niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 22

***Clary***

   -Ta. Jest. DOSKONAŁA - wycedziła Isabelle, akcentując ostatnie słowo. - I jeśli w tej chwili mi jej nie przymierzysz, to przysięgam na Anioła, że ci coś zrobię - zakończyła z brutalnym błyskiem w oku.
   -Izzy... - westchnęłam. To była już co najmniej dwudziesta "doskonała" sukienka.
   -Żadne Izzy! - wydarła się, a kilku klientów spojrzało w naszą stronę z niepokojem. Dziewczyna przycisnęła ciuch do piersi matczynym gestem, a potem spojrzała na niego czule. - Uwierz mi, ona jest IDEALNA. Musisz ją przymierzyć, bo...
   -Okay, spokojnie. Niech ci będzie, przymierzę ją. - podniosłam ręce w geście poddania. - Ale pod jednym warunkiem: To już ostatnia.
   -Jasne, ostatnia - przytaknęła zapalczywie z uśmiechem, a ja wiedziałam, że to kłamstwo.
   Udręczona weszłam do przymierzalni i włożyłam sukienkę. A gdy spojrzałam w lustro, zaniemówiłam.
   Hmm, może naprawdę ta jest idealna.


***Jace***

   -I jak? Zrobiłeś to, czego potrzebowałeś? - rzucił Alec, gdy tylko wszedłem do sali treningowej.
   -Tak właściwie, to czego potrzebowałeś? - spojrzał na mnie rudzielec, przekrzywiając głowę.
   -Żelu do włosów - wyszczerzyłem zęby, a oni parsknęli śmiechem.
   -Tak, oczywiście - prychnął wesoło brunet. - Idź lepiej po broń, Herondale.


***Clary***

   -Padną gdy cię zobaczą - mówiła Isabelle, machając wesoło torbami z zakupami. W każdej dłoni trzymała po kilka - ja zresztą też.
   -Iz, to dopiero za dwa dni - przewróciłam oczami z szerokim uśmiechem.
   -Przecież wiem - żachnęła się, a po chwili znów rozpromieniona kontynuowała komplementowanie moich ciuchów. - Rzucą się na ciebie jak wygłodniałe wilki...
   -Isabelle! - parsknęłam śmiechem, trącając ją łokciem w żebra, a ona mi zawtórowała. - Możesz przestać?
   -Hmm, raczej nie - uśmiechnęła się szyderczo, a ja znów przewróciłam oczami. Potem weszłyśmy do rezydencji.

***

   -Hej, dziewczyny! - krzyknął Alec przy wejściu. Chwilę później pojawił się także mój brat z Jace'em.
   -Pokażecie co kupiłyście? A może zrobicie mały pokaz mody? - uśmiechnął się przebiegle Jace.
   -Pod warunkiem, że to wy będziecie modelami - odparowała Iz, a ja zaśmiałam się, widząc osłupiałe miny chłopaków. - Oczywiście, że się wam nie pokażemy. Nasze ubrania to niespodzianka - po tych słowach złapała mnie mocno za nadgarstek, ciągnąc w stronę mojego pokoju.

***

   -Trzeba je gdzieś ukryć - rzekła, przyciskając do siebie desperacko torby ze swoimi zakupami. - Spokojnie, mamusia nie pozwoli was znaleźć - pogłaskała jedną z toreb, przesuwając po pokoju błędnym wzrokiem.
   Rozejrzałam się.
   -A może na przykład... - podeszłam do drzwi na balkon, odsłaniając długą do ziemi zasłonę. - ...tu?
   -Przecież tu je znajdą, Clary! - jęknęła, a ja otworzyłam małe drzwiczki w ścianie, prowadzące do sporego pokoiku. Drzwi były praktycznie niewidoczne, więc Izzy zastygła zdumiona. - Masz tajną skrytkę? - "Och, zdziwiłabyś się, ile ich mam" - pomyślałam i pokiwałam głową. - Też chcę taką! - zaczęła zawodzić, ale przerwało jej walenie w drzwi.
   -Jesteście tam? Jest kolacja i jeśli same stąd nie wyjdziecie, to wezmę was siłą. A wtedy zobaczę wasze ciuchy! - dobiegł nas głos Jonathana.
   Isabelle krzyknęła cicho, wpadając razem z torbami - zarówno moimi, jak i jej - do tymczasowego schowka.
   -Okay, idziemy - zarządziła twardym głosem.

***

   -Gdzie Jace? - zapytałam, skubiąc widelcem sałatkę.
   -Mówił, że za chwilę do nas dołączy - ojciec przeniósł wzrok na Kandydatów. - Zaprosiliście już kogoś? - Zaczęli mruczeć coś niezrozumiale, a on najwyraźniej wziął to za tak, bo uśmiechnął się z zadowoleniem.
   -Już jestem! - Do jadalni wparował Jace. Ale nie sam. Przy jego boku stała drobnej budowy blondynka z zielono-niebieskimi oczami.
   -Poznajcie Helen - objął ją luźno w pasie, a ona odwzajemniła gest. - Kazał pan kogoś zaprosić, więc zadzwoniłem po nią. Nie ma pan nic przeciwko temu, że przyjechała wcześniej? - spojrzał na mojego ojca a ten, nawiązując z nim jakieś nieme porozumienie, uśmiechnął się szeroko.
   -Nie, absolutnie nie.
   Chłopak podszedł do stołu i odsunął krzesło dla dziewczyny, a ona spojrzała na niego czułym wzrokiem.
   Ugh, zakochana para.
   Chyba zaraz zwymiotuję.

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 21

Dla wszystkich, którzy są z nami od dnia założenia bloga ;* 

   -Okay - cofnęłam się o krok i splotłam ręce na piersiach. - Ale ja i tak jestem ta starsza.
   Jace się roześmiał.
   -Skąd wiesz? - rzekł. - Może to...
   -To ja i koniec, kropka.
   -Hmm, ja jednak sądzę, że... - widać było, że chce mnie jeszcze powkurzać, i że świetnie się przy tym bawi, ale wtedy do kuchni wpadł mój ojciec z garścią balonów.
   -No co się tak gapicie? - krzyknął, puszczając je, a te uleciały pod sufit. Uśmiechnął się szeroko, z lekkim zażenowaniem. - Są urodziny Clary - spojrzał na mnie znacząco i poszerzył uśmiech. Przewróciłam oczami, w końcu jednak również się uśmiechając.
   -Też mam dziś urodziny - mruknął blondyn, a mój ojciec spojrzał na niego jak na wariata.
   -Wiem. Ale moja córka jest ważniejsza - na te słowa Jace zrobił niezadowoloną minę, a my wybuchliśmy śmiechem.
   -Więc - kontynuował Valentine, jakby nic się nie stało - za dwa dni zrobimy bal urodzinowy. Izzy, Clary - zaproście jakieś znajome Łowczynie, by chłopcy nie musieli czekać, aż któraś z was będzie wolna - posłał nam ciepłe spojrzenie.
   Cóż, widocznie nie tylko mi udzieliła się ta dziwna, urodzinowa radość.
   -Jace, Alec, jeśli macie jakieś przyjaciółki czy znajome, też możecie je zaprosić. Im więcej, tym weselej - dodał mój ojciec a  widząc zdziwione spojrzenie chłopców, trochę się zmieszał i dopowiedział szybko: - Reszta oczywiście też może. Ale im powiem później.

***Jace***

   Isabelle nagle się otrząsnęła i pociągnęła Clary mocno w stronę wyjścia.
   -Musimy iść po sukienki! - krzyknęła, jakby to było najlepsze co może być, i obie znikły za drzwiami.
   -Tak, my chyba też już pójdziemy - Alec skinął głową w stronę Jonathana. - Mieliśmy sobie zrobić trening. - Popatrzy na mnie i zapytał: - Idziesz z nami?
   Przytaknąłem i  zacząłem kierować się do drzwi. Stojąc przy  wyjściu poczułem na swoim ramieniu ciepłą dłoń.
   -Wszystkie chwyty dozwolone, Jace - powiedział Morgenstern tak cicho, że idący kilka kroków przede mną chłopaki na pewno tego nie usłyszeli. - Wszystkie chwyty. - Przytaknąłem, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie spodni, a on puścił moje ramię.

***

   W drodze do sali treningowej brat Clary i mój parabatai dyskutowali o czymś zawzięcie i żywo, a ja szedłem obok, głęboko zamyślony.
   O co mu mogło chodzić?!
   Wtedy mnie olśniło. Drgnąłem gwałtownie i spojrzałem na nich. Wydawali się niezwykle zaskoczeni tym, że w końcu się ruszyłem.
   -Słuchajcie, ja muszę... Skoczyć po coś do mojego pokoju - wymyśliłem szybko. - Zacznijcie beze mnie, a ja zaraz dojdę.
   Kiwnęli głowami, lekko zdezorientowani, ale ruszyli dalej. Ja zaś odwróciłem się na pięcie i pognałem do mojego pokoju.

***

   Wpadłem z impentem, omal nie wyrywając drzwi z nawiasów i z głośnym hukiem zatrzaskując drzwi. Gwałtownym ruchem wyszarpnąłem komórkę z kieszeni jeansów, znajdując odpowiedni numer. Przycisnąłem urządzenie do ucha, omal go nie miażdżąc.
Gdy usłyszałem sygnał, zacząłem zdenerwowany chodzić po pokoju. Rozłączyło. Spróbowałem znowu.
   -No odbierz, no już, odbieraj... - mruczałem niecierpliwie.
   Przy trzeciej próbie w końcu odebrała.
   -Co tam, Herondale? - rzuciła, a ja omal nie przewróciłem się z ulgi.
   -Jak dobrze, że jesteś! - krzyknąłem i wypuściłem całe powietrze z płuc. A potem dodałem ciszej: - Posłuchaj, musisz mi w czymś pomóc.


Hmm, nie oszukujmy się. Rozdział miał być co najmniej 2 razy dłuższy, ale trzeba się  uczyć -_- Next postaram się dać jak najszybciej i PRZYSIĘGAM NA ANIOŁA! - Będę starała się pisać dłuższe rozdziały, chociaż z moją ilością wolnego czasu nie wiem co z tego wyjdzie. Jeśli długie rozdziały to będą gnioty - wiadomo, będę publikowała krótsze, ale lepiej napisane.
Wera ;*


poniedziałek, 23 marca 2015

Wiem, nawaliłam =(

Hmm, jak widać w tytule.

Chciałam wam tylko powiedzieć, że nowy rozdział (21) pojawi się (niestety) najwcześniej w środę, może czwartek. Ale mam dużo nauki z biologii (Po co komu rodzaje tkanek, ja się pytam?!?!?!) Tak więc... Proszę, zaczekajcie, Miśki. Nie opuśćcie BKTN do  tego czasu. Piszę ten post, gdyby któreś z was zwątpiło.

Niedawno też pisałam przeprosinki. I teraz też to boli, tak samo jak wtedy. Ale... Muszę poprawić tą nieszczęsną dwójkę ze sprawdzianu.

Kocham was, Misiaczki. Pamiętajcie o tym <3
Wera ;*


A na osłodzenie humorków - piosenka Clarity (hahahah, czaicie??? XD ). Śpiewa oczywiście mój kochany Sam Tsui, a w tle leci Clace <3 <3 <3 Łapajcie ;-)

środa, 18 marca 2015

Rozdział 20

Dla Oliwii, która urodziła się tego samego dnia co [dedykacja zawiera spoiler] i pewnie i tak nigdy jej nie przeczyta.

   -Co. To. Miało. Być?! - wrzasnęłam do mojego brata, a ten ułożył się jeszcze wygodniej.
   -No, sama chyba widziałaś. Zresztą - nie przejmuj się tym teraz i powiedz mi, jaki jest dzień.
   -Jest czternasty stycznia... - powiedziałam niepewnie, bojąc się co wymyślił.
   -Właśnie. Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko - uśmiechnął się szeroko, widząc moją zaskoczoną minę.
   -Idioto, urodziłam się piętnastego - przewróciłam oczami, starając się nie roześmiać.
   -Ugh, przecież wiem - również przewrócił oczami. - Ale za pół godziny północ. Uznałem, że nie muszę czekać - wzruszył ramionami.
   -Niech ci będzie. A teraz sio! Chcę iść spać.



***Następnego dnia***


   Obudziłam się o siódmej, całkowicie wypoczęta. Euforia opanowała mój umysł, gdy dopadł go jeden fakt: Dziś moje urodziny!
   Wyskoczyłam szybko z łóżka, w biegu chwytając ciuchy. W łazience szybko naciągnęłam na sobie poszarpane jeansy, bluzkę z flagą Wielkiej Brytanii i czarną, skórzaną kurtkę. Szybko dobrałam buty, kolczyki i bransoletkę, a potem pełna energii wyszłam z pokoju.
   Dlaczego tak bardzo lubię urodziny? Bo gdy byłam jeszcze dzieckiem, ojciec zawsze pozwalał mi w tym dniu na więcej. Mogłam wtedy robić wszystko, co chciałam. Nawet jeśli było to polowanie na demony jako pięciolatka, na które, nawiasem mówiąc, poszłam.
   W kuchni siedział tylko zaspany Alec. Opierał łokcie o blat, chowając twarz w dłoniach, a przed nim stał kubek parującej kawy.
   -Hej - powiedziałam, szybko siadając naprzeciwko niego. - A ty co taki zmęczony?
   -A ty co taka wesoła? - odbił piłeczkę i ziewnął. - Jest siódma rano, Clary. Normalnie bym spał.
   -A nie śpisz bo...? - zapytałam. Wtedy do kuchni wszedł Jace.
   -Dlatego - mruknął do mnie Alec, a potem spojrzał na swojego parabatai i uśmiechnął się. - Sto lat, przyjacielu.



***Isabelle***


   -Izzy, wstawaj! Musisz mi pomóc! - usłyszałam głos Jonathana i walenie w drzwi.
   Przeciągnęłam się, leniwie rozchylając oczy. Na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech, gdy promienie słońca padły na moją twarz.
   -Isabelle! - wydarł się ponownie chłopak, a ja zwlokłam się z łóżka i podeszłam do drzwi, otwierając je.
   -Mam nadzieję, że masz jakiś ważny powód, skoro budzisz mnie w środku nocy - warknęłam.
   Rudzielec wyglądał na rozbawionego.
   -Isabelle, jest siódma rano - przewrócił oczami i minął mnie, wchodząc do pokoju.
   Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku, a on po chwili zrobił to samo.
   -Więc?
   -Słuchaj, dziś są urodziny Clary, i pomyślałem, żeby może...
   -Czekaj, co? - zmarszczyłam brwi. Przecież ona nie mogła mieć dziś urodzin. - Wiesz, chyba się pomyliłeś.
   -Nigdy nie pomylił bym dnia urodzin siostry - obruszył się. - Więc, pomyślałem...
   Zerwałam się z łóżka i pociągnęłam chłopaka gwałtownie w górę, omal go nie przewracając.
   -Później mi powiesz, co myślałeś. Musimy ją znaleźć!
   -Iz, co się stało? - zmartwił się Jonathan. - Strasznie zbladłaś...
   -Dziś są też urodziny Jace'a - wyszeptałam, a jego twarz zrobiła się równie blada co moja.



***Clary***


   -Dzięki - uśmiechnął się Jace i przelotnie spojrzał na mnie. - A ty, Clary? Nic nie powiesz?
   "Och, mam do powiedzenia bardzo dużo" - pomyślałam i podeszłam do niego.
   -Dziś są moje urodziny! - krzyknęłam, a on zrobił zdezorientowaną minę.
   -Nie, dziś ja się... - widocznie dopiero po chwili dotarł do niego sens moich słów, bo krzyknął oszołomiony:
   -Masz dziś urodziny?!
   -Tak, mam! To jest moje święto i nie pozwolę, by ktoś mi je zepsuł! - wrzasnęłam. - Rozumiesz?!
   Westchnął.
   -Clary... - zaczął, ale powstrzymałam go gwałtownym ruchem ręki.
   -Nie Clary'uj mi tu! Nie miałeś prawa się dziś urodzić! - czułam jak złość w każdej chwili narasta.
   -A czy ode mnie zależy, kiedy się urodziłem?! - on też się wkurzył. No i dobrze.
   -Tak, od ciebie!
   -Jakim prawem?! - prychnął sarkastycznie. - Niby jak miałbym zdecydować, kiedy się urodzę?!
   -Jakoś! - wrzasnęłam i już miałam zdzielić go z liścia w policzek, gdy do kuchni wpadła Isabelle w koszuli nocnej i Jonathan. Kątem oka zobaczyłam, jak Alec wzdycha z ulgą.
   -Clary, uspokój się! Odsuń się od Jace'a - krzyknął mój brat, a ja przewróciłam z lekceważeniem oczami i przyszykowałam się do ciosu.
   Brunetka w ostatniej chwili złapała mnie za nadgarstek.
   -Daj spokój, proszę cię - powiedziała łagodnie. - Przecież to i tak nic nie zmieni - spojrzała na mnie błagalnie, a ja rozluźniłam się wiedząc, że ma rację.


Siemka, Miśki!!! Wydaje mi się, że mój Wen powrócił ^^ Brr, to straszna rzecz, gdy Pan Wen cię opuszcza ='( No, ale czy wrócił, oceńcie sami. To chyba tyle.
Wera ;*
PS. Nie wiem, czy w tym tygodniu dam radę jeszcze coś wstawić. W weekend mnie nie będzie, a mam sporo nauki. Zrobię wszystko co będę mogła, ale nie obiecuję.
Mam nadzieję, że się nie pogniewacie =(

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 19

***Kilka dni później***

***Clary***


   -Naprawdę musisz jechać? - zapytałam chyba po raz setny, opierając się o framugę.
   -Słońce, wiesz że wolałbym zostać tu z tobą - odpowiedział mi, stawiając walizki w holu - Ale Clave mnie potrzebuje. A wiesz jacy oni są: nie chcą czekać - odpowiedział i zaśmiał się cicho. - Jocelyn jedzie ze mną. Myślę, że dasz radę przypilnować przez ten czas chłopców.
   -Jonathan jest starszy - zauważyłam, unosząc jedną brew i uśmiechając delikatnie.
   -Tak, ale on... Lubi Kandydatów. No, większość - skrzywił się. - A gdyby co, masz do pomocy Isabelle, służba też będzie pod ręką.
   -Panie Valentine, pora ruszać... - w korytarzu ukazała się służąca.
   -Tak, wiem. Możesz już iść - machnął na nią ręką, a gdy zniknęła, wyciągnął do mnie ręce. - No, chodź do mnie - szepnął. Gdy objęłam ojca w pasie, przytulając go, on przyciągnął moją głowę do swojej piersi. - Wiem, że dasz radę - wyszeptał.

***


   Wieczór. Mój ojciec wyjechał rano. Cóż, chłopcy na razie zachowują się normalnie. ZA NORMALNIE. Wydaje mi się, że coś knują.
   Byłam u siebie w pokoju. Rozciągałam się przed snem, myśląc nad swoim życiem. Do niedawna... było w miarę poukładane. A teraz wszystko wywraca się do góry nogami.
Siadłam na puszystym, czarnym dywanie i opadłam na niego, robiąc szpagat. Pochyliłam się, łapiąc dłonią za stopę i wyprostowałam, płynnym ruchem wyciągając ręce ku górze. Zamknęłam oczy i odchyliłam się jak najdalej do tyłu.
   I wtedy wpadł mój brat.
   Otworzyłam gwałtownie oczy prostując się, a na twarzy Jonathana pojawił się szeroki uśmiech. Wziął rozbieg i rzucił się na moje łóżko, podkładając sobie ręce pod głowę.
   -Hmm, nie zamierzasz zmienić pozycji? - spytał z przymkniętymi oczami.
   -Nie, a co? - rzuciłam przekornie. - Może mi jest tak wygodnie.
   -Chcesz, to tak siedź. Nie wiem tylko, czy potem będziesz z tego zadowolona.
   -Co masz na myśli? - zapytałam go, ale nim zdążył otworzyć usta drzwi otworzyły się z głośnym hukiem i pojawiła się w nich głowa Freda. Chłopak spojrzał na mnie i rozchylił usta, zatrzymując oczy na moich nogach.
   Ugh. Przez szpagat moja bordowa koszula nocna podwinęła się, odsłaniając dużą część nóg.
   -David, chodź tu natychmiast! - wrzasnął Fred, najwyraźniej otrząsając się z szoku. - Patrz co znalazłem! - powiedział uradowany do Davida, gdy ten tylko pojawił się w pokoju. Chłopak otworzył usta i rozszerzył oczy, gapiąc się na moje nogi.
   Ale znacznie krócej, niż Fred.
   -Zacny widok, milordzie - odpowiedział mu, po czym obaj zarechotali, znikając.

Przepraszam, że tak krótko. Ale wczoraj kompletnie nie miałam weny (scena Clary/Valentine była pisana w czwartek, więc jest chyba troszkę lepsza). Także... No cóż, sorki. Chyba nie mam nic więcej do powiedzenia i liczę, że wybaczycie ;-)
Wera

poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział 18

Od Wery dla wszystkich, którzy wierzą w szczęśliwe przypadki. Perdre, Danuta - wiecie o co mi chodzi ;* 

***Jace***

   -Co jest? Odrzuciła twoje oświadczyny? - zapytał Sean z szyderczym uśmiechem. - Ona po prostu nie chce takiego narcystycznego, ignoranckiego...
   -Zamknij się - odwarknął Alec. - Przecież oczywiste jest, że się jej nie oświadczał. Zresztą, sam taki jesteś. Wielki laluś, który dba tylko o siebie - mówił wściekle. - Clary czeka na następnego. A więc ogarnij się i spadaj stąd. Zobaczymy, czy gdy wrócisz też będziesz taki zadowolony.
   -A może ty wejdź pierwszy? - drażnił go Sean.
   Miałem dość. Dość wszystkiego. A w szczególności tego idioty.
   -Spadaj - wycedziłem, jednocześnie z moim parabatai.
   Chłopak zrobił zatroskaną minę i zacmokał.
   -No dobrze, widzę, że niektórzy są tak miękcy - spojrzał na mnie z jadem, a ja nabrałem ochoty, by się na niego rzucić - że potrzebują cały czas być z kimś. Co, blondasku, boisz się zostać sam? - to powiedziawszy uśmiechnął się złośliwie i zniknął za drzwiami sali treningowej tak szybko, że nawet nie mielibyśmy czasu, by go dopaść i zabić. A widziałem, że Alec miał na to ogromną ochotę.


***

   -Więc? Co się tam wydarzyło? - przyjaciel zmusił mnie, bym siadł na ławkę. Jeden, jedyny raz w życiu go posłuchałem. Nie miałem siły się sprzeczać.
   -Walczyliśmy. W pewnym momencie zdekoncentrowała się, a mnie udało się wytrącić miecz z jej ręki - odchyliłem głowę, opierając ją o ścianę i przymykając oczy. - Była zdziwiona, nawet bardzo zdziwiona. A potem... podeszła do mnie i pocałowała mnie - wykrztusiłem. Spod wpółprzymkniętych powiek widziałem, jak Alec robi wielkie oczy. - Tak, pocałowała mnie. A potem docisnęła do ściany twierdząc, że to za manipulację jej uczuciami.
   -Co ty jej... Manipulowałeś jej uczuciami? - przeraził się. - Jace, jej się nie wkurza, dobrze o tym wiesz!
   -Nie manipulowałem. Ale pocałowałem ją dziś rano przed treningiem, w bibliotece. Wydawało mi się, że tego chce - westchnąłem.
   -Ona nie jest z tych pustych lasek, które od razu rzucą się w twoje ramiona! - zdenerwował się. - Czy ty w ogóle myślałeś?!
   -Tak, myślałem. Ale najwyraźniej nie tak, jak powinienem. Stwierdziła, że zależy mi tylko na pozycji w Kręgu - kontynuowałem. Wtedy powiedziałem jej, że ją kocham - powiedziałem i zamilkłem.
   -To było podłe - stwierdził mój parabatai, a ja zacisnąłem zniecierpliwiony usta.
   -Ale ja naprawdę ją kocham - wyznałem cicho, a on zrobił niedowierzającą minę.
   -Naprawdę? - przytaknąłem. - Jace, jestem z ciebie taki dumny! - wrzasnął i zamknął mnie w braterskim uścisku.


***Clary***

   -Siemka, słońce. Czym ci zawinił ten palant? - usłyszałam głos Seana. Ugh.
   -Po pierwsze, nie twoja sprawa. A po drugie - nie waż się mówić do mnie "słońce" - wywarczałam.
   -Jasne, kochanie - pokiwał głową. - A masz jakieś życzenia, które dałoby się spełnić?
   W jednej sekundzie znalazłam się obok niego i przycisnęłam sztylet do gardła.
   -Nie nazywaj mnie tak - wyszeptałam cicho - bo odetnę ci tą główkę. Rozumiemy się?
   -Nic nie obiecuję... - uśmiechnął się, zadowolony z siebie, a ja opuściłam broń. - ...koteczku - dokończył cicho, ale puściłam to mimo uszu.
   -Naprawdę będzie z tobą źle, jeśli z tym nie skończysz. A teraz - kiwnęłam głową w stronę broni - czas na trening. Chcę mieć to za sobą.


***Alec***

   Z sali wyszedł zmęczony Sean. Chłopak powiedział:
   -Wszystko mi wyznała. Tylko mi ufa - po czym wyszedł.
   Wiedziałem, że nie mówi prawdy, tylko prowokuje. Ale wiedziałem też, że pora na mnie.
   Spojrzałem na przyjaciela, który wyglądał już trochę lepiej. Naprawdę, nie spodziewałem się takiego wyznania z jego strony. Ale cieszyłem się,że wreszcie kogoś sobie znalazł. Kogoś, dla kogo warto żyć. Gdyby jeszcze ten ktoś odwzajemnił jego uczucia...
   -Muszę iść - powiedziałem do Jace'a. - Dasz radę sam? - kiwnął głową, wlepiając wzrok w podłogę. Westchnąłem. - Słuchaj, naprawdę nie wyglądasz dobrze. Idź do siebie, poleż, a ja wpadnę po treningu. Okay?
   -Okay - przełknął ślinę i wstał, wychodząc. Byłem mu bardzo potrzebny. Ale istnieją rzeczy, którymi też trzeba się zająć.


***Clary***

   -Clary, serio. Uwierz mi - Alec niemal błagał na kolanach. - On mówił  prawdę.
   -Chciałabym ci wierzyć, bo z tej bandy ufam najbardziej tobie - powiedziała spokojnie, jakby starając się mnie nie zranić. - Ale sorry. Jemu nie wierzę. Nie mam zamiaru znowu tego przechodzić, a poza tym - to nie są okoliczności, by zaufać w kogoś uczucia do mnie.
   -Czego przechodzić? - zdziwił się. No tak. On nie wie o Tommy'm. Mówiłam tylko Izzy.
   -Nieważne - westchnęłam. - Zróbmy już ten trening, proszę.


Yeah!!! Napisałam!!! XD Jak wam się podoba??? Jak dla mnie ujdzie. Dziś się nie rozpisuję, więc... do następnego i piszcie komentarze!!! =P
Wera
PS. Dziękujemy za prawie 21 000 wyświetleń, jesteście kochani!!! ;* <3 ;* <3 ;* <3

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 17

***Clary***

   -Clary, ja wcale nie... - zamotał się Jace.
   -Nie co? - przycisnęłam jego szyję do ściany przedramieniem, tym razem mocniej. - Myślałeś, że się nie zorientuję? Nie jestem głupia, Herondale. No dalej, powiedz, że nie zależy ci na pozycji w Kręgu. Że zależy ci na mnie. Powiedz to. Jeśli masz dość odwagi i uczuć w tym swoim pustym, zakłamanym sercu - prychnęłam pogardliwie - powiedz mi prawdę. Powiedz to, Jace!
   On przełknął ślinę i spojrzał na mnie ze smutkiem, a ja wbrew sobie poczułam ukłucie w sercu. Nie zależy mu na mnie. Zależy mu na miejscu w Kręgu. Ale ja nie dam po sobie poznać, że mnie to zabolało. Clarissa Adele Morgenstern jest silna.
   "Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym".

***Jace***

   Jej słowa mnie zabolały. Bardzo. Myślałem że ona naprawdę coś do mnie poczuła, ale... No cóż, przeliczyłem się.
   Chciałem jej wyznać miłość. Jednak nie tak, nie w takiej sytuacji.
   Nie, kiedy uważała mnie za największego drania na świecie.
   Przełknąłem ślinę i spojrzałem na nią smutno. Cóż, nie jest to idealna pora do takich wyznań. Ale potem okazja może się już nie nadarzyć.
   -Kocham cię, Clary - powiedziałem cicho, patrząc dziewczynie w oczy. - Kocham.
   W jej oczach widziałem różne emocje. Czaił się tam gniew, zmieszany z bólem. Widziałem nadzieję.
   Trwało to jednak tylko chwilę. Clary zacisnęła na moment powieki, a gdy je otworzyła, czarne oczy wyrażały już tylko i wyłącznie gniew.
   Przycisnęła mnie mocniej do ściany, a potem puściła i odsunęła się kilka kroków.
   -Nie widziałam jeszcze bardziej zakłamanej istoty od ciebie - powiedziała cichym, pewnym głosem. - Nawet Fearie mówią więcej prawdy. - Dlaczego jej słowa tak mnie ranią? Do tej pory, żadna wypowiedź, żadne słowa i czyny innych tak na mnie nie zadziałały.
   -Ja nie kłamię, Clary. - Dziewczyna spojrzała mi krótko w oczy i podeszła do ściany naprzeciwko, na której wisiały sztylety. Nie zareagowała. - Clary!
   Dziewczyna nadal stała tyłem do mnie, obracając w rękach sztylet. A gdy się odezwała, jej głos był pełen dumy.
   -Idź stąd, Herondale. Bo się rozmyślę i jednak rzucę w ciebie tym sztyletem.
   Westchnąłem ciężko, a ona odwróciła się gwałtownie.
   -Ja, w przeciwieństwie do niektórych, nie kłamię. Nie chcę na razie widzieć na oczy ani ciebie, ani twoich kłamstw. Więc wynoś mi się stąd! - wydarła się, tracąc nad sobą kontrolę, a ja udałem się do drzwi z bólem w sercu.

***

   Gdy wyszedłem, od razu odezwał się mój parabatai.
   -No, no, Jace. Byłeś tam najdłużej. I nie jesteś bardzo poraniony... Jak w ogóle poszedł trening?
   -Do dupy - westchnąłem i usiadłem na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach.


Piszcie, co myślicie, nie tylko o końcówce, ale całości. Jest duża szansa, że next pojawi się w niedzielę, więc... KOMENTUJCIE I PISZCIE CO MYŚLICIE!!! =D <3 ;*


poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 16

Dla Pauliny Hunter od Wery, która tak jak ja kocha głos Sama Tsui <3 <3 <3


***Clary***

   -Okay. Czekaj... Ja sobie wezmę ten! - krzyknął i porwał ze stojaka miecz ze srebrnymi zdobieniami na rękojeści.
   Zaczęliśmy walczyć. Fred... No cóż, nie oszukujmy się. Fred to Fred. Dla niego ważniejsze niż walka były jego teksty. Dlatego było mnóstwo sytuacji typu:
   -Wiesz, obiecałem babci, że nie zapomnę tu myć zębów... Ej, Clary!!! - wrzeszczał, gdy żeby zwrócić jego uwagę, prawie wytrącałam mu miecz z ręki.
   -Spróbuj się skupić - mówiłam wtedy, z łatwością odparowując wszystkie jego ciosy.
   Gdy w końcu wygrałam, co nie było wielkim osiągnięciem, chłopak skłonił się (on naprawdę jest dziwny!) i ruszył do wyjścia.

***Jace***

   Gdy Fred wyszedł z sali treningowej, ledwo żywy ze zmęczenia i siniaków, zasypała go lawina pytań:
   -I jak?
   -Bardzo trudno?
   -Jest tak niebezpieczna, na jaką wygląda?
   -Walczy równie dobrze, co wygląda?
   I tak dalej, i tak dalej. Ja oczywiście nie zadałem żadnego z tych pytań, bo znałem odpowiedzi na wszystkie. dziewczyna była równie groźna, co piękna.
   Fred, mimo że wykończony, uśmiechnął się do nas zwycięsko.
   -Sorry, chłopaki, jest moja! - powiedział, po czym wyszedł.
   Prychnąłem pogardliwie.
   Nie wiesz, z kim zadarłeś.
   I w tamtym momencie byłem pewien, że gdy Sean spojrzał na mnie z drapieżnym błyskiem w oku, myślał dokładnie to samo. Odwzajemniłem jego spojrzenie.
   A potem pomyślałem, że nie mogę dopuścić, by Clary wyszła za kogoś innego.

***Clary***

   Następnie, z wielkim przerażeniem wszedł Simon. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, on zapytał:
   -Słuchaj, jest tu gdzieś Wi-Fi? - i zaczął chodzić po sali z komórką w ręku.
   -Nie, nie ma - do takich jak on mam mało cierpliwości. - Więc?
   -Czekaj... Jest jedna kreska!!! - wrzasnął uradowany, a ja zgrabnym ruchem wyjęłam mu telefon z rąk.
   Twarz chłopaka zrobiła się czerwona z oburzenia.
   -Ty... Ty... Brutalu... - wysapał i zaczął do mnie biec.
   Ja za to podeszłam szybko do drabinki, która prowadziła do belki przymocowanej pod sufitem, i zaczęłam się po niej wspinać.
   -Nie, nie! - krzyknął chłopak, a ja usiadłam wygodnie pod sufitem. - Nie możesz! Ja mam lęk wysokości!
   -Przykro - wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bawić urządzeniem. - A gdyby tak... Hmm, no nie wiem... - zaczęłam machać nogami w powietrzu - puścić ją? - wysunęłam rękę przed siebie i złapałam komórkę w dwa palce.
   -Sadystka - warknął Simon. - Oddaj mi to, ty... Clary! - opanował się.
   -Sam tu przyjdź - odrzekłam lekko.
   Nie odważył się. Po kilku metrach w górę stchórzył, a ja w końcu oddałam mu jego własność, również schodząc. Następnie, bez żadnego treningu, wyszedł obrażony z sali.
   Gdy drzwi się zamykały, usłyszałam tylko jedno słowo. Mianowicie jeszcze raz "sadystka", co znacznie poprawiło mi humor.

***

   Pokonałam resztę, aż w końcu został mi tylko Sean, Alec, Rupert i Jace.
   Wszedł ten trzeci. Na wstępie rzucił mi pogardliwe spojrzenie, które bez problemu odwzajemniłam a chłopak, nie mogąc dłużej go znieść,  odwrócił wzrok.
   Trening... wyglądał w miarę normalnie. Oczywiście pomijając wszystkie jego mądrości. Twierdził cały czas, że na pewno wygra, ponieważ zmierzył idealny kąt między bronią, siłę ciężkości i inne dziwne rzeczy, które tak naprawdę nikogo nie obchodzą. Nie obyło się bez siniaków i jak reszta, wyszedł stąd ledwo żywy, domagający się Iratze i oszołomiony.
   A potem pojawił się Jace.

***

   Blondyn walczy nieźle, temu nie mogę zaprzeczyć. Chwilami dawałam mu poczucie, że wygrywa, a następnie nacierałam ze zdwojoną siłą. W momencie, kiedy naprawdę się nie spodziewałam, udało mu się wytrącić miecz z mojej ręki. Wtedy ja też zrobiłam coś, co jego naprawdę, naprawdę bardzo zaskoczyło.
   Podeszłam do niego i pocałowałam go.
   Zaskoczony chłopak upuścił miecz i oddał pocałunek, a ja odczekałam jeszcze kilka sekund i przycisnęłam go do ściany, odrywając się od niego.
   Pokonany.
   -Za co to? - zapytał zdezorientowany.
   -Za próbę manipulacji moimi uczuciami - syknęłam. - Ze mną nie wygrasz, kotku - uśmiechnęłam się szyderczo.


Byłybyśmy wdzięczne, gdybyście komentowali. Pod ostatnim rozdziałem było tyle komów,  a my naprawdę chciałybyśmy znać wasze zdanie.