-Pakujemy się - rozkazał, a chłopcy spojrzeli po sobie nierozumiejącym wzrokiem.
***
-Tak, wracamy - przyciskała telefon ramieniem do ucha, w międzyczasie pakując walizki.
-Co się stało? - zmartwiony głos Jonathana rozbrzmiał w jej uchu.
-Wiesz... To dość długa historia - westchnęła cicho. - Ale... Jocelyn nic nie jest, prawda?
-Nie. Dlaczego miałoby coś jej być? - przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, nakazując sobie spokój. Nie dlatego, że zezłościła się o to pytanie. Wręcz przeciwnie - była zła na siebie, że nie potrafi udzielić na nie odpowiedzi. Bo się boi.
-Nic. Już nieważne. Ważne jest to, że Eliminacje się zakończyły.
-Och, serio?
-Tak. Słuchaj, muszę już iść. - Odjęła telefon od ucha i zatrzasnęła walizkę, kierując się z nią w stronę drzwi.
***
-Wiesz... Może to się nie stanie od razu. Może czeka, by uśpić naszą czujność, i dopiero wtedy zaatakuje - przyjaciółka spojrzała na nią poważnie.
Bardzo się zmieniła, pomyślała Clary. Gdy się poznałyśmy, była całkiem inna.
-Może - spuściła wzrok, zmartwiona, a potem nagle się wyprostowała. - Przecież to nielogiczne! Dlaczego to my płacić za coś, co nawet nas nie dotyczy?! - Iz otworzyła usta by coś powiedzieć, ale Clary kontynuowała: - Dobrze wiesz, że za moją rodzinę oddałabym życie bez wahania. Ale jeśli już mam to zrobić, to chciałabym wiedzieć, dlaczego! Albo kto nam grozi! - wrzasnęła dziko i dopiero wtedy napadł ją ogromny, przytłaczający smutek. - To nie fair - szepnęła. Isabelle przytuliła ją do siebie szepcząc uspokajająco, a po policzkach Clary spłynęły dwie, samotne łzy.
Łzy, na które nigdy wcześniej by sobie nie pozwoliła.
***
-Normalnie bym zapytał, czy na pewno nie zamierzasz do mnie wrócić. Ale teraz masz na głowie ważniejsze rzeczy niż ja. - Tommy uśmiechnął się smutno.
-Tak - odwzajemniła uśmiech. - Mam prawdziwe kłopoty. Zresztą jak zawsze - parsknęli cichym śmiechem. Clary zaczęła bawić się rąbkiem bluzki. - A poza tym... Nie mogłabym już z tobą być. Nie po tym, co mi zrobiłeś.
W jego oczach błysnął smutek.
-Emily naprawdę nic dla mnie nie znaczy...
-Wierzę ci - odparła cicho. - Ale mimo wszystko to zrobiłeś. To bardzo bolało - przyznała i opuściła wzrok. Sytuacja była tak przerażająca, że nawet ona straciła wigor.
W jego oczach pojawiła się czułość
-Bardzo wydoroślałaś - stwierdził i sięgnął po jej dłoń, ściskając ją lekko.
-Dziękuję - jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu. A ty... ty też nie jesteś taki zły - wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.
***
Clary i jej ojciec pierwsi weszli do domu. Reszta czekała na zewnątrz, czekając na wiadomości.
Rozejrzała się. Dom wyglądał zupełnie normalnie. Może Isabelle miała rację.
Ale wtedy podeszła do nich służąca, kilkoma słowami niszcząc ich całe nadzieje.
-Tak mi przykro, panienko - spojrzała na nią ze łzami w oczach, a potem przeniosła wzrok na Valentine'a. - Pańska żona... nie żyje.
Nieeeeeeeee!!!!!! Jak mogłaś? Tylko nie Jocelyn! Rozdział świetny, czekam na next.
OdpowiedzUsuńBoże... Nie dlaczego to zrobiłaś??
OdpowiedzUsuńMimo losu Jocelyn rozdział i tak jest świetny :3
Czekam na next
Co?! Nie! To niemożliwe! Niech Jace ją jakoś pocieszy. Czekam na next :*
OdpowiedzUsuńhm.... niw wiem dla czego, ale cieszę się, że Jocelin nie żyje..... rdz super, niech Claryy będzie z Tommym! czekam na next:) weny ♥♥♥
OdpowiedzUsuńEJ tam naprawde było napisane że Jocelyn nie żyje czy musze iść do okulisty?: (
OdpowiedzUsuńA ale, ale jak to ?!
OdpowiedzUsuńHmmm. Blog jest mega. Znalazłam go wczoraj przez przypadek. Piszesz super. Czekam na następny rozdział. I jak mogłaś zabić Jocelyn?!
UsuńCzemu Joc nie żyje !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!???????????
OdpowiedzUsuń