poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 51

   -Ja za to sądzę, że musimy rozpocząć śledztwo - stwierdziła Clary, dźgając kotleta widelcem.
   Siedzieli wszyscy - no, prawie wszyscy - w jadalni zastanawiając się nad tożsamością tajemniczej osoby, która prawdopodobnie nie tylko zabiła Jocelyn, ale i zleciła zmienienie Aleca. Brunet, ze względu na słaby stan zdrowia zjadł w pokoju, natomiast Valentine zaszył się w gabinecie, szukając w księgach zaklęcia, które zmieniło młodego Lightwooda.
   -Śledztwo? Nie obraź się, Clary, ale jak niby chcesz tego dokonać? - zapytał Jace.
   -Ja... Nie mam zielonego pojęcia - przyznała niechętnie, opierając podbródek na dłoni i wzdychając głośno.
   -Clary ma rację - odezwała się Isabelle. - Coś musimy zrobić.
   -A to twoje "coś", oznacza...? Nie mamy nawet pojęcia, kim ta osoba jest - odezwał się Jonathan. 
   -Oczywiście, że mamy - odpowiedziała mu brunetka. - We Włoszech wasz ojciec dostał tajemniczą wiadomość. Nie pamiętam dokładnie, co tam pisało, ale wynikało z niego, że się znają.
   -Nie licz, że zdołasz obronić rodzinę. Nie licz, że będę litościwa. Skończył się czas twój i twoich bliskich. Mam nadzieję, że pożegnałeś się z żoną - wymamrotał Jace. Spojrzeli na niego z uniesionymi brwiami. - No co? Zapada w pamięć - wzruszył ramionami.
   -Nie powie nam - stwierdziła Clary. - Uzna, że jest jeszcze za wcześnie. Tylko jaki czas ma być za wcześnie? - Zacisnęła usta, ściskając kubek w dłoniach, po czym jednym haustem wypiła resztę herbaty. - Nieważne. Idę do pokoju, jutro coś wymyślimy. - Nie czekając na odpowiedź innych, wstała od stołu i szybkim krokiem wyszła na korytarz.

***

   Późnym wieczorem ktoś zapukał do jej pokoju. Z szerokim uśmiechem odłożyła książkę, którą właśnie czytała i podniosła się z łóżka, podchodząc do drzwi. Uchyliła je i wyszła na korytarz.
   -Hej - powiedziała i cmoknęła chłopaka w policzek. - Po co przyszedłeś?
   Jace ujął jej dłoń i uniósł w uśmiechu kącik ust.
   -Chciałem spytać, czy nie masz przypadkiem ochoty przejść się po ogrodzie.
   Zaśmiała się.
   -Jace, jest już późno. Poza tym, jestem w piżamie. - Clary zerknęła na swoje ubranie. Sportowe szorty i stara koszulka. Strój, o którym marzy każda kobieta wychodząc na randkę, pomyślała z sarkazmem.
   -Daj spokój - prychnął śmiechem, gdy popatrzyła na niego krytycznie. - Dla mnie wyglądasz w tym tak samo dobrze, jak w innych ciuchach. - Po tych słowach pociągnął ją za rękę, a ona uległa i poszła za nim.

***

   -I jak? - szepnął, gdy znaleźli się na malutkiej polance. Księżyc w pełni rzucał na wszystko cudowne, romantyczne światło, a oni stali między różami i rozkwitającymi kwiatami północy.
   -Jest pięknie - podeszła do niego i objęła go za szyję, przyciągając do siebie. Przytulił ją mocno, obejmując w talii. - Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś. Po tym wszystkim, co się ostatnio działo... - Wzdrygnęła się, zaciskając powieki. Nie chciała o tym pamiętać.
   -Nie ma za co. Wiesz, ostatnio dużo myślałem... - Zesztywniała. Czy on miał zamiar z nią zerwać? Jace uśmiechnął się, widząc jej reakcję. - Spokojnie. Doszedłem do wniosku, że nie wiem, co stanie się za miesiąc, rok. Czy pokonamy osobę, która się na nas uwzięła. Ale jestem pewien jednej rzeczy. - Przeniósł swoje dłonie na łopatki Clary, przyciskając ją do siebie mocniej i ukrywając twarz w jej włosach. - Kocham cię. Najbardziej na świecie. - Przymknęła oczy, marszcząc brwi. Do czego on zmierza? - Zostań moją królową. Wyjdź za mnie, Clary.


Liczę na wasze opinie.
W.

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 50 + NOWY SZABLON!!!

Kochani, oficjalnie mamy 50 rozdział! Okrągła rocznica, prawda? Nie wierzę, że tyle tu wytrzymaliście. <3
Poza tym, jak pewnie zauważyliście,  BKTN doczekało się szablonu! Co o nim myślicie? Ja osobiście uważam, że jest wspaniały. <3 Dziękuję cudownej szabloniarce z Sosowej, do której link znajduje się w bocznej kolumnie w wersji na komputer. <3
PS. Wczoraj pojawił się rozdział na AGD, na który serdecznie zapraszam.
Wera ;*


   Zapadła cisza. Clary wymieniła spojrzenia z Isabelle.
   -Jace... Jesteś pewien? - odezwał się Jonathan.
   -Tak, jestem. Nie jest już tą samą osobą, którą był kiedyś. - Zacisnął na chwilę usta, a potem wziął głęboki oddech i mówił dalej. - Niewiele brakowało, by zabił moją siostrę i dziewczynę, na której mi zależy.
   -To chyba najlepsze wyjście - westchnęła Isabelle. - Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Przecież to Alec!
   -Wszyscy mogą się zmienić, Izzy - powiedziała smutno Clary.
   Usłyszeli skrzypienie drzwi. Stanął w nich młody mężczyzna z czarnymi nastroszonymi włosami i kocimi oczami, ubrany w absurdalny fioletowy płaszcz, czarne rurki i ciemną, przylegającą do ciała koszulkę. Dziewczyna domyśliła się, że to Magnus Bane.
   -Nie radziłbym ci tego robić - stwierdził spokojnie, zaplatając ręce na piersi.
   Jace się skrzywił.
   -Niby dlaczego?
   -Dlatego, że został zaczarowany. Pewnie ktoś zlecił to jakiemuś czarownikowi. Nie rozumiem tylko, dlaczego miałby to zrobić.
   -I... wszystko już z nim okay? - odezwał się niepewnie Jonathan.
   -Tak. Jest zdrowy. Osłabiony, skołowany i załamany, ale zdrowy. - Oderwał się od framugi i spojrzał na nich z błyskiem w oku. - Nie radziłbym wam zrywać z nim przyjaźni w tej sytuacji, groszki pachnące.
   Odszedł, a Clary skrzywiła się i wymieniła ze wszystkimi spojrzenia, po czym zapytała:
   -Groszki pachnące?

***


   Clary uchyliła delikatnie drzwi, wpuszczając nieco światła do zaciemnionego pokoju, wsunęła się i zamknęła je cicho za sobą.

   Spojrzała na osobę leżącą na łóżku. Alec miał ręce zatknięte pod głowę, był przykryty do bioder.
   -Ja naprawdę to zrobiłem, co? - odezwał się niespodziewanie. W jego głosie było tyle goryczy.
   Podeszła powoli.
   -A dokładniej?
   Jęknął, przewracając się na brzuch.
   -Prawie was zabiłem. Siostrę i przyjaciółkę. Chociaż nie zdziwiłbym się, jeśli teraz wy wszyscy byście się mnie wyrzekli - dobiegł ją jego stłumiony głos.
   -Nic takiego nie zrobimy - odparła, zbierając się w sobie. Tamten Alec, chłopak który robił te wszystkie okropności, nie był prawdziwy. Wyglądał tak samo, ale był zaczarowany. To jest prawdziwy on, powtarzała sobie w myślach. Nic złego nie zrobi.
   Usiadł i popatrzył na nią.
   -Słucham?
   -Nic takiego nie zrobimy - powtórzyła, zaciskając dłonie w pięści, by pozbyć się ich drżenia. - Nie odrzucimy cię, bo to nie byłeś ty.
   -Wiesz, że ja bym ci nic takiego nigdy nie zrobił, prawda? - Posłał jej błagalne spojrzenie. - Nie skrzywdziłbym nigdy żadnego z was.
   -Wiem. - Wzięła głęboki oddech, a on wyciągnął do niej ręce. Automatycznie cofnęła się kilka kroków. - Niemniej, stało się. I nie przestanę o tym tak nagle pamiętać. - Położyła dłoń na klamce. - Przepraszam, Alec. Wiem, że to wszystko działo się nie z twojej winy, ale potrzebuję czasu, by uporządkować myśli. - Spojrzała w jego pełne bólu oczy. - Po tym wszystkim... Nie da się tak po prostu znowu zaufać, zrozum mnie. - Przygryzła wargę oczekując na jego słowa.
   -Wiem. Wiem i rozumiem. - Załamał mu się głos, a on zacisnął usta. - Spokojnie.
   Uśmiechnęła się do niego blado.
   -Dziękuję. - Kiwnęła mu głową na pożegnanie, nacisnęła klamkę i cicho wydostała się z pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i osunęła się po ścianie, ukrywając twarz w dłoniach.
   Dlaczego to musi być tak skomplikowane?

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 49

   -Clary?! CLARY! - Isabelle krzyczała razem z Jace'em, uparcie potrząsającym ramionami jej przyjaciółki. - Clary!
   Isabelle zamilkła, przyglądając się uważniej przyjaciółce. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy...
   -JACE! - Z jej gardła wydobył się niekontrolowany okrzyk. Objęła dłońmi brzuch i zgięła się wpół, głośno dysząc. Miała mroczki przed oczami.
   -Izzy? Co jest? - Chłopak dotknął delikatnie jej pleców. Cała się trzęsła, odepchnęła jednak jego rękę.
   -Mój znak - wydyszała. - Wciąż tam jest?
   Jace przyjrzał się jej uważniej.
   -Znak?
   -Znak parabatai - wydusiła, opierając się dłońmi o podłogę, a chłopak posłał jej zdziwione spojrzenie. - Długa historia. Jest?
   -Nadal go masz. - Przeniósł wzrok na Clary. - Co z nią?
   -Żyje, ale nie wiem jak długo jeszcze. - Isabelle zacisnęła usta. - Musimy wezwać Cichych Braci.
   -Oni - usłyszała za sobą zdławiony głos. Przeniosła wzrok na Aleca. W jego oczach szalała burza, wyglądał jakby mówienie sprawiało mu ból. - Oni... jej nie pomogą. Broń była zacza... - Nagle złapał się za głowę i zacisnął oczy.
   -Więc kto ją uratuje? - zapytała z rozpaczą. - Musi być ktoś taki!
   Brunet wplątał sobie agresywnie palce we włosy i pociągnął, jakby próbując sobie przywrócić jasność myślenia.
   -Bane - wyszeptał, po czym jęknął i padł nieprzytomny na podłogę, a Iz wymieniła spojrzenia z Jace'em.
   -Biegnij do Valentine'a, a ja z nimi zaczekam - po jej słowach Jace zerwał się z ziemi i wybiegł, trzaskając drzwiami. Oparła się o ścianę, wzdychając ciężko.
   Co tu się właściwie dzieje?

***

   Gdy Clary oprzytomniała, najpierw do jej uszu zaczęły docierać jakieś odgłosy, z początku niewyraźne, później przybierające na sensowności.
   -Powinna się obudzić już jakiś czas temu - usłyszała głos Jace'a, pełen bólu i tęsknoty. - Jak myślicie, ile to jeszcze może potrwać?
   -Niedługo się obudzi. Czuję to - ciepły ton jej przyjaciółki spowodował delikatny ucisk w jej piersi. Musiała zebrać siłę i otworzyć oczy.
   -A poza tym - Jonathana słyszała o wiele głośniej, jakby siedział o wiele bliżej - moja siostra jest uparta. Zrobi wszystko co się da, by skopać tyłki tym, którzy kiedyś coś jej zrobili.
   Poczuła ciepłą dłoń, chwytającą jej. Nie miała wątpliwości co do tego, że to Jace.
   Zmusiła się, by otworzyć oczy. O dziwo, nie było to aż takie ciężkie.
   -Jace? - wychrypiała. Wszystkie oczy zwróciły się na nią.
   Ścisnął mocniej jej dłoń.
   -Jestem tu.
   Z trudem usiadła, czując ostry ból głowy. Rozejrzała się i stwierdziła, że znajdują się w jej pokoju.
   -Co się dzieje? Gdzie Alec?
   -Trzy dni temu... - zaczął niepewnie Jonathan. Przerwała mu, zniecierpliwiona.
   -Pamiętam, co  się działo. Byłam nieprzytomna trzy dni?
   Isabelle przytaknęła.
   -Wszyscy się martwiliśmy - dodał Jace. - Co do niego, bada go teraz Magnus Bane, czarownik. A ja podjąłem decyzję.
   Spojrzeli na niego zdziwieni, a on odetchnął głęboko.
   -Zamierzam zerwać naszą więź parabatai.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 48

UWAGA!!!

Chciałabym wam polecić pewnego bloga. Dziewczyny mają świetny pomysł i uznałam, że czas by dowiedzieli się o nich inni. Także, nie przedłużając, zapraszam was na bloga Ady i Kingi.
Wera ;*



   Oczy Aleca się rozszerzyły. Powoli zsunął z siebie siostrę, wciąż ogarniętą furią.
   -Ekhm... Hej, Jace... My... Ja... -Rozchylił usta i potrząsnął głową. - One...
   Isabelle sapnęła z irytacją i zrzuciła z nóg niewygodne buty, ciskając nimi w kąt. Zmrużone oczy Jace'a uważnie wpatrywały się w Aleca. Brunetka podniosła się z podłogi i chwiejnym krokiem podeszła do przyjaciółki. Gdy ją zobaczyła, wciągnęła gwałtownie powietrze.
   Clary leżała na podłodze dziwnie wygięta. Jej dłonie były rozrzucone obok twarzy, włosy tworzyły jasną aureolę wokół jej głowy i opadały jej na twarz. Oddychała płytko i szybko, wokół niej powoli tworzyła się mała, czerwona kałuża. Isabelle wyciągnęła stelę i zręcznie narysowała Clary Iratze.
   Zmarszczyła brwi. Rany się nie goiły? Przecież to nie jest normalne.
   Narysowała jeszcze jedną. Tym razem upływ krwi dziewczyny nieco się zmniejszył, nie ustał jednak całkowicie.
   Odwróciła się do chłopaków.
   -Alec! - wykrzyknęła donośnym głosem.- Możesz mi powiedzieć, co jej zrobiłeś?!
   Wzrok Jace'a momentalnie przeniósł się na nią. Gdy zobaczył Clary, pobladł. Podbiegł do niej, padając na kolana, przyciskając palce do jej szyi. Odetchnął nieco i posłał Alecowi niedowierzające spojrzenie.
   
***

   Ból. Okropny, miażdżący, rwący ból. To uczucie bez zwątpienia zdominowało w organizmie Clary.
   Skrzypienie. Ktoś otwiera drzwi. Skrzypienie i jasne światło, przedostające się nawet przez zamknięte powieki. Co dalej?
   Głos. Tak dobrze jej znany, którego nie spodziewała się jeszcze kiedyś usłyszeć.
   Jace. Mówi coś, ale ona nie rozumie. Nie ma siły, by go słuchać. Wie tylko, że szamotanina ucicha.
   Niepewny głos Aleca. Dobrze mu tak. Niech wszyscy poznają prawdę.
   Stuk. Łomot. Coś uderza o ścianę, Clary jest tego pewna. Bardziej czuje niż słyszy, że ktoś do niej podchodzi.
   Osoba klęka obok niej i coś wyjmuje. Dziewczyna czuje znajome, wybawcze pieczenie.
   Tak. Taktaktak. Teraz wszystko musi być dobrze. Zaraz poczuje się lepiej.
   Tylko dlaczego nie czuje tego już teraz?
   Osoba pochyla się nad nią, długie włosy opadają jej na twarz. Domyśla się, że to Isabelle.
   Znów pieczenie. I dalej nic.
   Krzyk jej przyjaciółki. Woła swojego brata, o coś go pyta. Podbiega ktoś inny i dotyka jej szyi. Zna te palce. Nie pomyliła by ich z żadnymi innymi.
   Chciałaby wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Wie jednak, jaka jest prawda. Chciałaby otworzyć jeszcze raz oczy, choćby na sekundę. Zobaczyć wszystkich, na których jej zależy.
   Słyszy Izzy i Jace'a. Drą się jedno przez drugie. Próbują wyciągnąć coś od Aleca.
   Nagle chłopak milknie. Czuje jego dłoń. Najpierw na policzku, potem dłoń znika. Łapie ją za ramiona i potrząsa. Milknie też Isabelle.
   -Clary?! CLARY! - krzyczą. Ale ona nie daje już rady.
   Powtarzają jej imię raz za razem, a ona odpływa.


Mam nadzieję, że udało mi się opisać uczucia Clary. Jeśli ktoś nie przeczytał notki nad rozdziałem niech to zrobi, proszę.
W.

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 47

Przepraszam, Misie, że tak długo nic nie było. Ale mój młodszy brat wykorzystał cały Internet i niestety nie jestem pewna, kiedy znów będę go miała. Miałam po prostu nadzieję, że w jakiś sposób mogę wam ten rozdział wstawić. Nie oszukujmy się - zrobiłam z tel. mojego taty punkt dostępu Wi-Fi XD Pisany na telefonie, więc mogą być błędy i nie sprawdzany, ale mam nadzieję, że się wam mimo wszystko spodoba.
Wera ;*


   Alec napiął się jak struna i zamarł.
   -Nie dociera? - warknęła Clary, walcząc z ogarniającą ją słabością. To nie był czas na takie rzeczy. Jej pobladła twarz była zacięta, czarne oczy ciskały piorunami, choć ledwie trzymała się na trzęsących nogach. Wokół niej, na podłodze były krople krwi, kapiące co chwilę z ran zadanych jej przez Aleca. - Zostaw. Moją. Przyjaciółkę. Bo nie dożyjesz dzisiejszego wieczoru.
   Chłopak powoli odjął swoją broń od szyi siostry, identycznie powolnym, irytującym i pełnym drapieżności ruchem odwracając się do Clary. Od razu skierowała sztylet w jego stronę. Uśmiechnął się mrocznie, z nutą szaleństwa.
   -Jaka ty jesteś głupia, Morgenstern. Tak niesamowicie, niemożliwie głupia. Sądzisz, że zagrozisz mi w TAKIM stanie? - Powiódł po jej ciele drwiącym spojrzeniem, a ona podniosła podbródek nieco wyżej i wyprostowała się jeszcze bardziej. Mimo tego, że była o krok od śmierci, była niezwykle dumna. Czerwone, krwawe plamy na ubraniach, rany, sztylet w dłoni i niezwykła zaciętość sprawiały, że wyglądała pięknie i niebezpiecznie. Gdyby jakiś artysta postanowił przedstawić wojnę jako człowieka, z pewnością stworzyłby kogoś takiego. - Jesteś tylko słabą nastolatką. Dzieciakiem. - Clary zacisnęła zęby. Miała siedemnaście lat. To tylko dwa lata mniej, niż on. - Myślisz, że możesz mierzyć się ze mną? Jest tu też moja siostra - spojrzał na stojącą za nim Isabelle, rozpaczliwie myślącą nad jakimś rozwiązaniem. - Ale ona nawet nie ma broni. Nie dacie rady. Przeliczyłaś się. Bo dziś... - zrobił krok w jej stronę, tak że ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Spojrzała mu w oczy stalowym wzrokiem, hardo wytrzymując jego nieustępliwe, mroczne spojrzenie. - Dziś umrzesz ty.
   Przesunął powoli dłoń po jej ręku, docierając do dłoni. Wyszarpnął z jej słabych palców sztylet, a na jego twarzy wykwitł zadowolony uśmiech. Drugą ręką złapał ją brutalnie za podbródek, uniemożliwiając odwrócenie twarzy.
   Clary spojrzała nad jego ramieniem na Isabelle. Dziewczyna niepostrzeżenie dała radę wyjąć broń z toaletki. Clary znała ją bardzo dobrze, jako że była to jedna z jej ulubionych broni.
   Srebrzysty sztylet z krwisto czerwoną rękojeścią, na wpół przezroczystą i poprzecinaną złotymi żyłkami, jak gdyby zaklęty był w niej niebiański ogień.
   Alec pchnął ją brutalnie na ścianę a Iz, wykorzystując okazję, rzuciła jej sztylet. Przeleciał ze świstem przez pomieszczenie. Clary podniosła rękę i chwyciła go w locie, wymieniając z brunetką spojrzenia.
   Czas posłać Alexandra Lightwooda do celi w Cichym Mieście.
   Alec odwrócił się i zmarszczył brwi, zdezorientowany. Teraz to Isabelle uśmiechała się tryumfalnie, podobnie jak Clary, mimo że robiła to z wielkim wysiłkiem.
   -Alec! - Ostry głos Clary przeciął pomieszczenie. - Jeśli się mnie nie boisz, walcz ze mną honorowo, tchórzu!
   Zbliżył się do niej, a jej przyjaciółka miała czas, by rozwinąć bicz z elektrum zawinięty na swoim nadgarstku, do tej pory wyglądający jak wymyślna bransoletka.
   Isabelle rozwinęła lśniący bicz i zamachnęła się nim na brata. Ten owinął się wokół jego kostki. Iz gwałtownie cofnęła rękę, zginając łokieć, a Alec runął na ziemię z krzykiem zaskoczenia. Isabelle cofnęła bat i obie podeszły do niego, patrząc z góry i zakładając ręce na biodra. Isabelle uśmiechnęła się szyderczo i wyciągnęła dłoń spodnią stroną do góry w stronę Clary, która przybiła jej piątkę, posyłając Alekowi wyzywające spojrzenie. Odpowiedział jej tym samym.
   -I? Naprawdę nie damy ci rady? - spytała dumnie.
   -Tak, naprawdę - syknął i zanim któraś z nich zdążyła się zorientować, leżały powalone na ziemi, z daleka od swojej broni.
   Alec wziął sztylet w dłoń. Broń zawisła nad unieruchomioną przez niego Clary.
   -Moja pani chciała ciebie żywą. Ale jeśli to jest takie trudne zadowoli się też wiadomością, że nie żyjesz.
   Miał już go w nią wbić, gdy Isabelle wpadła na pomysł. Niebezpieczny, szalony i głupi, ale jednak pomysł.
   Rzuciła mu się z dzikim wrzaskiem na plecy, przewracając go na bok. W wyniku zaskoczenia sztylet wypadł mu z dłoni i prześlizgnął się po ziemi pod ścianę.
   Tarzali się po podłodze jak Przyziemni. Okładali się pięściami, on szarpał ją także za włosy. Dziewczyna ani przez chwilę nie zaprzestawała krzyku. W końcu ktoś musiał to usłyszeć i sprawdzić co się dzieje, prawda?
   Po kilku minutach dziewczyna już oddychała ciężko. Owszem, wiedziała że jej brat jest silny. Ale że aż tak?
   No cóż, gniew potrafi dodać człowiekowi sił. A jeśli kieruje nim dzika, oślepiająca furia - jak Isabelle - nawet na chwilę nie zaprzestaje walki o swoje, tym bardziej nie odczuwając zmęczenia na jego rzeczywistym poziomie.
   -Ty su...! - Alekowi przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Rzuciła okiem w tamtą stronę. Zauważyła blond czuprynę i złote oczy, rozbiegane po pokoju i próbujące ogarnąć to wszystko wzrokiem.
   W duchu odetchnęła z ulgą. Jej brat, sparaliżowany widokiem przyjaciela i z czymś w rodzaju strachu w oczach, zaprzestał walki. Iz otworzyła usta, by coś powiedzieć. Wyprzedził ją krzyk Jace'a.
   -Może mi ktoś wyjaśnić, co się tutaj dzieje?!