałam się mówić w miarę normalnie, chociaż mimo wszystko i tak brzmiałam dziwnie.
   Izzy stanęła za mną i w zamyśleniu ujęła moje proste włosy w ręce, a ja z ulgą przyjęłam koniec tematu.
   -Może by... Nie, lepiej... Tak, to chyba będzie dobry pomysł - mówiła jakby sama do siebie. - Nie powiem ci, jak cię uczeszę. Przekonasz się. Ale wiesz... Clary, którą znam nie zostawiłaby tej sprawy w spokoju - uśmiechnęła się delikatnie, a ja z wysiłkiem spróbowałam zrobić to samo. Na marne.
   -Bo nie zostawiła. Gdy tylko drzwi się otworzyły, tamta dwójka odkleiła się od siebie. On... Tommy, bo tak miał na imię... próbował coś wyjaśniać. Ale nie wiedział komu. Mi, czy tej blondynce. Ona też nie wiedziała kim ja jestem. Gdy się go zapytała, zdążył powiedzieć tylko "Emily...", bo mu przerwałam. Nie chciałam słuchać jego kłamstw. Nie po tym, co zobaczyłam. Powiedziałam więc wprost, że jestem jego dziewczyną. Emily powiedziała to samo. Gdy się mnie zapytała, od jakiego czasu ze sobą chodzimy, powiedziałam jej prawdę: od trzech miesięcy. Ona powiedziała, że jej CZTERY miesiące miną za tydzień. Zdradzał mnie od samego początku - powiedziałam z goryczą. - Zaczęłyśmy się bić. Ona także była Nefilim. Całkiem dobrą. Jednak to ja wygrałam. Po przegranej jej duma tak cierpiała, że wyszła. Gdy zostałam sama z Tommy'm,  próbował mi wmówić, że... że to nic nie znaczyło. On i Emily. Wiedziałam jednak jaka jest prawda, więc go spoliczkowałam i powiedziałam jasno, że nie chcę go więcej widzieć. Mówiąc delikatnie - uśmiechnęłam się, bo te słowa odbudowały w pewnej części moją pewność siebie. - Gdy wróciłam do domu prawie się załamałam, łzy i wściekłość zatapiałam w treningach. Czasem nadal za nim tęsknię. Co tylko potwierdza słowa ojca - dodałam po chwili.
   -Co? Jakie? - zapytała Iz, zaskoczona ostatnim zdaniem w mojej opowieści.
   -"Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym" - zacytowałam.
   Moja przyjaciółka tylko drgnęła z zaskoczenia.
   -Clary, nie, to wcale nie tak... - zaczęła, ale zamiast dokończyć, westchnęła. Najwyraźniej na tą rozmowę przyjdzie jeszcze czas później.
   -I jak? Podoba ci się? - W ciągu mojej wypowiedzi ułożyła mi włosy. Lekko mi je poskręcała, i związała w wysoki kucyk. Przy twarzy wypuściła mi luźno kilka kosmyków, też delikatnie poskręcanych.
   -Super - stwierdziłam, patrząc na nią z uznaniem.
   -No wiem - odpowiedziała z zadowoloną miną. Zrobiła mi jeszcze makijaż, taki sam jak ostatnio. Sobie zrobiła identyczny co mi, z tym że u niej były ciemniejsze usta. Włosy ułożyła w loki. Plus jeszcze malowanie sobie paznokci, żeby lakier był świeży. Dlatego, gdy już skończyłyśmy, zapadał zmrok.
   Wieczór.
   Czyli czas się pokazać.
   Ramię w ramię wyszłyśmy z jej pokoju i skierowałyśmy się do jadalni.


Hahahah, to chyba póki co najdłuższy rozdział (mega duma XD). Przepraszamy, jeśli był nudny. Ale obiecujemy, w następnym rozdziale będzie początek tej prawdziwej akcji (w sensie zacznie się takie "cuś" [hah, błąd specjalnie =P] i pojawi się taki "ktuś" [to też specjalnie]). Fani Clace niech się nie martwią, od następnego rozdziału Jace wkracza do akcji :D Akapity... Tia, były dziś robione spacją, przyznajemy się!!! Ale laptop nie chciał wstawić akapitów :c Mamy nadzieję, że będzie dużo komentarzy i jak coś, to śmiało pytajcie ;-)

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 7

Rano obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno.
Wstałam szybko z łóżka, starając się nie myśleć o "koszmarze", po czym podeszłam do szafy. Chwyciłam morską tunikę, czarne rurki, złote wiszące kolczyki i stosik złotych bransoletek oraz botki na koturnie (też czarne, ze złotym łańcuszkiem wokół kostki). Umyłam się szybko i przebrałam, a potem zdecydowałam na poranny trening.
I tu pojawił się problem.
Mam trenować w mojej sali treningowej?
"Nie" - postanowiłam w myślach. - "Jonathan może mnie szukać, żeby potrenować. W końcu jest już ósma."
Wzięłam łuk, miecz i sztylety, a potem wyszłam z pokoju. Skierowałam się do końca korytarza a potem w dół, po schodach.
Po jakichś dwóch minutach doszłam do wielkich drzwi. Złapałam za kołatkę, próbując otworzyć. Nic. Zaparłam się nogami i pociągnęłam mocniej, a drzwi wreszcie ustąpiły.
Weszłam do sali treningowej i zaczęłam od rzucania sztyletami. Celowałam w tarcze i ściany, by oszczędzić manekiny do strzelania z łuku. Gdy wykorzystałam wszystkie moje sztylety (oznaczone inicjałami na rękojeści) i wszystkie z sali treningowej, sięgnęłam po łuk.


***Jonathan***

Gdy się obudziłem, moją pierwszą myślą był trening z Clary. Spojrzałem na zegarek. Dziewiąta. Od razu się rozbudziłem i pobiegłem pod prysznic, chwytając po drodze dżinsy i zielony T-shirt. Umyłem szybko zęby i wyszedłem na korytarz, trzaskając głośno drzwiami. To sprawiło, że ze swojego pokoju wyszła Isabelle.
-Cześć - bąknąłem zakłopotany.
-Hej - obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. - Czemu nie było was na śniadaniu?
-Yhm... W sensie mnie i Clary? Ja spałem, a ona pewnie trenuje. Nic nowego. Często z tego powodu opuszcza śniadania.
-Ostatnio chyba nie pokazałeś nam sali treningowej. Chyba, że jej nie macie - rzuciła z nutą kpiny w głosie.
-Oczywiście, że mamy salę treningową. Teraz mogę ją wam pokazać - zaproponowałem.
Zastanawiała się przez pół sekundy, a potem na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Super. Zawołam chłopaków.
Oparłem się o ścianę i czekałem. Po kilku minutach zauważyłem wracającą Izzy, ale razem z Jace'em i Alekiem.
-Czemu was nie było na śniadaniu? - zapytał Alec, tak samo jak wcześniej jego siostra. Isabelle powtórzyła mu szybko moje wcześniejsze słowa.
-Widzę, że mamy miłośniczkę broni - odezwał się sarkastycznie Jace.
To mi się nie spodobało. Ani trochę.
-Słuchaj, walka jest dla Clary jak... jak powietrze - zacząłem bronić siostry. - A ty, jeśli masz z tym problem, zawsze możesz się spakować i wrócić do Nowego Jorku - powiedziałem, patrząc zimno na blondyna.
-Hej, daj mu spokój - Alec próbował złagodzić sytuację. - Po pierwsze, mojemu parabatai w domu niedługo zabraknie dziewczyn do podrywania, więc dobrze by było żeby dla odmiany zajął się tymi w Idrysie. Po drugie: Jace, co ci nie pasuje w tym, że dziewczyna lubi walczyć? - zapytał się go z podniesioną brwią.
-Nic, ja tylko... - zmieszał się Jace.
-Ona ci się podoba. Wiem, że ci się podoba - rzuciła Isabelle z wyraźnym triumfem w głosie.
Jace się lekko zarumienił.
-Nie, wcale nie! - zaprzeczył szybko.
Ja, Iz i Alec zaczęliśmy się śmiać.
-Oczywiście, że nie - powiedziałem, chociaż sam w to nie wierzyłem. - Chodźcie, pokażę wam tę salę treningową.


***

Gdy stanęliśmy pod drzwiami sali treningowej położyłem palec na ustach, dając reszcie do zrozumienia żeby była cicho, a potem wślizgnąłem się szybko do środka.



***Clary***


Usłyszałam ciche skrzypienie drzwi, a potem równie cichy śmiech Jonathana. Nie dałam po sobie poznać że to słyszałam, nawet nie drgnęłam. Strzelałam dalej, a wokół mnie walało się mnóstwo manekinów, w których tkwiło po kilka strzał. Kątem oka zaczynałam widzieć brata, skradającegosię cicho do mnie.
Gdy był już odpowiednio blisko wypuściłam strzałę, jednocześnie uderzając Jonathana łokciem w brzuch, a pół sekundy potem pięścią w nos.
-Au! Clary! Co to miało być?! - wrzasnął poszkodowany.
Odwróciłam się twarzą do niego. Stał pod ścianą zgięty w pół, przyciskając jedną dłoń do nosa.
Podeszłam do niego powolnym krokiem.
-Oj, braciszku - zacmokałam, udając zatroskaną. - Myślałam, że przez te wszystkie lata nauczyłeś się, że mnie się nie zachodzi od tyłu. - Mówiłam do niego z sarkazmem i słodyczą, z jaką ludzie zwykle odnosili się do małych dzieci.
Nagle rozległy się oklaski.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że przy drzwiach stała Isabelle razem z Jace'em  i Alekiem. Dziewczyna skakała,klaszcząc podniecona. Po chwili krzyknęła:
-Brawo, Clary! Dziewczyny górą! Łuhuuuu!!! - jej pięść wystrzeliła w górę, a mi od razu się to skojarzyło z jednym z tych tandetnych filmów o super bohaterach.
Popatrzyłam znów na Jonathana i uniosłam pytająco brew. "Serio?"
On tylko obojętnie wzruszył ramionami. "Tak, serio."
-To co? Mały rewanżyk? - zapytał na głos mój brat. Widocznie już się pozbierał.
-Wiesz, że i tak mnie nie pokonasz? - uśmiechnęłam się drwiąco.
-Wiem, ale warto spróbować.
Wyjęliśmy miecze, a Izzy z chłopakami zajęła miejsca na trybunach, które ojciec wybudował specjalnie na takie okazje.



***Valentine***



Szedłem z Jocelyn, Maryse i Robertem korytarzem.
-Valentine, na pewno się zgadzasz? - zapytała niepewnie Maryse.
-Ale to nie za wcześnie? - odezwał się jej mąż.
-To już niedługo, zapewniam cię.
-Może zmieńmy temat? - rozległ się głos Jocelyn.
-Tak właściwie, gdzie nas prowadzisz? - chciała wiedzieć moja znajoma.
-Do sali treningowej. Jeśli moje dzieci nie śpią, a wiem że nie, to są właśnie tam. A wasze pewnie razem z nimi - odpowiedziałem jej.
-Wasze dzieci lubią walczyć, tak? Które z nich jest lepsze? U nas Jace - powiedział Robert.
-Clarissa - uśmiechnąłem się dumnie.
-Clarissa?! - wykrzyknęło razem małżeństwo.
-Jonathan wdał się we mnie, Maryse - powiedziała cicho moja żona, zwracając się do znajomej.
-Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę - parsknął Robert.
-Cierpliwości, przyjacielu. Cierpliwości - rzekłem.



***


Byliśmy już niedaleko sali treningowej. Im bliżej byliśmy, tym lepiej było słyszeć szczęk metalu o metal i wrzaski.
-Tak! Jeszcze trochę!
-Co ty, dziewczyny nie możesz pokonać?!
-Dawaj, DZIEWCZYNO!!!  Tak, nie może jej pokonać. Coś ci nie pasuje?!
-Ej, przestańcie się kłócić. Stary, wysil się trochę!
-Tak, nie pasuje mi. JONATHAN, jeszcze trochę!!!
-Nie! Ona i tak wygra!



***Clary***


Z każdą sekundą coraz bardziej przypierałam brata do ściany. Isabelle coraz zacieklej kłóciła się z Jace'em, a Alec próbował ich przekrzyczeć.
W końcu wytrąciłam Jonathanowi miecz z ręki i przyłożyłam mu czubek Hesperosa do gardła.
Na trybunach Iz poderwała się z miejsca i już drugi raz w ciągu ostatniej godziny zaczęła piszczeć i skakać z radości.
-Tak! Wiedziałam, WIEDZIAŁAM!!! I co, łyso ci?! - zwróciła się do blondyna, który też zdążył się już podnieść. - Mówiłam ci, ty... - Nagle się zmieszała. - O...! Hej mamo, hej tato! Dzień dobry, państwo Morgenstern!
Obróciłam się gwałtownie w stronę drzwi. Przy drzwiach stali ich i nasi rodzice.
Kątem oka zauważyłam, że Jonathan próbuje ukradkiem podnieść swój miecz z ziemi.
-Nawet się nie waż - warknęłam, niemal nie otwierając ust, a on cofnął się z zawiedzioną miną.
Popatrzyłam na dorosłych. Robert był w szoku, Jocelyn lekko przestraszona. Za to Maryse spoglądała na mnie z podziwem, a ojciec - z niekrytą dumą.
-Możecie tu wszyscy na sekundkę podejść? - zapytała Maryse.
Zrobiliśmy to o co prosiła, a ona zaczęła mówić:
-Isabelle, Alec, Jace... Wiemy, że zdarza wam się tęsknić za Idrysem, więc... może zrobicie sobie wakacje?
Chwila, co?
-Zamieszkacie na jakiś czas u Morgensternów! - wykrzyknęła kobieta z uśmiechem.

O nie. Nie, nie, nie...




Kochani, dzięki za tyle wyświetleń!!! Niedługo dobijemy do 5000! AAAAAAAA!!!!!!!! Wiemy, że nie pojawia się post co do Liebster Awards, ale obiecujemy że taki będzie. Po prostu nam się usunął i musimy pisać od nowa :( W każdym razie: do piątku Miśki, i mamy nadzieję, że rozdział się podobał ;-)

piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 6

Weszłam do pokoju. Wzięłam jakąś książkę i zwaliłam się z nią na łóżko, w celu poczytania.
Nagle coś do mnie dotarło. Przecież chwilami się zapominałam.
"Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym."
Nie mogę się poddać uczuciom.
Nie mogę.

***

Na pół godziny przed kolacją wyszłam z pokoju i otworzyłam najbliższe drzwi, jak zwykle nie pukając.
-Hej, Clary. Gotowa? - zapytał Jonathan.
-Taaa... Oczywiście - przewróciłam oczami.
-Co? Nadal jesteś zła na ojca?
I wtedy naprawdę ogarnęła mnie niepohamowana złość.
-Oczywiście, że jestem zła! A jak myślałeś? Nie powiedział mi, że jego znajomi przyjadą z dziećmi! A ty wiedziałeś? Jocelyn ci powiedziała?! - wybuchłam.
Mój brat spojrzał w podłogę.
-Tak - odparł cicho.
-I nie przyszło ci do głowy, żeby MNIE o tym powiadomić?!
-Kiedy?! Dowiedziałem się na pół godziny przed,  na treningu!!! Jak miałem ci powiedzieć?! - próbował się bronić.
-MAMY KOMÓRKI, JONATHAN! KOMÓRKI!!! - wydarłam się.
-Jesteśmy w Idrysie!
-Na obrzeżach, tu jest zasięg!
Nie odpowiedział. Ja stałam wściekła, gotowa wybuchnąć niczym bomba.
Nagle odezwał się.
-Przepraszam.
Tak mnie to zaskoczyło, że złość się ulotniła.
-Okay. Nie chciałam krzyczeć.
-Zapomnijmy o tym, dobra? - zaproponował. - Chodźmy lepiej po naszych gości.
Zgodziłam się, choć niechętnie.
Chwilę później pukałam już do pokoju Isabelle.
-Clary! - zawołała, otwierając drzwi i rzuciła się, żeby mnie uściskać - Przyszłaś pogadać?
-Nie - wyplątałam się z objęć znajomej. - Jest kolacja.
-A. Okay... - Jej zapał  trochę ostygł. - Też może być - i dobry nastrój wrócił.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie, a potem powiedziała:
-Wejdź na chwilę. Muszę coś jeszcze zrobić.
No i weszłam, by nie zrobić jej przykrości. Chociaż raz.
Usiadłam na brzegu jej łóżka i patrzyłam, jak poprawia makijaż. Serio? TO musiała zrobić???
Poprawiła szybko rzęsy i przejechała usta błyszczykiem. A potem spojrzała na mnie z dziwnym uśmiechem. Jakby coś knuła.
-Isabelle, co... - zaczęłam, a ona zerwała się z pufy przy toaletce. Podeszła do mnie i złapała mnie za nadgarstek, by pociągnąć mnie na miejsce, które przed chwilą zajmowała.
-Nie... Nie, proszę cię... - skrzywiłam usta, by powstrzymać śmiech.
-Oj... no... weź. Będzie... fajnie - wysapała, nadal próbując mnie ściągnąć z łóżka.
Westchnęłam i poddałam się, wstając i siadając na pufie.
-Ale jeśli będę wyglądać potem jak klaun, możesz zacząć się bać mojej zemsty - zagroziłam jej z uśmiechem.
-Możesz być spokojna. I, jeśli ktoś ci się podoba - w jej oczach było wyraźnie widać, że to "ktoś" oznacza tego blondyna - będzie miał prawo zemdleć z wrażenia.
-On mi się wcale... - westchnęłam i zrezygnowałam. Chociaż to była prawda. On mi się nie podobał. Ale przekonywanie do tego Iz było jak rozmawianie ze ścianą.
-Zamknij oczy i nawet nie myśl by patrzeć w lustro póki nie skończę! - poinstruowała, a ja chcąc nie chcąc wypełniłam polecenie.
Chwilę później poczułam pędzelek na policzku. Czasem się malowałam, to prawda, ale raczej rzadko. Po prostu nie było mi to do niczego potrzebne.
-A teraz otwórz na chwilę oczy - szepnęła po kilku minutach. - Muszę ci pomalować rzęsy. O... tak... świetnie... A teraz spójrz się tutaj... - mówiła, ze skupieniem patrząc na mnie. - Świetnie. A teraz... spójrz w lustro.
Spojrzałam. I co? Niemal zabrakło mi słów ze zdziwienia. Oczy wydawały się większe i jeszcze ciemniejsze niż zwykle, na policzkach miałam bardzo delikatne rumieńce, a usta wyraziste i czerwone.
-Isabelle... To jest piękne. Dzięki - zaczęłam się na poważnie zastanawiać, czy nie robić częściej makijażu.
-Nie ma za co. Przynajmniej paznokcie miałaś pomalowane, bo inaczej zajęłoby to dużo dłużej - popatrzyła na moje ciemnoczerwone paznokcie. - Zrobiłam ci makijaż w rekordowym tempie. Tylko dziesięć minut - stwierdziła z dumą.
Ja za to poderwałam się z pufy.
-Dziesięć minut? - upewniłam się, a ona przytaknęła. - Spóźnimy się na kolację. Chodź, musimy się pospieszyć.
Wyciągnęłam ją z pokoju. Przed drzwiami chłopaki podpierali ściany. Jonathan spojrzał na mnie z ulgą.
-No, nareszcie. Chciałem iść i cię stamtąd wyciągnąć, ale oni stwierdzili - skinął głową w stronę braci Izzy - że wchodzenie do pokoju Isabelle jest jak wejście do paszczy lwa. A ja nie przepadam za wchodzeniem do czyjejś paszczy - uśmiechnął się szeroko. - Wiesz, że oni są parabatai? - spojrzałam na tamtą dwójkę, a oni pokiwali głowami. Jonathan przyjrzał mi się uważniej, a potem zatrzymał wzrok na Isabelle. - Pięknie wyglądacie, tak w ogóle.
Wiedziałam, że ona mu się podoba.
-Dzięki - rzuciła Iz z promiennym uśmiechem, odpowiadając za nas dwie.
-Mi też było miło cię poznać- rzucił nagle blondyn z sarkazmem, patrząc na mnie. - Tak na marginesie, jestem Jace.
Wszyscy spojrzeliśmy się na niego, a ja otworzyłam usta by mu się jakoś odciąć. Ale Isabelle mnie wyprzedziła.
-Jace, nie musisz podrywać każdej dziewczyny.
-Wcale jej nie podrywam. Tylko ładnie się przedstawiam - odpowiedział jej, udając obrażonego.
-Taaaaak, a ja jestem Miss Świata - wtrącił Alec. Wszyscy się roześmieli, nawet ja.
-Wiecie, musimy iść - powiedział mój brat, ciągle się śmiejąc.
-Bo przecież nie chcemy żeby VALENTINE był zły - odezwałam się, ze specjalnym naciskiem wymawiając imię ojca.
Jace zerknął na mnie z ukosa, podobnie jak Alec.
-Myślałem, że masz dobre stosunki z ojcem. Jonathan tak powiedział - powiedział Jace.
-No bo mam. Przez większość czasu - przewróciłam oczami.
-Chodzi o to, że ci nie powiedział, że my przyje... - zaczął Alec, ale nie  dokończył. Pomiędzy nas wepchała się Iz.
-Słuchajcie, może ona nie chhce wam się zwierzać! - oburzyła się Iz. A potem z szerokim uśmiechem puściła mi oczko.
A ja odwzajemniłam uśmiech czując, że mimo wszystko to w niej mogę znaleźć przyjaciółkę.
Kolacja minęła na tyle normalnie, na ile to było możliwe. Ojca ignorowałam zupełnie, a on odwdzięczał mi się tym samym.
Po kolacji wszyscy poszliśmy do swoich pokoi.
Gdy zostałam sama, wzięłam szybko prysznic i przebrałam w ciemnofioletową koszulę nocną.
Zaczęłam się rozciągać, myśląc o gościach. Isabelle była wesoła i pełna energii, Alec - spokojny. A Jace? To był chłopak typu: "Och,jestem taki super. Och, każda na mnie leci...". Rzygać się chce. Jeden z  tych, którzy mieliby kłopoty z pomieszczeniem ego nawet w wielkiej Sali Anioła. Denerwował mnie. Strasznie. Ale trzeba mu przyznać, że był przystojny. MEGA przystojny. Mega przystojny idiota. Mega...
Rozciąganie i moje rozmyślania (zamierzałam jeszcze dodać kilka słówek o tym, jakim jest idiotą) przerwało pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i otworzyłam.
Za nimi stała Isabelle.
-Możemy pogadać? - zapytała, nerwowo bawiąc się włosami.
-Chyba tak - odpowiedziałam i wpuściłam ją do środka. Usiadła na łóżku, a ja obok niej.
-No, to co jest? - ponagliłam ją.
-Bo ty... bo... bo ja nie wiem czy ty mnie lubisz, czy nie. Bo wiesz, ja myślę, że naprawdę mogłybyśmy zostać przyjaciółkami, alejeśli ty na serio mnie nie lubisz... - zaczęła gadać jak najęta.
-Isabelle, stop - przerwałam jej, a ona zamilkła. - Słuchaj, znamy się krótko, ale wydajesz mi się okay.
-Serio? - rozchmurzyła się. - A moi bracia?
-Alec jest spoko. A Jace... - skrzywiłam się.
-Jace CO? - dociekała.
-Jace jest aroganckim, zapatrzonym w siebie chłopakiem! - wypaliłam.
Iz uśmiechnęła się.
-Tak, może trochę. Ale wiesz, jeśli spędzisz z nim więcej czasu, to stanie się bardziej znośny. I... jest przystojny, prawda?
-Yhm... - jęknęłam, potwierdzając jej słowa.
-I nie podoba ci się? - zapytała z chytrym uśmiechem.
-Nie! - krzyknęłam, ze śmiechem rzucając w nią poduszką.
Gadałyśmy jeszcze przez jakiś czas, a potem Isabelle wyszła.


***

Szłam przez park, trzymając się z kimś za rękę. Pomimo słońca miał narzucony na głowę kaptur, więc nie widziałam jego twarzy.
Nagle zatrzymaliśmy się, a kaptur zsunął, odsłaniając głowę.
Wtedy zobaczyłam że to Jace.
Pocałowaliśmy się...

***


Otworzyłam gwałtownie oczy. Wstałam z łóżka, podeszłam do okna i oparłam łokcie o parapet, a głowę na dłoniach.

-Nienawidzę koszmarów - powiedziałam do uśpionego Idrysu.



Misiaki!!! Dzięki za te 3.421 wyświetleń!!! Jesteście kochani :* Zauważyliście że rozdział dłuższy? To taki bożonarodzeniowo-noworoczny prezent. Mamy nadzieję, że się spodobał XD
Kochani, nie wiemy czy wszyscy zauważyli, ale my tego bloga piszemy we dwie (liczba mnoga obowiązuje :D), więc jakbyście mogli zamiast np. "jesteś" pisać "jesteście", was by to nie zabiło. A  my byłybyśmy wdzięczne. To tak na zaś ;-)
A next (jak zwykle) w piątek =P