poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 62 cz.1

-Nie rozumiesz, że nie mam żadnych skrzydeł? - warknęła Clary do Andrew. Próbowała odsunąć od siebie myśl, że to jej rodzina.
-Nie oszukasz nas, aniołku. Valentine na pewno pokazał ci, jak to zrobić - powiedziała jadowicie Mary.
-Jak zrobić co?
-Jak je wywołać. - Gdy Clary posłała jej nierozumiejące, pełne złości spojrzenie westchnęła. - Och, no wiesz. Jak sprawić, by się pojawiły.
-Nic na ten temat nie wiem - wycedziła, uparcie kręcąc głową. Och, niech już lepiej ją zabiją i ta cała akcja się skończy.
-Wiesz, matko... - zaczął Andrew, patrząc na nią z uśmieszkiem szaleńca. - Może ona po prostu potrzebuje zachęty.
Mary spojrzała najpierw na niego, potem na nią. Oblizała usta i uśmiechnęła się.
-Przyprowadź kogoś z jej bliskich. Ale nie Jonathana czy Jace'a. Są zbyt osłabieni, ich ciało nie wytrzyma zbyt długich tortur. - Jej syn posłusznie wyszedł, a ona spojrzała na stojącego w kącie czarownika. - Co tak stoisz, Dante? Idź, nie jesteś na razie tu potrzebny! - Machnęła na niego ręką. Wyszedł, mamrocząc coś pod nosem o braku kultury.

***

-To wszystko jest pokręcone - westchnęła Isabelle, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy. - Wiecie, coś jak pójść na galę mody i zobaczyć okropne ciuchy. - Alec prychnął.
-Cudowne porównanie, Izzy.
Drzwi od lochu otworzyły się, ukazując Andrew. Rozejrzał się, a potem wyszczerzył zęby w strasznym uśmiechu.
-Ty. Laska od Lightwood'ów. Chodź.
Wymienili ze sobą spojrzenia. Cóż, na pewno nie woła jej na herbatę. Brunetka się podniosła.
-Co się stanie, jeśli z tobą nie pójdę?
Wzruszył ramionami.
-Zabiję Clary.
Reszta osób podniosła się szybko, przekrzykując się nawzajem.
-Weź mnie, a oddaj Clary!
-Zamorduję cię jeśli to zrobisz, rozumiesz?! - Groźby tego typu latały co chwilę, on im się tylko przyglądał z uśmieszkiem. W pewnym momencie zatrzymał wzrok na Jonathanie, a potem kiwnął głową jakby do siebie. Andrew odwrócił się, wyprowadzając Isabelle gotową na to, by poświęcić się dla przyjaciółki.

Króciutkie, bo muszę znów wkręcić się w fabułę, ale niedługo powinna się pojawić następna część. A jeśli ktokolwiek tu pamięta o AGD - do końca tygodnia powinno się tam coś pojawić. Przepraszam za taką przerwę, jesteście jeszcze?
Weronika xx

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 61

-Jak... - Usta Clary zadrżały. Nie. To niemożliwe. - Nie możesz być naszą matką. - Jej głos nie był głośniejszy niż szept.
Mary uniosła brew, zaskoczona.
-Uhm, naszą?
-Moją i Jonathana.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
-Chyba się nie zrozumiałyśmy, aniołku - Nie masz prawa mnie tak nazywać!, chciała krzyknąć Clary. Poczuła napływającą do ust krew i zorientowała się, że przegryzła sobie wargę. - Nie waszą. Jego matką jest Jocelyn. Tylko ojca macie wspólnego. - Pochyliła się do przodu, zaglądając w twarz dziewczyny i oczekując reakcji. - Twoim stuprocentowym bratem jest Andrew.
Clary uniosła gwałtownie głowę. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
-Nie - powiedziała głośno, nawet nie próbując ukrywać przerażenia. - To niemożliwe. - Jej głos się załamał. Nie będzie płakać, nie będzie płakać, nie będzie...
-Może niech twój ojciec nam powie, co? - Mary otworzyła drzwi i wyszła, po kilku minutach wracając z jakimś czarownikiem - rozpoznała go po fioletowawej skórze - i Andrew - Jak może być tak podobny do Jace'a?
...płakać. Och, Jace. Nie była nawet pewna, czy on żyje
-Dante - kobieta kiwnęła głową na czarownika. - Pokaż nam, co się działo u bliskich Clary kilka minut temu.
W jego dłoniach zaczęły pojawiać się iskry. W tym czasie do Clary podszedł Andrew i dopiero teraz -może przez to nikłe światło, a może przez rozdzierającą ją tęsknotę? - zobaczyła, że jego włosy już nie są złote. Były w odcieniu ciemnego brązu. Spojrzała mu w oczy, okolone gęstymi rzęsami.
-Och... - wyrwało się jej. Więc to prawda?, chciała zapytać. Jego oczy były ciemne, można by uznać je za czarne. Dokładnie w tym samym odcieniu, co oczy Clary i Valentine'a.
-Co? Zaskoczona podobieństwem? - zapytał się jej, uśmiechając się szyderczo. - Wiesz, siostruniu... - zaakcentował ostatnie słowo. Skrzywiła się. - Twoja przyjaciółeczka jest niezłą laską.
Zacisnęła dłonie w pięści.
-Nie masz prawa się do nich zbliżyć - warknęła. Jego uśmiech się poszerzył.
-Och, mam wystarczający powód. - Clary zmarszczyła brwi. - Jeśli nie będziesz zachowywać się tak, jak zagram ci ja i nasza matka, mogę ich potraktować jako kartę przetargową.
-Isabelle nie da nic sobie zrobić - zacisnęła usta.
-Gdy zobaczy, że przez jej opór cierpisz, - na odwrót oczywiście też - jej największym problemem nie będzie utrata cnoty.
Co? Och, nie. Nienienienienienienie.
-Ty chyba nie zamierzasz jej... - Ciało Clary ogarnęła panika. Nie mógł jej tego zrobić.
Zaśmiał się, widząc jej przerażenie.
-Dokładnie o to mi chodzi. Jesteś nasza, aniołku. Jesteś Clary Ravenblood. - Odsunął się sprzed niej, by mogła widzieć rozgrywającą się przed nią scenę.

***

-Mary Ravenblood poznałem, gdy Jocelyn była z tobą w ciąży, Jonathanie - Valentine kiwnął tępo  głową w jego stronę. - Młoda, piękna... Flirtowała ze mną, a ja w tamtym czasie potrzebowałem nieco więcej adrenaliny. Ciągnęło mnie do zakazanego. Przez krótki czas się spotykaliśmy, potem zaszła w ciążę z Andrew. Był moją tajemnicą, tak samo jak i ona. Pół roku później - odchrząknął, wyraźnie zażenowany - cóż... Znowu z wpadki, pojawiła się Clary. W międzyczasie - była może w piątym, szóstym miesiącu - odkryłem, dlaczego mój syn jest taki poważny i -  jak na małe dziecko, oczywiście - ma zadziwiające zdolności. Nie miał nawet dwóch lat, a już w pełni rozwinięta była jego mowa i wyraźnie było widać, że jest o wiele zwinniejszy niż reszta chłopców w tym wieku. Nigdy się nie śmiał, nigdy nie płakał. Odkryłem, że jego matka go zmieniała. Nie muszę wam chyba mówić w jaki sposób, każde może się domyślić. Wiedziałem, że tego już nie cofnę i nie zmienię chłopca. Zaczekałem aż Mary urodzi i... po prostu z nią uciekłem. Uciekłem, zakładając wokół rezydencji sieć zaklęć, których ona nie byłaby w stanie złamać, wypraszając pomoc od Razjela i dodając jej do posiłków trochę anielskiej krwi - kto wie, co Mary robiła z nią, gdy była w ciąży.
-Czyli... - wszyscy patrzyli na niego wielkimi oczami. Valentine przeniósł wzrok na zdrętwiałego Jace'a.
-Tak, Jace. W mojej córeczce nie płynie krew Fairchildów. Płynie w niej krew Morgensternów i Ravenblood'ów.

***

Obraz, ukazany na ścianie, zaczął znikać. Clary poczuła łzy na swoich policzkach. Jej ojciec miał romans.
"Kto wie, co Mary robiła z nią, będąc w ciąży."
-To jak, aniołku? - usłyszała drwiący głos Andrew. Zamknęła oczy, starając się uspokoić. Nie była połączeniem rodów Fairchild i Morgenstern. Pochodziła od Morgensternów i Ravenblood'ów. - Z własnej woli ukażesz nam swoje skrzydełka, czy mamy cię do tego zmusić?

niedziela, 27 grudnia 2015

BKTN in Wattpad!

Tak, stało się. Dodałam BKTN na Wattpada. Nazywam się tam xxVeronicax (ambitnie, co? XD). BKTN figuruje pod nazwą "Bo kochać to niszczyć..." - Dary Anioła FF
Zapraszam.
Weronika xx
PS. Wstawiłam dziś rozdział, gdyby ktoś nie zauważył. ;*

Rozdział 60

Przepraszam, że tyle czekaliście (chociaż obiecałam kompletnie co innego). Ale jak możecie się dowiedzieć spod komentarzy pod poprzednim postem, kompletnie nie miałam czasu i problem który tak na mnie działał, że nie byłam w stanie wziąć długopisu i odrobić lekcji, a co dopiero coś napisać.
W każdym razie. Rok się kończy, a ja obiecałam do końca niego skończyć bloga. Więc następny rozdział pojawi się albo dziś wieczorem, albo jutro. 
Mam nadzieję, że miło spędziliście święta.
Liczę na wasze opinie.
Weronika xx
PS. Nie umiem cofnąć tego co się stało z tłem tej notki, przykro mi. Nie umiem tego usunąć.

-Uhm... - jęknęła Clary, gdy przez jej zamknięte powieki przedarło się okropne, sztuczne światło. - Auu, moja głowa. - Nieznośny ból rozrywał jej czaszkę. Półświadomie wyciągnęła rękę w jej kierunku, chcąc w jakiś sposób rozmasować obolałą część ciała, kiedy uświadomiła sobie, że nie może ruszyć nadgarstkiem. Uniosła głowę i zacisnęła dłonie w pięści, widząc swoje nadgarstki zakute po przeciwnych stronach głowy.
Jestem przykuta do ściany - była to myśl, która uparcie zaczęła krążyć po jej umyśle. Szarpnęła jedną ręką, potem drugą i z rozpaczą uświadomiła sobie, że nie wydostanie się stamtąd sama. Co więcej, poczuła silne ukłucia i zobaczyła małe ząbki, chowające się z powrotem w metalu.
Najwyraźniej im bardziej będzie się szarpała, tym większą będzie robiła sobie krzywdę.
Zagryzła wargi, gdy po jej  rękach spłynęła krew, skapując z łokci na podłogę. Clary miała szczerą nadzieję, że nie kręci się tam żaden wampir. Ale nadzieja matką głupich, prawda? Nie miała pojęcia, co ją może spotkać.
Drzwi się otworzyły.
-Och, obudziłaś się już. - Do pomieszczenia weszła kobieta. Clary zacisnęła usta w wąską kreskę, odrzucając spocone włosy na plecy.
-Cóż - wycedziła, starając się brzmieć pewnie. - Mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia?
Stojąca naprzeciwko niej osoba uśmiechnęła się chytrze, a jej fryzura - ciemnobrązowy bob - zafalowała wokół twarzy, gdy potrząsnęła głową.
-Mary Ravenblood, do usług. - Ukłoniła się teatralnie.
-Dlaczego nas wszystkich więzisz?
-Potrzebuję czegoś od ciebie. - Jej ton był cichy, spokojny. Za spokojny.
Clary uniosła wysoko brodę. Czego mogłaby chcieć od niej?
-Nic ode mnie nie dostaniesz.
-Cóż, zobaczymy. - Jej usta wykrzywiły się w straszliwym grymasie, który miał służyć za uśmiech. - Mam pięć osób, na których ci zależy. Wystarczy, żebyś zrobiła to, co ci każę.
Oczy dziewczyny się rozszerzyły. Nie. Błagam, nie.
-Nie zrobisz tego - wysyczała, mając ochotę się na nią rzucić. Szarpnęła rękoma, nie zwracając uwagi na zmaltretowane nadgarstki i tworzącą się na podłodze kałużę.
-Dobrze wiesz, że zrobię - przyjrzała się Clary zmrużonymi oczami. - I masz świadomość, że w żaden sposób mnie nie powstrzymasz.

***

-Musimy się stąd wydostać! Musimy, słyszycie?! - wrzeszczała przeraźliwie Isabelle. Jej zaciśnięte w pięści ręce waliły z furią o toporne drzwi, a usta raz po raz otwierały się w krzyku frustracji. - Trzeba... pomóc... Clary!
-Isabelle Lightwood, nie możesz bez potrzeby tracić siły - powiedział cicho Valentine, opierając się o ścianę i krzyżując nogi w kostkach.
-Skarbie, to i tak nic nie da - westchnął osłabiony Jonathan, przecierając twarz dłonią. - Nie otworzą nam. Ten gość...
-Andrew - wtrącił się Jace - na pewno nie wygląda jak ja. To musi być przebranie.
Alec przytaknąl, zamyślony.
-To by miało sens. Ale czego oni chcą?
-Wiecie - ojciec Clary i Jonathana wbił wzrok w ścianę naprzeciwko. - Ja chyba wiem, o co może chodzić.

***

-Więc? O co wam chodzi? Tobie i temu... - Clary zabrakło słowa. Nie wiedziała, jak chłopak miał na imię.
-Andrew - mruknęła Mary. - Chcę, byś tu z nami została. Byś została z tymi, z którymi od początku powinnaś być. Żebyś nie uciekała. Nie musielibyśmy cię tu trzymać siłą.
Clary prychnęła, unosząc podbródek.
-Żartujesz sobie ze mnie. Nie zostanę tutaj.
Mary powoli wyjęła miecz.
-Och, oczywiście że zostaniesz. - Bawiła sie nim, jakby nic nie ważył, powoli podchodząc do dziewczyny.
-Dlaczego tak ci na tym zależy? - Powoli ogarniała ją panika, której starał się nie okazywać.
-Odetniemy ci skrzydła...
Jakie skrzydła?!
-Nie mam żadnych... - wydusiła zszokowana dziewczyna ale Mary ciągnęła, jakby nie słyszała jej słów.
-Spokojnie, po prostu chcemy osłabić twoje umiejętności na tyle, byś nam nie uciekła, aniołku. A potem pomożemy ci wrócić do pełni sił. Gdy już się z tym pogodzisz, gdy będziesz po naszej stronie i gdy pewne będzie, że nie będziesz chciała od nas odejść. - Kobieta uśmiechnęła się ostrym, niemiłym uśmiechem.
-I co wtedy? - Głos Clary drżał.
-Wtedy będziemy rodziną. Ty, twój brat i ja - wasza matka.

niedziela, 29 listopada 2015

To już rok!

Kochani, dziś mija dokładnie rok, odkąd istnieje BKTN. ^^ To niesamowite, że piszę to opowiadanie tak długo. <3 Jest tu ktoś, kto był od samego początku?
A z okazji rocznicy: macie jakieś pytania? Z chęcią na nie odpowiem. (Oczywiście nie takie jak nazwisko czy gdzie mieszkam, ale na inne udzielę odpowiedzi ;) )
I małe info: next będzie troszkę opóźniony. Pewnie pojawi się we wtorek. Zostały nam do końca maksymalnie 4 rozdziały + Epilog.
Wera ;*

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 59

-Właź tu! - warknął chłopak wyglądający jak Jace, otwierając toporne drzwi.
-Chyba jaja sobie ze mnie robisz! - odkrzyknęła Isabelle, podnosząc dumnie brodę.
-Wejdź, albo coś złego stanie się twoim bliskim - zagroził jej. Oczy chłopaka zmieniły się w szpary. - Ostrzegam cię, Isabelle Lightwood.
Przełknęła ślinę. Nie mogła się poddać.
-Nie waż się brudzić mojego nazwiska, wymawiając je - odparła mu, patrząc mu nieugięcie w oczy i myśląc intensywnie. Co robić, co robić?
-Albo jesteś bardzo odważna, albo niesamowicie głupia, próbując się mi przeciwstawiać - skrzywił usta w niemiłym uśmiechu.
Wiem!, pomyślała. Nie tracąc czasu, kopnęła go stopą obutą w wysokie kozaczki na szpilkach w czułe miejsce.
Ryknął z bólu, kuląc się. Usatysfakcjonowana patrzyła na niego przez chwilę, a potem ruszyła korytarzem. Przynajmniej zamierzała, bo chwycił ją za kucyk i szarpnął do tyłu.
-Myliłem się - wycedził, podnosząc się znowu do wyprostowanej pozycji. - Jesteś jedną z najgłupszych osób, jakie spotkałem.
Zmrużyła groźnie oczy i zacisnęła na chwilę usta.
-Cóż, mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia, zanim wepchniesz mnie do tego... - obejrzała się za siebie - ...cóż, lochu?
Chwycił ją brutalnie za nadgarstek, zbliżając twarz do jej twarzy.
-Coraz bardziej podoba mi się twój upór, Isabelle - skrzywiła się. - I gdy sytuacja skończy się na moją korzyść - a jestem pewien, że tak będzie - zagarnę cię dla siebie. Będziesz moja.
Wyszarpnęła dłoń, patrząc na niego z niesmakiem. A potem sama weszła do pomieszczenia.
-No już, zamknij mnie. - Rozłożyła ręce. - Wolę to, niż rozmawiać z tak psychopatyczną osobą jak ty.
Popatrzył na nią z błyskiem w oczach. Chwilę później wyciągnął z kieszeni klucz i chwycił za klamę od drzwi, powoli je zamykając.
-Mów mi Andrew, Isabelle. Wiesz, od dzisiaj jestem twoją przyszłością.
Jej serce załomotało jeszcze mocniej, niż do tej pory. Chcieć to sobie możesz, pomyślała.
Zamknął drzwi. Wzięła oddech, osuwając się po ścianie.
Wcale nie była zaskoczona, gdy dziesięć minut później wrzucono do jej więzienia jeszcze Aleca i Valentine'a. Prawdziwy szok poczuła wtedy, gdy chwilę po nich wpadli też Jonathan z Jace'em.

WAŻNE

Dzisiaj króciutko i tylko o Isabelle. No cóż, przed pisaniem tego rozdziału całkiem zmieniłam ciąg dalszy tej historii (nie, nie będzie więcej rozdziałów, do końca został mi tylko ten wątek). Ale podczas pisania uświadomiłam sobie, że prolog uniemożliwia mi mój nowy zamysł. Tak więc, zmieniłam go (dlatego dziś tylko tyle, muszę napisać jeszcze prolog od nowa). Teraz w prologu jest część oznaczona "-wersja pierwotna-" i "-wersja prawidłowa-". Więc jeśli chcecie zobaczyć, jak naprawdę wyglądał początek tej historii, zajrzyjcie tam. Cóż, nie obrażę się, jeśli wyrazicie pod nim swoje zdanie o jego nowej wersji.
Link do prologu - KLIK!

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 58

Po wyjściu dziewczęta schowały się za rogiem.
-Więc - zaczęła Clary, łapiąc uspokajający oddech - pozostaje tylko czekać nam, aż wyjdzie.
Izzy przytaknęła i załamała palce. Podeszła do drugiego końca ściany i wyjrzała za niego, a po jej twarzy rozlała się ulga.
-Idą - stwierdziła, spoglądając przez ramię na Clary. - Alec i twój tata.
Blondynka skinęła głową, obserwując w skupieniu drzwi frontowe. Po chwili otworzyły się, a ze środka wydostał się Jace. Rozejrzał się i, nie ujrzawszy nikogo, odszedł szybkim krokiem. Naciągnęła kaptur na głowę, by ukryć charakterystyczne jasne włosy i przywołała gestem resztę. Nie na mojej zmianie, pomyślała i ruszyła za Jace'em, a za nią jej przyjaciele i ojciec.

***

Blondyn stanął przed starym budynkiem, rozejrzał się jeszcze raz uważnie i wszedł do środka. Clary odczekała chwilę przecznicę dalej, by doszli do niej jej sprzymierzeńcy. Spojrzała na twarz każdego z osobna.
-Okay - powiedziała. Źle. Zadrżał jej głos, to nie powinno się stać. Powtórzyła więc z jeszcze większym naciskiem. - Okay. Wchodzimy tam.
Pokiwali głowami. Zacisnęła pięści i powieki. Chwilę potem zrobiła odwrotność tej czynności. Powoli, bez pośpiechu. Będzie dobrze, musi być dobrze, powtórzyła sobie i ruszyła ku nieuniknionemu.

***

Bała się. Naprawdę się bała, ale starała się to ukrywać. Przecież... Wszyscy umieją walczyć. Będzie dobrze, musi być dobrze, powtórzyła znów jak mantrę. Musi być dobrze.
Ostrożnie weszła do środka i podążyła korytarzem. Serce podpowiadało jej gdzie ma iść, by zobaczyć dwie drogie jej osoby. Miała nadzieję, że się nie myli.
Podeszła do zamkniętych drzwi, spod których, jak teraz zauważyła, wydobywało się nikłe światło i położyła dłoń na klamce. Kiwnęła głową na swojego ojca i przyjaciela, którzy trwali przy niej z rękami na mieczach przytwierdzonych do pasa. Zostańcie na straży, powiedziała do nich bezgłośnie, a potem machnęła do Isabelle ręką.
Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. Och, musi być dobrze.
Przyjaciółka ścisnęła jej palce. Miały teraz szansę ich uratować.
Clary pchnęła drzwi. Ich oczom ukazał się okropny widok. Dwa krzesła stały obok siebie a na nich - nie wiedziała nawet, czy jej oczy zaszkliły się z ulgi, czy ze strachu o chłopców - Jace i Jonathan. Przykuci, wymizerowani i brudni, ale żywi.
Nie podnieśli nawet oczu, by sprawdzić kto wszedł.
Nie miała pojęcia, do kogo podejść najpierw, ale Isabelle już podjęła decyzję. Podbiegła do Jonathana i objęła go mocno. Podniósł głowę, zdziwiony.
Clary dopadła do Jace'a sekundę po reakcji przyjaciółki. Padła przed nim na kolana i złapała go pod brodę, zmuszając do podniesienia wzroku.
Gdy spojrzał na nią, w jego zgaszone, złote oczy napłynęło więcej życia, pomieszanego z miłością, zaskoczeniem i nadzieją.
-Clary? - wyszeptał niedowierzająco.
Objęła jego policzki dłońmi i kciukami pogładziła kości policzkowe, niezwykle szczęśliwa. Dłonie jej drżały, prawie nic nie widziała przez rozmazujące wszystko łzy, ale to nie było ważne. Jace, jej Jace był tu razem z nią.
Przełknęła tkwiącą w gardle gulę, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.
-Tak. Jesteśmy tu razem. Wszyscy.
-Cześć, siostrzyczko! - usłyszała cichy głos Jonathana. Uśmiechnęła się do niego czule.
-Brakowało nam was.
Jace odetchnął głęboko i wtulił na chwilę twarz w jej dłoń. A potem w jego wzroku pojawiło się coś
twardego, nieustępliwego.
-Clary, kochanie, musicie natychmiast stąd wyjść. - Zmarszczyła brwi. Nie tego się spodziewała. Należało rozwiązać ich i wyprowadzić bezpiecznie, a potem... Cóż, zamierzała policzyć się z osobą, która była na tyle głupia, by robić wszystkie te rzeczy.
-Nie pójdę nigdzie bez was. - Powoli zaczęła ogarniać ją panika. Zabrała dłonie z jego twarzy i przesunęła je na jego ramiona, ściskając mocno. Jej głos stał się piskliwszy. - Nie mogę znów was stracić!
-Skarbie, nie rozumiesz. Wszystko będzie okay. My jakoś damy sobie radę, ale wy musicie...
-Valentine. - Usłyszała kobiecy, metaliczny głos zza drzwi. - Naprawdę miło spotkać się ponownie, po tylu latach... - Rozległ się głuchy łomot padających na ziemię ciał, a do pokoju weszła jakaś kobieta, a wraz z nią niby-Jace. Wdarło się w nią przerażenie. - No proszę, Clarisso. Jak widzę, sama do mnie przyszłaś. Bierz ją - mruknęła do chłopaka, który ruszył w stronę Isabelle. Jace i Jonathan zaczęli wyrywać się z więzów, próbować wstać, ale najwyraźniej były przymocowane do ziemi. Darli się jeden przez drugiego, chcąc skupić na sobie ich uwagę - a może przyciągnąć kogoś z zewnątrz?
Wstała i stanęła przed krzesłem Jace'a. Kątem oka zauważyła, jak Isabelle broni się zaciekle przed tamtym chłopakiem.
-Nie dostaniesz żadnego z nas - oznajmiła zdecydowanie, sięgając do kieszeni płaszcza. Kobieta złapała ją brutalnie za włosy. Clary krzyknęła, ale zamachnęła się wyciągniętym sztyletem. Ostrze przecięło skórę kobiety na dłoni. Wykrzywiła się. A potem pociągnęła ją z fryzurę tak, że nie miała wyboru - klęknęła na ziemi. I choć wiła się i szarpała na wszystkie strony, nie mogła uwolnić blond kosmyków.
W jej umyśle pojawił się pomysł. Uciąć swoje włosy. Tak. Była wrażliwa na ich punkcie, stanowiły ważną część jej osobowości. Lecz gdy jej dłoń była centymetry od wymierzonego celu, kobieta chwyciła ją wolną ręką za nadgarstek. Clary, korzystając z okazji, próbowała wykręcić jej rękę, ale tamta przejrzała jej ruch. Cofnęła palce z nadgarstka dziewczyny i wyszarpnęła jej sztylet, odrzucając go w bok pokoju.
A potem Clary poczuła ukłucie na szyi. I chociaż walczyła z ogarniająca ją sennością z całej siły, nie mogła temu zapobiec. Powieki jej się zamykały, przerażone głosy jej brata i Jace'a cichły, szamotała się coraz bezradniej, tracąc pojęcie o otaczającej ją sytuacji.
Kobieta puściła jej włosy, gdy Clary upadła nieprzytomnie na ziemię.
-Och, moja droga. Już dawno was dostałam.