wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 46

    Isabelle nie wierzyła w to,  co przed chwilą zobaczyła. A więc Clary od początku miała rację! Jak ja, głupia, mogłam jej nie wierzyć?!, zapytała siebie w myślach.
   Czuła jej ból, chociaż na pewno nie tak wyraźnie jak dziewczyna - wszystko dlatego, że na dzień przed porwaniem nałożyły sobie w ścisłej tajemnicy runy parabatai. Żadna nie chciała rozgłosu związanego z uroczystością.
   Nie słyszała jednak, żeby jakimś parabatai działo się to, co im. Żeby runy były niczym nić telepatii między dwojgiem ludzi.
   Czas wyjść i uratować ją przed Alekiem - samo pojęcie ratowania kogoś przed jej bratem było nieźle dezorientujące. Ale, najwidoczniej, ludzie się zmieniają.
   Możliwie cicho wyszła z łazienki ciesząc się w myślach, że tego dnia założyła baleriny.
   Znała Clary na tyle dobrze by wiedzieć, że w szufladzie komody powinna mieć jakąś broń. Gdyby tylko...
   Skradała się na drugi koniec pokoju. Widziała, jak jej brat pastwi się nad jej przyjaciółką. Śmiał się, robiąc płytkie nacięcia na jej skórze, by przedłużyć cierpienie.
   Jednak nieświadomie dawał Isabelle nieco więcej czasu.
   Niezauważona przez niego, za to dyskretnie śledzona wzrokiem przez Clary, doszła do komody. Sięgnęła dłonią do pierwszej szuflady, posyłając cierpiącej pytające spojrzenie. Ta z grymasem bólu na twarzy przytaknęła praktycznie niezauważalnie. Potem zacisnęła ciemne oczy i odchyliła głowę, a z jej ust wydostał się cichutki syk.
   Brunetka ostrożnie odsuwała szufladę, starając się robić to bezszelestnie. Jednak niestety - ciemne drewno skrzypnęło, a jej brat odwrócił się z dzikim spojrzeniem.
   -Siostrzyczka - zacmokał i uśmiechnął się szeroko do niej. - Nie sądziłem, że tobą też będę się musiał zająć.
   Rzucił spojrzenie ledwo przytomnej Clary. Oddychała płytko, patrząc na Isabelle błagalnym wzrokiem. Uciekaj, wyczytała w jej udręczonych oczach. Ratuj swoje życie. Ja dam radę.
   Wiedziała, że platynowa blondynka sama w to nie wierzy. Jeśli ona czegoś nie zrobi, to będzie koniec jej przyjaciółki. W normalnych okolicznościach pozbyła by się natręta bez problemu. Ale teraz, gdy prawie zamarzła na śmierć... No cóż, można było powiedzieć, że jej możliwości były "troszeczkę" ograniczone.
   Przeniosła wzrok z powrotem na brata i nagle zdała sobie sprawę, że chłopak stoi przed nią.
***
   Alec stał niebezpiecznie blisko Isabelle. Clary zebrała resztki sił i dźwignęła się z łóżka najciszej jak mogła. Sięgnęła do szafki nocnej przy łóżku - przy niej miała pewność, że nie zaskrzypi. Poza tym, była najbliżej.
   Podniosła się i cichutko, w samych sportowych spodenkach, bluzce na ramiączka i krótkich skarpetkach zakradała się do niego od tyłu.
   -...Obawiam się, że z tobą niestety też muszę skończyć. A szkoda. Cóż, życie potrafi być okrutne - bardziej domyśliła się niż zobaczyła, że uśmiecha się do Isabelle złowieszczo. Przytknął jej swoją broń do szyi, co zmotywowało poranioną dziewczynę do stawiania następnych, pełnych wysiłku kroków.
   Przyłożyła czubek sztyletu do jego pleców. Drgnął, zaskoczony.
   -Masz się od niej odsunąć. Inaczej to ja zabiję ciebie.
   Jej głos chyba jeszcze nigdy nie brzmiał tak stanowczo i bezlitośnie.


Tak, wiem, krótki. I mam Wi-Fi, więc powinnam wam wstawiać rozdziały co dwa dni. Ale kochani - mój laptop dostał wirusa. Nie chce mi nawet otworzyć przeglądarki! Wolę pisać w nim, bo nie oszukujmy się - blogger na telefony ma strasznie mało funkcji. A poza tym, mam nadzieję, że rozumiecie - jestem za granicą, chcemy z tego korzystać, więc do domu wracamy po dwudziestej, zmęczeni. A że dzisiaj byliśmy nad jeziorem i tata musiał lecieć coś załatwić (do wody mama nie pozwoliła by nam bez niego wejść, jako że dno szybko się obniżało), wyjęłam telefon i zaczęłam pisać na plaży. No cóż, bywa XD Więc... Mam nadzieję, że rozumiecie.
Proszę, komentujcie.
Wera ;*

czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 45

Misie, WAŻNE.
W sobotę rano wyjeżdżam na Słowację na tydzień. Podobno w miejscu, w którym mamy mieszkać mają Wi-Fi, i postaram się zdobyć do niego hasło. Wtedy będę dla was pisała stamtąd. Jeśli nie - MOŻE uda mi się jeszcze jutro napisać coś, co Ala mogłaby wam dać w czasie mojej nieobecności. Zrobię wszystko co będę mogła z tym Internetem, by nadal wstawiać wam coś co dwa dni.
No, a na razie zapraszam na rozdział i oczywiście do komentowania.
Wera ;*


   -Jak myślisz? - zapytała cicho Isabelle, idąca pośród trawy z Jonathanem. - Pogodzili się?
   Uniosła głowę by spojrzeć mu w twarz i zmrużyła oczy, napotykając się na promienie słoneczne. Wiosenny wiatr rozwiał jej włosy, a ona uśmiechnęła się do niego lekko.
   -Och, Iz - parsknął śmiechem chłopak i objął ja ramieniem wokół szyi, po czym przyciągnął do siebie i pocałował w czoło. - Jestem pewien, że to zrobili. Przecież na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo przez to cierpieli - pokręcił z uśmiechem głową i splótł drugą dłoń z palcami brunetki.
   -Wiesz, zachowujemy się jak para - uśmiechnęła się dziewczyna. Zmieszany Jonathan odsunął się, a ona się zaśmiała. - Nie, że mam coś przeciwko - podeszła do niego i stanęła na palcach, całując go prosto w usta.

***

   Jakieś pół godziny później Isabelle wpadła roztańczonym krokiem do pokoju przyjaciółki.
   -Clary! Nawet nie wiesz jak się cieszę! Chodzę z twoim bratem, wiesz? Nareszcie! Ach, no i gratuluję tobie i Jace'owi! - paplała, nie zwracając uwagi na przygnębioną minę przyjaciółki.
   -Cieszę się z waszego szczęścia Izzy - mruknęła Morgenstern, opierając brodę na dłoni i układając się wygodniej na łóżku, w efekcie siadając po turecku.
   -Och, Clary... - Isabelle wreszcie przestała wirować, słysząc jej ton. - Coś się stało? Nie powinnaś być teraz szczęśliwa?
   Usiadła obok niej, a ona westchnęła.
   -On mi nie wierzy, rozumiesz? Przecież ja bym go nie okłamała! - ukryła twarz w dłoniach. - A ty? Wierzysz mi?
   Oczy Isabelle rozszerzyły się.
   -Ja... - zająknęła się. - Och, Clary, przepraszam, ale nie wiem komu...
   Przerwało jej pukanie.
   -Mogę na chwilkę wejść? - znała głos po drugiej stronie. Jej usta rozchyliły się w niemym krzyku, a ciało zatrzęsło się niekontrolowanie. Cała zbladła.
   Brunetka obserwowała jej reakcję z niepokojem.
   -Wszystko okay? - zapytała cicho.
   -Schowaj się do łazienki - wyszeptała gorączkowo. - Tylko zostaw uchylone drzwi, by wszystko widzieć.
   -Clary... - Dziewczyna zmarszczyła czoło. Bała się o nią.
   -Proszę cię, zrób to! - Jej głos nada był ledwie słyszalny. - Proszę cię, Isabelle! Po prostu zrób to , o co cie proszę! - spojrzała na nią błagalnie, a Isabelle podniosła sie i cich skierowała we wskazane miejsce.
   Clary przełknęła ślinę, próbując się uspokoić.
   -Tak, wejdź - powiedziała z zaciśniętym gardłem bojąc się tego, co będzie dalej.

***

   Drzwi się otworzyły. Kroki. Ciche stąpanie po pokoju w jej stronę. Coś niebezpiecznego w jego pozie.
   Zatrzymał się dwa, może trzy metry przed nią.
   -Nie doceniłem cię - syknął, posyłając jej zabójcze spojrzenie. - Nie jesteś taką idiotką, jaką mogłabyś się wydawać. Brawo, skarbie. - Sarkazm w jego głosie był bardzo wyraźny.
   Przełknęła ciężko ślinę próbując pocieszyć się tym, że przyjaciółka wszystko słyszy.
   -Nie jestem twoim skarbem - wymamrotała, patrząc mu w oczy tak hardo, jak tylko było ja w tamtej chwili stać.
   -Owszem, jesteś. No, może nie według samej siebie. Uparcie nie chcesz się ze mną zgodzić, że jest inaczej. Oszczędziłabyś sobie w ten sposób bólu - jego wzrok niemal przecinał ją na pół. Całą siłą woli powstrzymała się od skulenia ramion i opuszczenia wzroku.
   Dam radę, dam radę, dam radę, powtarzała sobie w myślach. Wewnętrznie była całkowicie przerażona.
   -Pamiętasz wtedy, na korytarzu? - Roześmiał się tak, że zmroziło jej krew w żyłach. - Ty cierpiałaś. Mnie chodziło tylko o to, by wszyscy uwierzyli, że to ty jesteś winna. I co? - rozłożył ręce na boki. - Udało mi się!
   -Nie poddam się - wyszeptała, a potem zebrała się w sobie i powiedziała głośniej: - Wiesz o tym, prawda?! Za nic ci się nie poddam!
   Kontynuował, jakby wcale jej nie usłyszał.
   -Pamiętasz, co mówiłem ci w jaskini? Umrzesz. A jeśli nie, to spotkają cię rzeczy dużo gorsze od śmierci - podły uśmieszek wstąpił na jego usta. - Spokojnie. Nie zastosuję drugiej opcji. Nawet tacy debile jak ci tutaj - zagarnął ręką powietrze wokół siebie dając do zrozumienia, o co mu chodzi - nie są tak głupi i zaczną cię szukać. Dziwi mnie tylko jedno... - przybliżył się do niej i sięgnął do kieszeni. - W jaki sposób ktoś taki jak ty zdołał ich przywołać.
   -Dużo rzeczy o mnie nie wiesz - odpyskowała, choć tak naprawdę miała ochotę krzyczeć.
   -Próbujesz zgrywać twardą, co? - prychnął. - Będzie mi tego brakowało. Ale nie martw się. Już niedługo spotkasz się ze swoją żałosną matką - wyciągnął dłoń z kieszeni, a ona zobaczyła coś błyszczącego. Sztylet. - Dopilnuję, by twoja śmierć była bolesna - wyszeptał zbliżając się do niej.
   -Nie, nie! - spojrzała na niego przerażona, a potem przeniosła wzrok na roztrzęsioną Isabelle, która zamierzała wyjść z łazienki. Jeszcze nie teraz. Da mu radę. Musi. - Alec, proszę! - zaczęła się szarpać, ale chłopak zdecydowanie był zbyt silny. Jednym ruchem powalił ją na łóżko i unieruchomił, po czym odrzucił głowę w tył i zaśmiał się szaleńczo. - Co w ciebie wstąpiło?!
   Pochylił głowę i powiedział jej złowieszczo jej do ucha:
   -Nareszcie z tobą koniec, złotko. Tak długo czekałem, by to w końcu zrobić.
   Przytknął sztylet do delikatnej skóry na jej szyi i nacisnął go, a z niewielkiego jak na razie rozcięcia zaczęła spływać strużka krwi.
   Nie mogła się ruszyć. W końcu przestała się hamować, a z jej ust wydobył się pełen bólu i przerażenia krzyk.

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 44

   Zamarli.
   -Alec - powtórzyła Clary pewniej i uniosła się na łokciach, następnie podnosząc się do pozycji siedzącej. Nieświadomie puściła dłoń Jace'a, z której trzymania nawet nie zdawała sobie sprawy. - Alec. - Przesunęła wzrokiem po twarzach przyjaciół, wymawiając to imię z coraz większą pewnością. - Alec!
   Dłonie Jace'a zacisnęły się w pięści z bezsilności, ale dziewczyna tego nie zauważyła.
   -Ja... Myślałem że... Nic, nieważne. Po prostu miałem nadzieję, że może jednak... - plątał się, a ona spojrzała na niego. Wiedziała, o co mu chodziło.
   Tak bardzo chciałaby go pocałować. Czuła, że trudno jej będzie go przekonać, ale wiedziała, że musi chociaż spróbować.
   Rzuciła Isabelle porozumiewawcze spojrzenie. Ta natychmiast zrozumiała i uśmiechnęła się szeroko. Po chwili zreflektowała się i zastąpiła go malutkim, chytrym uśmieszkiem.
   -Jonathan? - wypaliła nagle i uśmiechnęła się do niego od ucha do ucha. - Dajmy może twojej siostrze chwilę spokoju. A poza tym... obiecałeś mi kiedyś, że pójdziemy razem na spacer, a ty przy okazji oprowadzisz mnie po okolicy.
   -Iz, to było całe wieki temu... - zaczął, wznosząc oczy w kierunku sufitu. Szybko jednak dotarła do niego propozycja brunetki. Skupił na niej wzrok, uśmiechając się zdziwiony, ale zadowolony. - Jasne. Chodźmy. - Po tych słowach obydwoje się podnieśli i podeszli do drzwi. Jonathan wyszedł, a Isabelle podniosła kciuki w górę i powiedziała niemo w jej stronę "powodzenia", po czym zniknęła w wejściu, a Clary została sam na sam z Jace'em.

***

   -Jace... - zaczęła, chwytając jego dłoń, a on podniósł głowę i spojrzał na nią zdziwiony. - Nie zdradziłam cię. Trudno mi to wytłumaczyć i wiem, że pewnie nawet byś nie uwierzył w moją opowieść. Ale ja naprawdę nie mogłabym tego zrobić - ścisnęła jego dłoń, z nadzieją w oczach szukając jego wzroku. - Uwierz mi, proszę - wyszeptała.
   Uniósł w końcu wzrok. Ich oczy się zetknęły. Clary niepewnie przygryzła wargę i pochyliła się u niemu. Od tego, co się teraz stanie, może zależeć przyszłość was dwojga, szeptała cichutko jej podświadomość. Wiedziała o tym.
   Dotknęła swoimi ustami jego. Delikatnie, niemal nieodczuwalnie. Nie zareagował. Już chciała się od niego odsunąć, rozczarowana, gdy ten nagle odpowiedział na jej gest. Odetchnęła cicho z ulgą i wplątała mu palce we włosy.
   Pocałunek pokazywał to, co oboje chcieli przekazać. Świadczył o wierze w ich dwoje i wzajemnym zaufaniu.
   I gdy myślała, że wszystko będzie dobrze...
   ...Jace odsunął się od niej delikatnie, acz stanowczo, patrząc na nią błyszczącymi oczami.
   -Przepraszam Clary - wymamrotał, znowu unikając jej spojrzenia. Oczy miał pełne udręki a dziewczyna poczuła się, jakby ktoś ciął jej serce na pół. - Muszę się nad tym zastanowić. - Podniósł się i wyszedł, wpychając dłonie wgłąb kieszeni.
   Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. W czarnych tęczówkach wyraźnie widać było rozczarowanie. Kim? Sobą. Bo nie jest dość dobra. Nawet on sądził, że byłaby do tego zdolna.
   Nawet on.
   Patrzyła na niego nadal, gdy wychodził z pokoju. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Nie mogła nawet powiedzieć mu słów, które ciążyły jej na duszy.
   -Ale ja cię kocham - jej szept, przepełniony żalem, przeciął panującą w pokoju, pełną napięcia ciszę.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 43

Te ostatnie komentarze... no cóż, nie wiedziałam nawet, że niektórzy z was to czytają. Byłabym wdzięczna, gdybyście komentowali nadal. Rozdział pojawi się w środę, ale jeśli się postaracie... kto wie, może uda mi się go napisać na jutro XD I przepraszam, że taki krótki, ale nie mogłam się powstrzymać z zakończeniem go w tym momencie XD
Wera ;*

   -Gdzie byłeś?! - wydarła się Isabelle, tracąc nad sobą kontrolę. - Gdzie byłeś, gdy my ją ratowaliśmy?!
   -Ja... - zająknął się Alec, a w jego oczach błysnęło coś dziwnego. Rozejrzała się. Nikt oprócz niej tego nie zauważył, więc musiało się jej przywidzieć. - Po tym, jak się pokłóciłem się z Jace'em, poszedłem się przejść. Musiałem pomyśleć... Przed chwilą wróciłem i zobaczyłem otwartą Bramę, postanowiłem więc sprawdzić,gdzie was wywiało - podrapał się po karku. - Jak widać, sporo się działo.
   -Jak widać - warknął Jace, chociaż właściwie miał żal do Clary, nie do przyjaciela. Może dlatego, że Alec nigdy go nie okłamał, zawsze był z nim szczery. Nie mógł jednak złościć się na niemal martwą dziewczynę - pomijając to, że była to osoba, którą kochał - leżącą bezwładnie w jego ramionach. - Nie mamy teraz na to czasu. Trzeba zwołać Cichych Braci - rzucił szorstko i wkroczył w niebieskie światło, nim ktokolwiek zdążył się odezwać.

***

   Jace krążył nerwowo pod drzwiami pokoju dziewczyny, obok Isabelle i Jonathana, siedzących na podłodze. Dziewczyna opierała się o pierś przyjaciela, zmartwiona przygryzając wargę. Chłopak bawił się włosami przyjaciółki prawą dłonią, z drugą ręką przerzuconą przez szyję brunetki. Robił to ze spuszczoną głową, czekając na jakieś wieści.
   Alec zniknął w swoim pokoju zaraz po ich powrocie. Powiedział, że nie da rady znieść tego czekania i mają powiadomić go, kiedy się przebudzi. Valentine chwilę temu stwierdził, że musi iść się przewietrzyć, bo musi nad tym pomyśleć.
   No cóż, każdy znosił to na swój sposób.
   Paznokcie prawej dłoni Isabelle nerwowo stukały o posadzkę, wywołując denerwujący dla nich wszystkich dźwięk. Jace spiorunował ją wzrokiem, ona jednak wzruszyła obojętnie ramionami. Ją wkurzało jego ciągłe krążenie po korytarzu. Widziała jednak, że tylko to powstrzymuje jej brata od całkowitego załamania się.
   Drzwi otworzyły się, a oni wszyscy podskoczyli i unieśli wzrok na stojącą w nich postać mężczyzny w pergaminowej szacie, z głową osłoniętą kapturem.
   Zrobiliśmy to, co mogliśmy, rozległ się jego głos w ich głowach. Stan Clarissy był ciężki, ale nie nie do uratowania. Znaleźliście ją w ostatniej chwili.
   Wyciągnął w ich stronę rękę, ukazując białą, przeraźliwie chudą dłoń.
   Wejdźcie. Niedługo powinna się przebudzić.
   Po tych "słowach" opuścił pokój, za nim zaś wyszedł drugi Cichy Brat. Obaj skierowali się do drzwi, a oni rzucili do pokoju dziewczyny.

***

   Jace przyklęknął przy łóżku dziewczyny i chwycił ją za rękę, Isabelle z Jonathanem przysiadli na skraju łóżka. Wszyscy patrzyli uspokojeni na miarowo oddychającą Clary.
   -Mało brakowało, a byśmy ją stracili - wyszeptał Jonathan i opatulił ją mocniej kołdrą.
   -Tak - przyznał mu rację Jace, wpatrzony w twarz Clary. - Było blisko.
   Nagle poruszyła się delikatnie, a wzrok wszystkich natychmiast skupił się na niej. Wymamrotała coś niezrozumiale, a potem jej oczy niespodziewanie otworzyły się szeroko, biegając wzrokiem po ich twarzach.
   -Alec - powiedziała bez emocji, a Jace poczuł, jak pęka mu serce.

sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 42

Misie, martwi mnie to, że pod ostatnim rozdziałem było tak mało komentarzy. Nie wiem, czy to ja piszę coraz gorzej, czy... ja rozumiem, są wakacje, część z was wyjeżdża i nie zawsze ma dostęp do Internetu. Ale proszę was wszystkich, którzy możecie: komentujcie. Dla was to tylko chwila, a dla mnie wiele znaczy.
Wera ;*

   Wyrzuciło ją w śnieg. Isabelle podniosła się szybko z kolan i wstała, po czym mimowolnie zadrżała.
   Co z tego, że strój bojowy nie przepuszczał zimna. Ostry wiatr nadal smagał ją po twarzy. Cieszyła się, że chociaż związała włosy - nie latały wokół jej twarzy, ograniczając pole widzenia. Narzuciła na głowę głęboki kaptur i ruszyła za resztą, obejmując się ramionami.


***

   Brnęli przez śnieg, zostawiając głębokie ślady. Nie rozmawiali - każde szło pogrążone we własnych myślach. Ich oddechy tworzyły w powietrzu małe obłoczki pary.
   -Isabelle? - usłyszała cichy głos Jonathana przy swoim uchu. Podskoczyła zaskoczona, a on objął ją opiekuńczo ramieniem wokół szyi.
   Jest słodki, pomyślała, ale szybko się poprawiła. Jest słodkim PRZYJACIELEM.
   -Wszystko okay? - zapytał, a w jego tonie wyraźnie słyszała zmartwienie.
   -Nie jest źle. Czuję się normalnie, mimo wszystko - spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się lekko. Nie wiedzieli o ostatnim z wydarzeń. O zobaczeniu Clary przy otwieraniu Bramy.
   No cóż, dowiedzą się we własnym czasie.
   -Martwię się o nią - wyszeptała cicho.
   Jonathan objął jej szyję mocniej, wzdychając ciężko, a potem wycisnął całusa na jej włosach.
   -Ja też... Ale wszystko będzie dobrze - odpowiedział, ale Isabelle w jego głosie usłyszała cień niepewności, którą tak bardzo próbował zamaskować. - Nie stracimy jej.
   Dziewczynie nagle przypomniały się ostatnie słowa Clary, które usłyszała. Była pewna, że dziewczyna była prawdziwa. Przecież inaczej, bez jej pomocy nie otworzyłaby Bramy.
   "Nie chciałam was zostawiać."
   Jak blisko jest do klęski? A może jest już za późno...?, natychmiast odrzuciła tą myśl. Uratują Clary a ten, kto to zrobił, ostro za to zapłaci.
   "Powiedz im, że ich kocham. Najbardziej na świecie."
   Czy to miało być pożegnanie? Na to wyglądało. Ale nie. Nie mogło nim być. Przecież znajdą ją, a ona będzie cała i zdrowa.
   Dbała o to, by ta myśl nie opuszczała jej umysłu.
   -Bardzo jej na was zależało - wyznała cicho. Jeśli Clary nie mogła tego mu powiedzieć, powie to ona. - Nawet, jeżeli nie zawsze wam to mówiła, czy okazywała.
   Chłopak przygryzł wargę.
   -Wiem, Isabelle. My też ją kochaliśmy. Przepraszam - kochamy. Jeśli mówimy o niej w czasie przeszłym to tak, jakby dla nas już była martwa. A tak nie jest - zacisnął zęby, zdeterminowany.
   -Wróci do nas. Znajdziemy ją - powiedziała, w przypływie potrzeby pocieszenia go i objęła ramieniem w pasie.
   Szli przez chwilę w ciszy, a w końcu on postanowił się odezwać.
   -Clary była... jest - poprawił się szybko - wspaniałą siostrą. Nawet, jeśli na taką nie wygląda. - Roześmiał się cicho. - Niby młodsza ode mnie, ale... dużo silniejsza niż niejeden dorosły. I nie mówię tego w sensie fizycznym, chociaż w ten sposób też była silna. Pamiętam, jak taka laska złamała mi serce. Ona złamała jej nos - uśmiechnął się, zatopiony we wspomnieniach. - Mówię o sile psychicznej. Jest silna duchem, nie poddaje się, gdy wie że ma rację. Do swojego celu idzie po trupach i nie obchodzi jej, ile osób na tym nieco ucierpi, jeśli to naprawdę ważne. Zawsze była dla wszystkich zimna i nieprzystępna, oczywiście z wyjątkami: ja, ojciec, matka Tomasa. Jak jej...? Elena, tak. Nawet przed Tomasem się tak nie otworzyła. Teraz też ty i Jace, chociaż z nim zwlekała dość długo. Ale jeśli zna się ją dobrze to można zobaczyć, jak jej na was zależy. Nie wiem, co bym zrobił bez małej. A ojciec? - Zaśmiał się. - To jego oczko w głowie. Poświęci wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo.
   Poczuła, że łzy napływają jej do oczu, otarła je więc szybko.
   -Sądzę, że... - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążyła. Ciszę przerwał załamany krzyk: Jace'a i Valentine'a, wpatrzonych w jeden punkt. Na ich twarzach widać było autentyczne przerażenie.
   -CLARY!!!


***

   Valentine i Jace pobiegli przed siebie na złamanie karku. Isabelle wymieniła spojrzenia z Jonathanem. Chłopak zabrał dłoń z jej szyi i pobiegli zobaczyć czy to, co usłyszeli, jest prawdą.
   Po chwili coś zobaczyli.
   Morgenstern i młody Herondale klęczeli przy czymś, leżącym na ziemi. "Coś" miało białe włosy i byłoby niemal niewidoczne, gdyby nie czarna, skórzana kurtka którą miało na sobie.
   Clary.
   Puścili się biegiem. Rzucili się przy dziewczynie na kolana. Z ust Isabelle wydostał się zdławiony okrzyk. Dziewczyna wyglądała jak martwa, usta miała zsiniałe.
   Drżącą ręką odgarnęła kosmyki z jej przerażająco zimnej twarzy. Przycisnęła swoją dłoń do policzka przyjaciółki, by ogrzać go chociaż trochę.
   -Żyje? - zapytała łamiącym się głosem i spojrzała na Valentine'a, trzymającego dziewczynę za nadgarstek.
   -Tak - westchnął cicho. - Chociaż puls jest niemal niewyczuwalny. Musimy się pospieszyć.
   Jace wziął Clary na ręce i ucałował w czoło.
   -Nie dam ci umrzeć - wyszeptał tak cicho, że tylko Isabelle, stojąca obok niego to usłyszała.
   Pobiegł w stronę, z której przyszli, a reszta szybko ruszyła za nim.

***

   Byli już kilka metrów od Bramy. Isabelle wzięła głęboki oddech i zebrała resztki sił.
   Jeszcze siedem metrów. Sześć.
   Pięć.
   Cztery.
   I wtedy z Bramy wyszedł Alec, patrząc na Jace'a z przerażoną miną.
   -Jace! - wykrzyknął, a krew odpłynęła mu z twarzy. - Co jej się stało?!


Jeśli ktoś z was nie przeczytał notki nad rozdziałem, bardzo proszę, by to zrobił.
W.

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 41

   -Himalaje? - odparł z niedowierzaniem Valentine. Pokręcił głową, zszokowany, a potem chwycił z krzesła nieopodal swój strój bojowy. - Przebierać się. Za dwie minuty w holu.

***

   Stali, ciekawi co mężczyzna chce zrobić.
   -No cóż, zwykle robiła to Clary - stwierdził, ściskając stelę i patrząc w zamyśleniu na ścianę.
   -Clary potrafi otwierać Bramy? - zdziwił się Jace. Ta dziewczyna chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać.
   -Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz o mojej siostrze, Herondale - roześmiał się Jonathan, chociaż był to śmiech wymuszony. - Ale... ojcze, czy jeśli więź między moją siostrą a Isabelle - spojrzał z ukosa na brunetkę - działa w ten sposób, to może Iz spróbuje z Bramą? Nigdy nie wiadomo - wzruszył ramionami, a Isabelle przygryzła wargę, cofając się o krok.
   -Ja? - wyjąkała.
   -Isabelle, jeśli chcesz ją ocalić, spróbuj. Proszę - powiedział błagalnie Jace, patrząc "siostrze" w oczy.
   Powoli pokiwała głową, biorąc stelę z wyciągniętej dłoni Valentine'a. Odsunął się ze swojego miejsca, a Isabelle zajęła je, unosząc narzędzie i zawieszając dłoń w powietrzu. Zacisnęła powieki, a w jej głowie znikąd rozbrzmiał głos przyjaciółki, niosąc się niczym echo.
   "Zrób to, Isabelle. Wiem, że dasz radę."
   W podświadomości dziewczyny pojawiła się twarz Clary. Wyciągnęła rękę w jej kierunku.
   "Wierzę w ciebie."
   Isabelle chwyciła jej dłoń, zauważając coś z przerażeniem.
   Jesteś cała zimna, pomyślała. Wiedziała, że ta Clary to usłyszy. Wszystko dobrze?
   Twarz jej przyjaciółki zasnuł cień smutku. Z ich złączonych dłoni zaczęło bić złote światło.
   "Zostało mi niewiele czasu", odpowiedziała jej, a potem zaczęła się rozmywać. Uśmiechnęła się do niej smutno. "Powiedz im, że bardzo ich kocham. Najmocniej na świecie." Głos młodej Morgenstern oddalał się, ona sama stała się tylko ledwie widocznym cieniem. "Nie chciałam was zostawiać", Isabelle usłyszała jeszcze ledwo słyszalny szept, rozbrzmiewający w całkowitej już ciemności.
   Clary. Clary!
   Przerażona otworzyła oczy i zobaczyła, że stoi przed otwartą Bramą.

***

   Najpierw wszedł Valentine, następnie Jace. Przy wchodzeniu rzucił jej ciepłe spojrzenie i powiedział:
   -Jestem z ciebie dumny, siostra.
   Został tylko Jonathan, podszedł do niej, jakby nad czymś myśląc. Potem nieoczekiwanie objął ją mocno i przytulił. Zaskoczona, oddała uścisk.
   -Dziękuję - wyszeptał i odsunął się podchodząc do Bramy. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
   -Ale żeby było jasne: gdy już znajdziemy Clary, chcę dokładnie wiedzieć, o co chodzi z tą waszą więzią. Na razie to wygląda jak telepatia. Nawet parabatai tak nie potrafią, a przecież wy nawet tym nie jesteście - roześmiał się i wskoczył do portalu.
   Oj, zdziwiłbyś się, pomyślała i weszła za nim.


Okay, krótko wyszło, ale czasem tak bywa. Od tej pory rozdziały będą pojawiać się co dwa dni. Gdyby co, będę wam pisać o jakichkolwiek zmianach w tym temacie. Proszę was o komentarze.
Wera ;*

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 40

Okay, wiem że od ostatniego rozdziału troszeczkę mieszam z tym światłem i w ogóle, ale niedługo wam to wytłumaczę. Chyba że jestem tak przewidywalna, że się domyśliliście. XD Liczę na wasze komentarze.
Wera ;*
PS. Rozdział na  "A gdy odejdę..." powinien pojawić się jutro, także sprawdzajcie, Misie, bo równie dobrze mogę do dodać rano ;*


   -Co Clary? Isabelle, co jej się stało? - Jace potrząsnął jej ramionami.
   -Podobno ona cię nie obchodzi! - Isabelle odgryzła się, zbierając siły. Nie wiadomo, ile został im jeszcze czasu. - Zresztą, nie mam zamiaru ci tego teraz tłumaczyć! I tak jesteś zbyt dumny, żeby pomóc komuś, kto cię "zdradził"! - Narysowała palcami cudzysłów w powietrzu, podnosząc się. Podeszła do drzwi i spojrzała na niego przez ramię. - Muszę znaleźć Valentine'a i Jonathana. A ty lepiej módl się, żeby nie było za późno.
   Wyszła szybko z pokoju, trzaskając drzwiami i niemal biegnąc korytarzem. W głowie kotłowały jej się tysiące myśli, kierowanych jednym pragnieniem: znaleźć Clary.
   W połowie korytarza dopadł ją Jace, łapiąc za ramiona i odwracając do siebie.
   -Czego? - warknęła, nie siląc się na uprzejmość.
   -Isabelle, ja ją kocham. Nie ważne co zrobi, ja ją i tak kocham - rzekł bardzo poważnie, patrząc jej w oczy.
   Odwróciła wzrok.
   -Niech ci będzie, chodź. - Wyrwała się i ruszyła przed siebie, z zaciśniętymi pięściami i determinacją wypisaną na twarzy.
   -Powiesz mi chociaż, o co chodzi? - usłyszała Jace'a, idącego przy jej boku.
   -Gdy znajdziemy Jonathana i Valentine'a, powiem wam wszystko - obiecała, a chłopak wreszcie zamilkł.

***

   Jonathan był w pracowni, malując kolejny obraz. Cóż, mogli się spodziewać.
   -Zostaw to i chodź szybko - Jace uprzedził ją, zanim zdążyła otworzyć usta.
   -Spojrzał na nich ze średnim zainteresowaniem, przechylając głowę.
   -Co się takiego dzieje?
   Tym razem odpowiedziała Isabelle.
   -Clary.
   I to jedno zdanie wystarczyło, by Jonathan podniósł się z taboretu i pobiegł przebrać się w strój bojowy.

***

   -Macie pojęcie,, gdzie może być jej ojciec? - zapytała Iz.
   -Uhm, w gabinecie? - Jonathan zadał niemal oczywiste pytanie. No tak, gabinet! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła?
   Wbiegli do pomieszczenia, zastając Morgensterna z kawą w ręku i stosem papierów przed sobą.
   -Co tym razem?
   Isabelle stanęła na przeciwko biurka i wyjaśniła pokrótce, co zobaczyła. Wszyscy przysłuchiwali się jej opowieści z rosnącym przerażeniem.
   -No cóż... Musimy szybko działać. - Valentine podniósł się z krzesła, chwytając bluzę, którą dziewczyna musiała tu ostatnio zostawić i stelę, rysując na jej wewnętrznej części znak szukający. Po chwili zmarszczył brwi.
   -Nie działa. Ktoś musiał ją zablokować. - Spojrzał na brunetkę. - Isabelle, czy w twojej... uhm, wizji... pojawiła się jakaś wskazówka na temat tego, w jakich górach jest moja córka?
   -Ja... - zająknęła się - ...nie. - Przeszukała pamięć, wracając nią do tamtej chwili. Góry, śnieg, zimno. I nic więcej, co wskazywałoby miejsce pobytu Clary. Zero.
   Wtedy przed jej oczami pojawiło się jedno słowo. Skąd? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że jest to właściwa odpowiedź.
   -Himalaje - powiedziała w końcu, a wszystkie oczy zwróciły się na nią.

piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 39

   Patrzyła jeszcze chwilę w stronę tunelu prowadzącego do wyjścia, oszołomiona. W końcu zacisnęła zęby i odliczyła sześćdziesiąt sekund, dla pewności, że chłopak już odszedł.
   -Nie będę żyła na twoich zasadach - wyszeptała w przestrzeń i położyła się na ziemi, czołgając się w stronę wyjścia.

***

   -Jace! - zdyszana Isabelle zapukała gwałtownie do jego pokoju. Gdy nie zareagował, nacisnęła klamkę i wparowała do pomieszczenia, jak zwykle sterylnie czystego.
   -Czego chcesz? - Leżał na łóżku, ze wzrokiem utkwionym bezmyślnie w suficie. Postanowiła na razie zignorować ten szczegół.
   -Widziałeś może Clary? Szukam jej ponad pół dnia i pomyślałam, że może jest z tobą.
   -Hmm, zapytaj Aleca - odparł zgryźliwie.
   -Słucham?- Była pewna, że się przesłyszała.
   -No, w końcu teraz na pewno są parą. My nie jesteśmy już razem. A skoro zdradzała mnie z nim i nic nie stoi im na przeszkodzie... - Wzruszył ramionami.
   Nie mogła uwierzyć w to, co mówi. Okay, Clary była twarda i nie zawsze zgadzała się z uczuciami innych, ale nie jest taka. A z drugiej strony Alec - jej niewinny starszy braciszek. Nie posunąłby się do czegoś takiego.
   Czuła jednak, że ta sprawa ma drugie sedno.
   -Powiedz mi o tym coś więcej - poprosiła i usiadła obok niego, czekając na więcej informacji.

***

   Clary westchnęła ciężko. Ten tunel był dłuższy, niż z początku jej się wydawał.
   A jednak gdy minęła wreszcie z głośnym sapaniem zakręt, poczuła na twarzy zimny powiew.
   Wreszcie.
   Nie miała złudzeń, że ucieknie. Za daleko, a nawet jeśli uwolniła by ręce... Alec nie jest na tyle głupi, by upuścić w śniegu komórkę lub stelę. Jej umiejętność bez niej była bezużyteczna.
   Upadła na śnieg, kładąc policzek w zimnej, mokrej brei, w jednej chwili przemakając.
   Nikt nie będzie mówił jej, jak ma żyć.
   Zamknęła oczy, zrezygnowana. Pomyślała o wszystkich, których kochała. Przez jej umysł przemknął obraz ojca, matki, Jonathana, Eleny, Tomasa, Jace'a i Aleca, chociaż tego ostatniego szybko wyrzuciła z głowy. Był dla niej jak brat, ale teraz...
   Ostatni pojawił się obraz Isabelle. Żałowała, że nie może zobaczyć przyjaciółki w tych ostatnich chwilach.
   Zimno ogarniało ją bardzo szybko. I dosłownie w chwilach, które mogłyby być ostatnie, widok brunetki wyostrzył się, a runa na jej ramieniu zajaśniała złotym blaskiem, rozświetlając całą okolicę.
   -Iz - wymamrotała.

***

   -Ekhm... To wszystko? - zapytała Isabelle, lekko oszołomiona.
   -Tak. To tyle - odparł Jace z goryczą.
   Wstała szybko i skierowała się szybkim krokiem w stronę drzwi. Nadal uważała, że musi jej poszukać.
   Nagle jej prawe ramię zabłysło złotym światłem, powodując palący ból. Upadła na podłogę i zacisnęła oczy, a przed jej oczami pojawił się obraz Clary. Leżącej w śniegu, całej białej i mokrej. Całe jej ciało nieopanowanie drżało. Krzyknęła cicho, gdy ból się wzmógł, a dziewczyna rozchyliła drżące usta i wymamrotała jej imię.
   Ból znikł tak szybko, jak się pojawił.
   Siedziała na podłodze z podkulonymi nogami, jedną dłoń przyciskając do czoła,a drugiej ręki do ramienia.
   -Izzy?! - usłyszała zaniepokojonego Jace'a. Chłopak zerwał się z łóżka i podbiegł do niej, łapiąc ją za łokieć. - Co się stało?!
   Spojrzała na niego, a w jej szeroko otwarte oczy napłynęły łzy, cieknąc po policzkach.
   Z jej ust wydostał się szept.
   -Clary.