poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 32

Myślę, że z tego rozdziału będziecie zadowoleni, więc mam nadzieję na wasze komentarze, bo naprawdę interesuje mnie wasza opinia. Dowiecie się też, dlaczego tytuł bloga zaczyna się od "Bo".
W.


   Valentine poszarzał.
   -Jak to... nie żyje? - wykrztusił, a potem wpadł w szał. - Wy głupcy! Pozwoliliście mojej żonie umrzeć! To prawie tak, jakbyście sami ją zabili! - ryknął na bladą ze strachu służącą. Clary zauważyła, że jej rozdygotana postać jest ubrana na biało.
   -Tato! Uspokój się! - Służąca przeniosła na nią zdezorientowane spojrzenie. Tato? Tak, w tym domu to określenie było nowością. - Gdzie jest mój brat? - zapytała ostro. Musiała dowiedzieć się, co się stało, a ta ledwie przytomna z przerażenia kobieta niewiele by jej pomogła.
   -Jest w swoim pokoju, panienko - Clary skinęła głową na znak, że zrozumiała, posłała ojcu spojrzenie typu "Tylko nie przesadź", i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.
   Nie miała pojęcia, dlaczego wciąż się trzyma. Nie była związana z Jocelyn tak mocno jak Jonathan, ale przecież to ona ją urodziła, prawda? Nie zważała na kłucie w sercu, kierowała nią czysta adrenalina. Wiedziała tylko jedną rzecz.
   Skoro jej matka nie żyje, ma chyba prawo wiedzieć dlaczego?

***

   Uchyliła ostrożnie drzwi.
   -Jonathan?
   Pokój był zaciemniony, okna zasłonięte ciemnymi zasłonami, a w pokoju jak zawsze panował nieład. Ubrania, leżące na podłodze, przewrócone krzesło przy stole... To było normalne. Ale przyborów malarskich, takich jak farby czy ołówki, nigdy nie zostawiał byle gdzie. Teraz sztaluga była przewrócona, a przybory rozrzucone niedbale po biurku, jakby w napadzie szału wyrzucił je z pojemników.
   Dostrzegła postać leżącą na łóżku. Zamknęła drzwi i cicho do niej podeszła. Jej brat leżał na plecach, ręce trzymał opuszczone po bokach i gapił się bezmyślnie w sufit.
   -To moja wina - odezwał się głucho. Clary poczuła, jakby ktoś ją uderzył. Przecież to niemożliwe... jej brat... on by nigdy... Potrząsnęła głową by rozjaśnić umysł, a on mówił dalej. - Poszliśmy na spacer. Ale nie po Idrysie, tylko otaczających go lasach. Zobaczyłem jakiś dziwny błysk wśród koron drzew, więc powiedziałem jej, by się nigdzie nie ruszała, a ja poszedłem sprawdzić, co to. Odszedłem może sto metrów, gdy usłyszałem jej krzyk. Między drzewami stała jakaś postać w czarnej szacie i z kapturem na głowie. Chciałem podbiec i ją uratować, ale zanim zdążyłem się choćby ruszyć, ten ktoś podszedł do niej i wbił jej sztylet w pierś. To moja wina - zacisnął powieki, udręczony. - Gdybym się wtedy nie oddalił, nic by się jej nie stało. Moja wina, moja wina, to wszystko to moja wina... - załamał mu się głos.
   Clary nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć. Wiedziała, że to, czym się obarczał jest kłamstwem - ta tajemnicza osoba groziła im już we Włoszech. Streściła więc mu szybko treść upiornej wiadomości, mając nadzieję, że spadnie z niego część ciężaru.
   Jak bardzo się myliła.
   -Mimo wszystko, gdybym nie zostawił jej samej...
   -Wtedy zabiła by i ciebie - przerwała mu gwałtownie, widząc ból w jego oczach. - A ja nie chcę stracić już nikogo więcej - oparła głowę o tors brata, a on objął ją mocno, opierając podbródek na jej włosach.
   -I nie stracisz - wyszeptał.

***

   Gdy Jonathan usnął, nieco uspokojony, Clary wymknęła się bezszelestnie z jego pokoju i skierowała swoje kroki do sali treningowej. Tam rzucała do celu z takim zapamiętaniem i złością, jakby manekiny i wszystko inne w pomieszczeniu były zabójcą jej matki.
   -Nie... Zabijesz... Nikogo... Więcej - wysyczała i krzyknęła z furią, celując w drzwi.
   Ostrze sztyletu leciało do celu z zabójczą prędkością, gdy te nagle się otworzyły. Oczy stojącego w nich Jace'a rozszerzyły się, a on sam uchylił się w ostatniej sekundzie.
   -Co to miało być?! - krzyknął oszołomiony, podchodząc i oddając jej broń, którą wyszarpnął ze ściany.
   -Ja tylko... Ugh - westchnęła sfrustrowana i pozwoliła, by jasne włosy opadły jej na twarz, zakrywając oczy, które nagle zaszły łzami. - Ja...
   -Hej - ujął jej podbródek, przyglądając jej się uważnie. - Widzę, że próbujesz to rozgryźć. Że nie byłaś z Jocelyn tak blisko, a jednak to cię boli.
   -Nie... Nie, Jace... - zaczęła kręcić głową, chcąc wyjść z tego pomieszczenia, ale jego ręce były zbyt silne. Ujął twarz w jej dłonie, zaglądając głęboko w oczy.
   -Czego się boisz, Clary? Miłości? Miłość jest dobra. Naprawdę nie widzisz tego co jest między nami, naprawdę musisz mnie odrzucać? Czego się boisz? - mówił czułym, łagodnym tonem.
   -Bo... - W jej oczach zalśniły łzy. - Bo kochać to niszczyć...
   -Nie - przerwał jej. - Wcale nie. - I zanim zdążyła zaprotestować przyciągnął ją do siebie łącząc ich wargi, wkładając w ten pocałunek całą swoją desperację i uczucie, które żywił do niej.
   A ona oddała pocałunek.

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 31

   Jej ojciec siedział jeszcze przez chwilę, odrętwiały. Gdy się jednak odezwał, jego głos brzmiał pewnie.
   -Pakujemy się - rozkazał, a chłopcy spojrzeli po sobie nierozumiejącym wzrokiem.

***

   -Tak, wracamy - przyciskała telefon ramieniem do ucha, w międzyczasie pakując walizki.
   -Co się stało? - zmartwiony głos Jonathana rozbrzmiał w jej uchu.
   -Wiesz... To dość długa historia - westchnęła cicho. - Ale... Jocelyn nic nie jest, prawda?
   -Nie. Dlaczego miałoby coś jej być? - przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, nakazując sobie spokój. Nie dlatego, że zezłościła się o to pytanie. Wręcz przeciwnie - była zła na siebie, że nie potrafi udzielić na nie odpowiedzi. Bo się boi.
   -Nic. Już nieważne. Ważne jest to, że Eliminacje się zakończyły.
   -Och, serio?
   -Tak. Słuchaj, muszę już iść. - Odjęła telefon od ucha i zatrzasnęła walizkę, kierując się z nią w stronę drzwi.

***


   -Rozmawiałam z Jonathanem. Podobno nic się nie dzieje - oparła się o framugę drzwi frontowych i potarła dłonią czoło, patrząc na Isabelle.
   -Wiesz... Może to się nie stanie od razu. Może czeka, by uśpić naszą czujność, i dopiero wtedy zaatakuje - przyjaciółka spojrzała na nią poważnie.
   Bardzo się zmieniła, pomyślała Clary. Gdy się poznałyśmy, była całkiem inna.
   -Może - spuściła wzrok, zmartwiona, a potem nagle się wyprostowała. - Przecież to nielogiczne! Dlaczego to my płacić za coś, co nawet nas nie dotyczy?! - Iz otworzyła usta by coś powiedzieć, ale Clary kontynuowała: - Dobrze wiesz, że za moją rodzinę oddałabym życie bez wahania. Ale jeśli już mam to zrobić, to chciałabym wiedzieć, dlaczego! Albo kto nam grozi! - wrzasnęła dziko i dopiero wtedy napadł ją ogromny, przytłaczający smutek. - To nie fair - szepnęła. Isabelle przytuliła ją do siebie szepcząc uspokajająco, a po policzkach Clary spłynęły dwie, samotne łzy.
   Łzy, na które nigdy wcześniej by sobie nie pozwoliła.

***


   -Normalnie bym zapytał, czy na pewno nie zamierzasz do mnie wrócić. Ale teraz masz na głowie ważniejsze rzeczy niż ja. - Tommy uśmiechnął się smutno.

   -Tak - odwzajemniła uśmiech. - Mam prawdziwe kłopoty. Zresztą jak zawsze - parsknęli cichym śmiechem. Clary zaczęła bawić się rąbkiem bluzki. - A poza tym... Nie mogłabym już z tobą być. Nie po tym, co mi zrobiłeś.
   W jego oczach błysnął smutek.
   -Emily naprawdę nic dla mnie nie znaczy...
   -Wierzę ci - odparła cicho. - Ale mimo wszystko to zrobiłeś. To bardzo bolało - przyznała i opuściła wzrok. Sytuacja była tak przerażająca, że nawet ona straciła wigor.
   W jego oczach pojawiła się czułość
   -Bardzo wydoroślałaś - stwierdził i sięgnął po jej dłoń, ściskając ją lekko.
   -Dziękuję - jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu. A ty... ty też nie jesteś taki zły - wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.

***


   Clary i jej ojciec pierwsi weszli do domu. Reszta czekała na zewnątrz, czekając na wiadomości.

   Rozejrzała się. Dom wyglądał zupełnie normalnie. Może Isabelle miała rację.
   Ale wtedy podeszła do nich służąca, kilkoma słowami niszcząc ich całe nadzieje.
   -Tak mi przykro, panienko - spojrzała na nią ze łzami w oczach, a potem przeniosła wzrok na Valentine'a. - Pańska żona... nie żyje.

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 30


Większość z was wolała, żebym pisała tak, jak w ostatniej notce. Nie ukrywajmy, cieszę się XD Macie tu więc kolejny rozdział i mam nadzieję, że będzie dużo komentarzy, bo nareszcie (sama na to czekałam) zaczyna się coś dziać.
Miłego czytania!
W. ;*



   Po jej słowach zapadła cisza. Każdy z nich - czwórki chłopaków, którym zależało na ślubie z nią i jej ojciec, inicjator tego wszystkiego, przez którego (chociaż wiedziała, że według niego to było dla jej dobra) musiała przeżywać te katusze - wpatrywali się w nią z osłupieniem.
   W normalnych okolicznościach Clary zapewne czułaby skrępowanie, stojąc przed nimi w cienkiej, krótkiej granatowej koszuli nocnej. Nakazywała jednak sobie nie przejmować się tym. Nie, kiedy od tego co będzie mówiła, zależy jej przyszłość.
   -Och, Clary - ojciec westchnął. Nie z niecierpliwością, nie ze smutkiem - to było westchnienie współczucia.
   Współczucia? Clary znała to słowo jak przez mgłę, a na pewno nie w stosunku do niej. Nikt nigdy nie miał prawa jej współczuć, okazywać łaski. Nawet ona sama.
   -Rozumiem, że nie zamierzasz zmienić zdania, księżniczko? - słowa uderzyły ją z ogromną siłą. Nie chodziło tu o samo zdanie - raczej o ton, jakim zostało wypowiedziane. Słowo księżniczka nie było miłe. Było wypowiedziane uszczypliwie, z ironią.
   Spojrzała na tego, z którego ust się wydostało. Sean siedział teraz z rękoma splecionymi na torsie, a krzesło było oparte tylko na tylnych nogach. Kącik ust chłopaka był skierowany ku górze, tak samo jak jego brew. Mina i spojrzenie, jakimi ją obdarzył, było wyzywające. I jedyne, co dziewczyna pragnęła zrobić, to podejść i zdzielić go w twarz.
   Zmusiła się jednak do spokoju, krzyżując swoje opanowane spojrzenie z jego. Nie dam mu tej satysfakcji, postanowiła sobie w myślach.
   -Nie, nie zamierzam - Sean zmarszczył brwi nie rozumiejąc, czemu w jej głosie nie było ani odrobiny uszczypliwości.
   Ha!, pojawiło się w jej umyśle. Przegrałeś.
   -Więc, córeczko... - zaczął Valentine, a ona odwróciła się do niego szybko, zdecydowanie zbyt szybko, biorąc pod uwagę jej stan. W głowie jej zawirowało, kolana minimalnie ugięły, zakotwiczyła palce na framudze, nie dając sobie upaść.
   -Więc, tato - przerwała mu ostro, sama się sobie dziwiąc. Kiedy ona ostatnio powiedział do niego tato? Sześć, siedem lat temu?. - To koniec. Nie zamierzam dłużej tego znosić. Mam dopiero siedemnaście lat. Doskonale radzę sobie bez chłopaka, tym bardziej niepotrzebny mi jest mąż. Te całe Eliminacje to czysta głupota. Rozumem,że gdy zdobędę władzę w Kręgu będzie mi potrzebny mąż do pomocy. Ale mam jeszcze mnóstwo czasu. TY - zaakcentowała wyraźnie to słowo modląc się w duchu, by ojciec przyznał jej rację - masz jeszcze mnóstwo czasu na rządzenie Kręgiem. Jonathan kiedyś powiedział, że za bardzo mnie kochasz, by kazać mi wyjść za mąż na siłę. Nie zmarnuj mi życia - zakończyła z błagalną nutą w głosie.
   Sekundy przeciągały się w minuty, minuty zmieniały w nieskończoność.
   Wreszcie jej ojciec powiedział, wyraźnie znużony:
   -Dobrze, Clary. To koniec.
   Już chciała podbiec i go uściskać, gdy do pokoju wkroczyła Elena z pobladłą twarzą, trzymając coś w drżącej dłoni.
   -Valentine... to do ciebie. Było na wycieraczce - szepnęła, a potem cała drżąc opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Valentine odebrał jej karteczkę. Nie minęła minuta, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
   -Co to jest? Tato, co to jest? - Clary podbiegła do niego i chwyciła w ręce przedmiot. Przebiegła wzrokiem po tekście, z każdą chwilą blednąc coraz bardziej. Przyłożyła dłoń do ust i jeszcze raz dokładnie przestudiowała treść.

   Do Valentine'a Morgensterna.
   Nie licz, że zdołasz obronić rodzinę. Nie licz, że będę litościwa. Skończył się czas twój i twoich bliskich. Mam nadzieję, że pożegnałeś się z żoną.

   Bez podpisu.
   Skrawek papieru wypadł jej z ręki. Zaczął opadać wirując, a nieliczni, którzy znali jego treść, wpatrywali się w niego lękliwie. 
   Wpatrywali się nadal gdy stanął w ogniu, a popioły opadły na podłogę.


niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 29 (prawdziwy)


Kochani,
jak pewnie zaraz zauważycie, ten rozdział jet napisany nieco inaczej. Dlaczego? No cóż, w ostatnim tygodniu odkryłam, że dużo łatwiej pisze mi się w ten sposób. Jeśli wam się nie spodoba - okay, dalej będę pisała tak, jak zwykle. Dlatego proszę o szczere opinie.
W.


   -Stop! Jace! Tomas! - nie zareagowali. Clary zacisnęła usta w wąską kreskę i złapała Tommy'ego za ramiona, próbując odciągnąć. Niestety - chłopak się wyrwał, jedną ręką nieświadomie zamachując się na nią.
   Dziewczyna uchyliła się. Przed jej oczami nagle zrobiło się ciemno. Chciała zawołać chłopców, prosić o pomoc. Poruszyła ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jej nogi się ugięły, a ona sama zatoczyła się do tyłu, z hukiem uderzając w ścianę. Poczuła coś ciepłego spływającego po jej głowie - krew? Nie wiedziała. Oparła się o ścianę, dysząc ciężko. Nie widziała już kompletnie nic. Po omacku i wbrew własnej woli osunęła się po ścianie. Sama się dziwiła - Clarissa Adele Morgenstern zawsze była silna. Nie powinna zasłabnąć. Jednak ledwo ta myśl pojawiła się w jej umyśle już leżała na ziemi - nieprzytomna, z policzkiem przyciśniętym do zimnego chodnika.

***

   Isabelle nigdy nie widziała swojego brata zdziwionego tak, jak teraz.
   -To wszystko?
   Potarła dłonią twarz, nagle zmęczona.
   -Tak, Alec. To wszystko - chciała poprosić go o wyjście, jednak coś ją powstrzymywało. Musiała minąć chwila zanim zorientowała się, o co chodzi. - Miałeś zadzwonić po czarownika. Dzwoń - nakazała, mając nadzieję, że ten przybędzie szybko.
   Jej brat uśmiechnął się szeroko.
   -Podczas gdy ty z przejęciem opowiadałaś historię miłosną naszej kochanej Clary, ja napisałem do niego. Brama czeka na ciebie w ogrodzie.
   Oniemiała na chwilę, a potem rzuciła się bratu w objęcia.
   -Dziękuję - wyszeptała, a potem zerwała się. Nie pakując walizek, nie zabierając ze sobą nic - przyjaciółka była ważniejsza niż ubrania, a ona miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak.

***

   Brama wyrzuciła ją na chodniku w środku miasta, a ona wylądowała w przysiadzie. Zorientowała się, że brama jest zaczarowana tak, by znalazła się niedaleko Clary. Jednak nigdzie nie było jej widać. Isabelle nasłuchiwała przez chwilę, otulając się mocniej płaszczem. Po chwili jej uszy wyłapały odgłosy bójki. Pobiegła w tamtą stronę niepewna, czego ma się spodziewać.
   Zobaczyła Jace'a bijącego się z jakimś chłopakiem. W normalnych okolicznościach bez wahania powiedziałaby o nim "przystojniak". Jednak nie teraz, gdy bił się z jej przybranym bratem.
   Zobaczyła jasny błysk w półmroku. Wytężyła wzrok, a gdy dotarło do niej, co widzi, rozchyliła usta ze zdziwienia. To były włosy Clary. Biała czupryna wyraźnie odcinała się od chodnika, na którym leżała dziewczyna.
   Isabelle zadziałała impulsywnie. Podbiegła tam, wpychając się jak taran między chłopców i tym samym rozdzielając ich.
   -Co wy wyprawiacie?! - wrzasnęła, patrząc w twarz to jednemu, to drugiemu. Na twarzy Jace'a widać było oszołomienie, jakby dopiero teraz zorientował się, co zrobił. Drugi chłopak patrzył na Jace'a z zuchwałym, zadowolonym uśmiechem. - Jesteś Tommy, tak? - zwróciła się do niego, a ten przytaknął, wyraźnie zaskoczony. - Wiem, kim byłeś dla Clary. Wiem, ile przez ciebie wycierpiała - usłyszawszy ciche prychnięcie blondyna, zwróciła się do niego. - A ty też nie jesteś święty! Myślisz, że było jej łatwo z dziesiątką facetów na karku, z czego każdy starał się o to samo?! Patrzcie, do czego doprowadziliście! - zakończyła swój wywód i wskazała głową na Clary, bladą, w przemokniętym płaszczu.
   A oni podbiegli do niej, nagle zjednoczeni i zanieśli do Instytutu w ekspresowym tempie.

***

   Gdy Clary się ocknęła leżała w ciepłym łóżku i czystej koszuli nocnej. Obok niej siedziała Iz, przyglądając jej się z troską.
   -No, nareszcie. Przespałaś całą noc i pół dnia.
   Clary usiadła ostrożnie, czując łupanie w czaszce.
   -Czy ja... zemdlałam? - wyjąkała, niepewna co się działo.
   Isabelle kiwnęła głową.
   -Twój ojciec mówi, że to z szoku. No wiesz... Tomas, róże i bójka...
   Clary zakręciło się w głowie.
   -Skąd o tym wiesz? I... skąd się tutaj wzięłaś?
   -Po pierwsze, Jace wszystko opowiedział. A po drugie... - szybko streściła Clary sposób, w jaki się tu znalazła. - A teraz wszyscy siedzą na dole i kłócą się o twoją rękę. Robią to od rana.
   -Kto?
   -Tommy, Jace, Sean i Fred... Clary, co ty zamierzasz zrobić?! - krzyknęła Isabelle, próbując ją złapać, ale Clary już wstała i chwiejnym, niepewnym krokiem podeszła do drzwi, zatrzaskując je mocno.
   Brunetka cały czas dreptała za nią.
   -Och, Clary, nie powinnaś wychodzić z łóżka, jesteś słaba...
   -Przestań zachowywać się jak moja matka, Iz - warknęła Clary i zaczęła schodzić po schodach, zaciskając dłoń kurczowo na poręczy i kierując za odgłosami kłótni. - Poza tym, czuję się dobrze. - Wiedziała, że to nieprawda - czuła się strasznie. Ale musiała tam iść.
   Przebiegła przez korytarz zataczając się, a jej bose stopy nie wydawały żadnego dźwięku na drewnianej podłodze.
   Wpadła z impetem do salonu, z hukiem otwierając drzwi i przerywając dyskusję w środku zdania i nie czekając aż ktoś coś powie, krzyknęła donośnie:
   -Wystarczy! Nie wybieram żadnego z was!


I jak? Co myślicie o tym, bym pisała w ten sposób?
W. ;*

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 28

***Clary***

   Wydałam zdławiony okrzyk i chwyciłam Jace'a mocno za nadgarstek, a on syknął z bólu.
   -Biegniemy - mruknęłam do niego i pociągnęłam za sobą.
   Niestety, chłopak się wyrwał i stanął, uparcie nie chcąc ruszyć dalej.
   -Czego? - warknęłam, nieco ostrzej niż zamierzałam.
   Jace otworzył usta by coś powiedzieć, ale przerwał mu krzyk:
   -Clary!
   No co jest, ludzie? Przed chwilą chodniki były pełne! Dlaczego TERAZ was nie ma?!
   -Zaczekaj! Porozmawiaj ze mną, proszę! - na ucieczkę było już za późno. Przede mną stanął Tommy. Kwiaty w jego ręku były lekko zgniecione, ale nadal piękne. A on sam... wydoroślał od naszego ostatniego spotkania. Stał się wyższy i bardziej wysportowany. A jego ciemne, brązowe włosy i czekoladowe oczy - tak podobny do Eleny - nadal pozostały takie same. Patrząc w te oczy, można było się zatopić... NIE!!!
   -Czego ty ode mnie chcesz?! - wykrzyczałam na niego. Cóż, on mnie rzucił, prawda? Mam własną godność. Nie ulegnę.
   -Ja... Chciałem ci coś ważnego powiedzieć - spojrzał na mnie błagalnie, słodkim, udręczonm wzrokiem.
   Mam własną godność.
   -Ale na osobności - zmierzył spojrzeniem Jace'a i moją dłoń, cały czas zaciśniętą kurczowo na jego nadgarstku. - Jesteście parą?
   -Ja... - zająknęłam się, nie wiedząc co powiedzieć. Przecież jestem Clary Morgenstern! Ja zawsze wiem co powiedzieć!
   -Clary, znasz go? - odezwał się wreszcie Jace, nie odrywając od Tomasa zimnego wzroku.
   -Tommy Licavoli - ukłonił się dwornie z kpiarskim uśmieszkiem. - Nefilim. Włoch. Przystojniak. Mieszkaniec Instytutu. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał, wyraźnie z siebie zadowolony:
   -Oraz chłopak Clary.
   Mamgodnośćmamgodnośćmamgodnośćmamgodność...
   -Były... - zaczęłam, ale było już za późno. Jace rzucił się na Tommy'ego i po chwili tarzali się po ziemi, bijąc jak jacyś Przyziemni.
   Ugh, serio?

***Isabelle***

   Leżałam na moim łóżku i czytałam "Romea i Julię". Potrzebowałam zająć czymś myśli.
   Do mojego pokoju ktoś zapukał. Zatrzasnęłam z hukiem lekturę i krzyknęłam:
   -Proszę!
   Do mojego pokoju wszedł Alec. Zamknął za sobą drzwi, a ja podniosłam się do pozycji siedzącej.
   -Hmm?
   Usiadł koło mnie i wziął głęboki oddech.
   -O co chodziło z tymi Włochami? - zapytał wprost.
   Słucham? Przecież nie mogę mu powiedzieć.
   -Nie wiem o czym mówisz - odparłam, a mój głos nawet dla mnie zabrzmiał piskliwie i fałszywie.
   -Isabelle... Przecież słyszę, że kłamiesz. - Cisza. - Poza tym, widziałem waszą reakcję przy stole.
   -Ale ja naprawdę nie mogę ci...
   -Jeśli tego nie zrobisz, pójdę i zapytam o to kogoś innego. Nie dowiem się od ciebie - trudno. Ale...
   -Ale to tajemnica! - przerwałam mu, machając ramionami, a książka zsunęła się z kołdry i trzasnęła o podłogę z hukiem. - Naprawdę, Alec! Gdybym mogła, bym ci... - mój brat machnął lekceważąco ręką i cmoknął, wyraźnie poirytowany. Do czego mu to było potrzebne?
    -Isabelle, zróbmy tak. Jeżeli mi powiesz, zadzwonię do czarownika, który przeniesie cię na jakiś czas do Włoch, a ty... pomożesz Clary. W czymkolwiek tej pomocy potrzebuje - westchnął i przeczesał włosy dłońmi. - Proszę, Iz.
   Utkwiłam wzrok w kołdrze, myśląc gorączkowo. Ona naprawdę może potrzebować pomocy z Tommy'm.
   Podniosłam wzrok na wyczekującą twarz brata.
   -Słuchaj więc, bo drugi raz nie będę tego powtarzać.