poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 38

   Pierwszą rzeczą którą poczuła po odzyskaniu świadomości, było uczucie skrępowanych kończyn. Zaraz potem dopadł ją oślepiający ból głowy.
   -Och, obudziłaś się już?- Usłyszała drwiący głos. Podniosła policzek z zimnej posadzki i spojrzała na męską postać, stojącą za rozpalonym ogniskiem.
   Alec.
   Rozejrzała się wokoło. Była w jakiejś jaskini, małej i ciemnej. Dłonie miała związane z tyłu, o kostki ocierał się gruby, szorstki sznur, którym były związane.
   Przeniosła wzrok z powrotem na chłopaka.
   -Dokąd mnie zabrałeś? - zapytała trzeszczącym głosem. Skrzywiła się, słysząc go i odchrząknęła.
   Zacmokał z poirytowaniem.
   -Kotku...
   -Nie nazywaj mnie tak! - zareagowała natychmiast i zakasłała. Coś było nie tak z jej gardłem. - Gdzie jesteśmy? - ponowiła pytanie najbardziej stanowczym głosem, na jaki było ją w tej chwili stać.
   -W jaskini w Himalajach. Tu na pewno cię nie znajdą - zarechotał złowieszczo.
   -Po co mnie porwałeś? - Jej głos drżał. Bała się odpowiedzi.
   -Powiedzmy, że swego czasu będziesz mi potrzebna.
   -Tobie? - W to jedno słowo próbowała włożyć wszystkie pozostałe emocje: pokazać, że się go nie boi.
   Prychnęła. Nie zabrzmiało to jednak tak przekonująco, jak chciała.
   -Tak, mi. W każdym razie można tak powiedzieć - wyszczerzył zęby i zmrużył oczy, patrząc na nią strasznym wzrokiem.
   Spojrzała na niego wilkiem.
   -Jeśli Jace i reszta się dowiedzą...
   Zaśmiał się z wesołością szaleńca.
   -Jace z tobą zerwał, zapomniałaś? Nie zauważy nawet, że cię nie ma. A gdy ktoś zareaguje... no cóż, będzie już za późno.
   Zaschło jej w ustach.
   -Co masz na myśli? - wyszeptała.
   -To, że już dawno będziesz martwa. A nawet jeśli nie... - urwał.
   -Nawet jeśli nie, to co? - zapytała ostro, nie pozwalając sobie dopuścić do siebie strachu. Musiała znać odpowiedź.
   -To spotkają cię dużo gorsze rzeczy od śmierci. - Roześmiał się, a potem zaczął iść w stronę wyjścia. - Nie próbuj nic zrobić. Nie ma tu nic, co mogłoby ci pomóc. Nie ruszaj się stąd. - Spojrzał z ukosa na jej związane kończyny i uśmiechnął się złośliwie. - Ach, no tak. Zapomniałem. NIE MOŻESZ. - To powiedziawszy zniknął z pola widzenia, zostawiając Clary samą.

Rozdział 37

   Och, Clary - to właśnie chciałaby usłyszeć w tej chwili. Wszystko będzie dobrze. Ja ci wierzę.
   Nie, to są jakieś jaja. Nikt nie uwierzy jej, gdy po drugiej stronie muru stoi dobry, prawdomówny Alec. Nikt.
   Najbardziej bolała ją jednak reakcja Jace'a. Miał prawo się wściekać - sama by zareagowała podobnie, gdyby zobaczyła go w takiej sytuacji. Ale przecież... ona nigdy - NIGDY - nie zrobiłaby czegoś takiego. Zdrada? Nie, to nie w jej stylu.
   Gwałtownym ruchem otarła oczy wierzchem dłoni, wstając. Nie. Będzie. Płakać. Przez. Tego. Typka.
   Sądzisz, że ujdzie ci to na sucho? Oj, kochasiu, przeliczyłeś się, pomyślała nienawistnie i szybkim krokiem poszła do pokoju bruneta. Walnęła pięścią w drzwi, właściwie niepewna, co chce zrobić. 
   Gdy otworzył, zaatakowała go. Jej dłoń wylądowała na jego policzku, paznokciami drugiej rozorała drugą połowę jego twarzy. Zasłużył, pomyślała. 
   -Ty debilu!!! - wrzasnęła. - Jak mogłeś?! Wiesz co zrobiłeś?! - Chciała się znowu zamachnąć, ale chwycił ją za nadgarstki, unieruchamiając. 
   -Jak ty mnie nazwałaś? - warknął, niebezpiecznie zbliżając do niej twarz. 
   -Debil - wycedziła i wyrwała nadgarstki, odwracając się ma pięcie. 
   Jednak zanim zdążyła zrobić krok, poczuła mocne uderzenie w tył głowy. Osunęła się na podłogę, tracąc powoli przytomność. Zanim całkowicie zemdlała, usłyszała jego cichy, złowrogi głos.
   -Och, Clary. Nigdy nie będziesz ponad mną, złotko. 
   Po tych słowach jej głowa opadła bezwiednie na podłogę, a ona straciła kontakt z rzeczywistością. 

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 36

Misie, ja wiem, że ostatni rozdział był trochę inny i nie wszystkim mógł się podobać. Więc jeśli coś wam nie pasowało, to pamiętajcie: mi zależy na SZCZERYCH opiniach i zamiast "yyy, rozdział okay", wolę "było okropne, a wątek ten i ten wali po oczach głupotą, ponieważ...", jeśli oznacza to, że komentarz będzie SZCZERY. Serio, Misie, jeśli wy nie będziecie krytykować, to niby kto? Jednym z ważniejszych zadań blogowania jest szlifowanie pisania, i wasza SZCZERA opinia jest do tego niezbędna.
Oprócz tego - scena z Alekiem była konieczna do poprowadzenia dalszej fabuły, w której już nie będzie tak cukierkowo.
Wera ;*

   Jace, pomyślała z ulgą. Och, Jace.
   Alec oderwał się od niej - Nareszcie! - i spojrzał na blondyna.
   -Hmm, coś przegapiłem? - Młody Herondale uniósł drwiąco brew.
   Brunet odwzajemnił spojrzenie.
   -Nic, kompletnie nic.
   Atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta. Clary wciąż opierała się o ścianę, łapczywie chwytając w usta powietrze. On musi uwierzyć, że to przecież nie ona...
   -Wiesz, całowałeś MOJĄ dziewczynę - słowa Jace'a przecięły pokój jak błyskawica.
   -Gdyby sama się nie rwała... - Że co proszę? W co on gra?! Clary nie mogła tego zrozumieć. Alec uniósł ręce w obronnym geście. - To ona się na mnie rzuciła.
   Ty mnie całowałeś, pomyślała ze złością, ale z jej ust nie wydostały się żadne słowa. TY mnie przypierałeś do ściany!
   -Jakoś nie wyglądało na to, byś specjalnie się jej opierał - głos Jace'a był ostry jak nóż.
   Alec roześmiał się podle.
   -Co miałem zrobić? - rozłożył ręce. - Odrzucić laskę, która sama na mnie leci?!
   Rzucił jej tryumfujące spojrzenie. Ze mną nie wygrasz, mówiło. Zawsze będę ponad tobą.
   Odszedł. Tak po prostu ODSZEDŁ!!!
   Podeszła niepewnie do Jace'a.
   -Jace... - zaczęła.
   -Jak mogłaś, Clary?! Jak mogłaś?! - wydarł się, a pytanie uderzyło w nią ze zdwojoną siłą.
   -To nie ja! - broniła się. - Jak mogłeś pomyśleć, że...
   -Wiesz, jak to wyglądało? Nie miałaś specjalnego problemu z tym, co robiliście!
   -ALE TO ON MNIE POCAŁOWAŁ! - ona także się wkurzyła. Co to ma być?! Będzie oskarżał JĄ, za to co widział?!
   -Dlaczego miałby to robić? To mój przyjaciel, ty za to nie miałaś żadnych oporów!
   -Czyli teraz wierzysz JEMU?! - To oskarżenie zabolało ją bardziej, niż myślała. Nie zrobiłaby tego.
   -Tak, czyli teraz wierzę jemu!
   -Dlaczego nie MI?! Przecież to ze mną chodzisz, nie z nim!
   -Wiesz, co najbardziej w tym boli? Że osoba, na której mi tak bardzo zależy, zdradziła mnie z moim własnym parabatai.
   -Nie zdradziłam cię, idioto!
   -Lepiej może zachowaj te bezsensowne wymówki dla siebie. Żałuję, że poświęciłem dla kogoś takiego miesiąc.
   CO?! ON TAK NA POWAŻNIE?! Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała.
   -Mam rozumieć, że ze mną ZRYWASZ?!
   -Tak, to koniec! Poszukaj sobie kogoś, komu nie przeszkadzają takie rzeczy - syknął z jadem, po czym odwrócił się i odszedł korytarzem.
   Clary upadła na kolana i załkała cicho, chowając twarz w dłoniach.

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 35

Moja wena powróciła, a tu macie coś special. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie ten rozdział jest całkiem znośny. Liczę na wasze opinie.
Wera ;*


   Minął miesiąc, wszystko powoli wracało do normy. Isabelle znowu zaczęła chodzić na zakupy. Jonathan odzyskiwał radość życia. Clary nie okazywała już tak bardzo swojej nienawiści do owej kobiety, chociaż to uczucie wciąż istniało. Postanowiła czerpać z życia radość, ale pozostawać czujną. Kto wie, kiedy ponownie zaatakuje?
   Pomagał jej Jace. Często razem trenowali, wychodzili do miasta. Chłopak robił wszystko, by odpędzić od niej ponure myśli, i była mu za to wdzięczna. Jedynie Valentine nie mógł pogodzić się ze stratą żony. Przybity, całe dnie przesiadywał w zamkniętym gabinecie a gdy wychodził, z podkrążonymi, czerwonymi oczami, nie potrafił nawet wysilić się na uśmiech dla Clary. Wszyscy bardzo się o niego martwili, ale co mogli poradzić?  Pozostawała im nadzieja, że głowa Morgensternów upora się ze swoim smutkiem.
   Z ponurych rozmyślań wyrwało ją buczenie telefonu, leżącego obok niej, na łóżku. Sięgnęła po niego i uśmiechnęła się do siebie, czytając wiadomość. Jace.
   "Idziesz na spacer?"
   "Jasne" - odpisała szybko. - "Za dwie minuty przed domem."
   Przejrzała się szybko w lustrze, patrząc krytycznie. "Może być", oceniła w końcu i wyszła.
   Po kilku krokach dołączył do niej Alec.
   -Hej - powiedział, uśmiechając się. Tyle że było w tym uśmiechu coś dziwnego, wymuszonego. Postanowiła nie zwracać jednak na to uwagi. Miał prawo do gorszego dnia.
   -Hej.
   -Masz jakieś podejrzenia do tego, kto mógłby być tym zabójcą?
   Clary zastanowiła się nad tym pytaniem. Zwolnili kroku.
   -Szczerze mówiąc, kompletnie nie mam pojęcia. Wiem tylko, że ta głupia krowa... - przerwała z przestrachem, gdy oczy Aleca zaszły mgłą na te słowa, a spojrzenie stało się ostre i niebezpieczne. - Alec, wszystko oka...
   Popchnął ją gwałtownie na ścianę. Zdusiła okrzyk, gdy jej głowa z hukiem zderzyła się ze ścianą. Jej wzrok stracił przez to na chwilę ostrość, jednak nie na długo.
   Niestety.
   Po chwili widziała już normalnie. I widok ją przeraził. Twarz Aleca znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy. Był blady z nagłego gniewu - nie wiedziała, czemu miałby być zły - a w jego granatowych oczach szalała burza. Dyszał ciężko z wściekłości. O co chodzi?
   Jedną dłonią przycisnął jej gardło do ściany, gdy próbowała się poruszyć, a drugą oparł tuż przy jej głowie.
   -Nigdy... Przenigdy nie mów o niej takich rzeczy. Zrozumiałaś? - Zacisnął dłoń mocniej na jej szyi, warcząc te słowa do jej ucha.
   Zaczęła dyszeć. Przez uścisk brakowało jej powietrza, przed oczami jej pociemniało.
   -Alec... - wycharczała. - Alec, przestań... - jej głos zmieniał się w słaby szept, a nogi uginały. Brak tlenu wyraźnie dawał o sobie znać.
   Roześmiał się strasznie, ale zabrał dłoń z jej gardła. Zamiast tego wplątał ją mocno w jej włosy. Do bólu. Do łez.
   Do paniki i przerażenia.
   Przyciągnął ją mocno do siebie, wbrew jej woli wpijając się w jej usta.
   Szamotała się i wyrywała, on jednak za każdym razem brutalniej ciągnął ją za włosy, doprowadzając do tłumionych przez jego usta krzyków.
   Chciała kogoś zawołać - lub zrobić coś, by przestał - ale z powodu niedawnego niedotlenienia ledwie trzymała się na nogach.
   W końcu się poddała. Przestała się wyrywać i zacisnęła powieki, nie dając łzom popłynąć. Chciała tylko, by to się skończyło.
   Za mało sił, by się wyrwać.
   Za mało osób w pobliżu, które mogłyby jej pomóc.
   Ale za dużo bólu.
   I tylko jeden krzyk doprowadził ją jednocześnie na skraj ulgi i przerażenia, niemal zwalając z nóg.
   -CLARY?!


środa, 17 czerwca 2015

Bardzo, bardzo ważne

Misie, wiem że dawno nic tu nie było. Jest to zasługa mojej weny (albo raczej jej braku) dla tego bloga. Wiem, co ma być. Ale nie potrafię tego w żaden sposób napisać. Wiem, że zapewniałam już was w komentarzach, że rozdział będzie dziś, kilka dni temu... Ale nie mam weny dla tego bloga. Pewnie ją odzyskam za kilka dni, bo na razie przeniosła się na drugiego, ktorego reaktywowałam i pojawił się tam pierwszy rozdział. Więc póki nic nie ma tu, w zamian daję wam tamtego. Zapraszam, mam nadzieję że się nie gniewacie i liczę na wasze komentarze tam.
Tu macie link do drugiego bloga: KLIK!
Wera ;*

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 34

Nie wiem jak to będzie z rozdziałami przez najbliższy tydzień, ponieważ wyjeżdżam (Ala zresztą też) jutro rano na warsztaty teatralne i nie będzie mnie do następnego piątku. Ale, ostatecznie, w wolnych chwilach postaram się coś dla was naskrobać XD ;*
W. 



   Stała na łące, patrząc na stos pogrzebowy i postaci w długich, pergaminowych szatach sunących ku niemu. Tam leżała jej matka. Której już nie ma. Nie ma.
   I już nie będzie.
   Zadrżała, gdy mocniejszy podmuch wiatru owiał jej nogi, wystające spod krótkiej, białej letniej sukienki. Poczuła, jak coś ciężkiego i ciepłego opada na jej ramiona. Jace zarzucił jej na nie swoją marynarkę i uśmiechnął się dopingująco, a ona wystąpiła do przodu, podchodząc do stosu i Jocelyn.
   Wyglądała tak blado, jak jeszcze nigdy. Ale nie jak ktoś martwy - raczej jakby spała. Kosmyk ognistych włosów opadł jej na czoło i zamknięte powieki, a Clary odgarnęła je delikatnym gestem. Tylko grube bandaże oplatające jej brzuch i pierś, prześwitujące przez zwiewną, białą suknię świadczyły o tym, że to nie sen. Jej matka nie żyła, i na pewno nie zamierzała zaraz wstać i uśmiechnąć się mówiąc, że to był tylko żart.
   Spojrzała jeszcze raz na twarz matki i wtedy po jej policzku spłynęła pojedyncza, cicha łza. Sięgnęła po jedną z jej złożonych na piersi dłoni i uścisnęła ją lekko, czując chłód martwego ciała.
   -Nie wiem, kim była osoba, która cię zabiła - powiedziała tak cicho, by nikt oprócz matki - która właściwie nie mogła już tego słyszeć - jej nie usłyszał. - Ale przysięgam ci na Anioła - przy składaniu tej obietnicy zadrżał jej głos, a ona poczuła na sobie jej ciężar - że zrobię wszystko co się da, by nie skrzywdziła już nikogo, na kim ci zależało. Wiesz, że za rodzinę bez większego problemu oddałabym wszystko co mam, wliczają w to życie. Więc jeśli zajdzie potrzeba... - wzięła głęboki, drżący oddech, by uspokoić cisnące sięwdo oczu łzy - możesz na mnie polegać.
   Wypuściła jej dłoń i poczuła silne, oznakowane ramiona, oplatające ją w talii.
   -Już czas - wyszeptał Jace.
   Kiwnęła głową i odeszła kilka kroków, nie odwracając spojrzenia od nieruchomej twarzy matki.
   Do stosu podeszli Cisi Bracia z zapalonymi pochodniami w bladych, chudych dłoniach i twarzami ukrytymi pod głębokimi kapturami. Odmówili kilkuminutową modlitwę po łacinie. W umysłach wszystkich zebranych rozbrzmiewały już ostatnie słowa, gdy podpalili stos i zaczął się unosić z niego dym, chłonąc ciało jej matki.
   -Ave atque vale, Jocelyn Morgenstern. Sicut bonus incinerated mater tibi coniunxque et cinis mereantur corpus sepultum fuit Quiet Oppidum anima sedenti in caelis apud Angelum. Habere requiem in eterne pacis inveniant.*
   Po policzku Clary spłynęła łza.
   -Ave atque vale, mater - szepnęła razem z Jonathanem.
   Ave atque vale.





*Witaj i żegnaj, Jocelyn Morgenstern. Jako dobra matka i żona zasłużyłaś, by twe ciało uległo spaleniu, prochy pochowane w Cichym Mieście, a dusza zasiadła w niebiosach, przy Aniele. Wypoczywaj w wiecznym spokoju.


wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 33


   Powoli się od siebie odsunęli. Jace oparł swoje czoło o jej, uśmiechając się delikatnie. Jego oczy były niemal czarne, oddech szybki i płytki. Clary widziała wyraźnie rumieńce na jego policzkach i zastanawiała się, czy sama nie wygląda podobnie.
   Ułożył usta w dzióbek, przy czym cmoknął ją w usta.
   -Więc? Wierzysz mi? - Nie odpowiedziała. Na jej twarz wstąpił leciutki uśmiech, rozświetlający oczy. Kiwnęła niemal niezauważalnie głową i splotła swoje palce z jego, zaciskając w silnym uścisku.

***

   Szli korytarzem, trzymając się za ręce. Clary miała wrażenie, jakby od jej ręki do reszty ciała płynął prąd. Ale za nic nie chciałaby jej zabierać. Uczucie było przyjemne, a po całym jej ciele rozchodziło się oszałamiające ciepło, płynące właśnie z tej bliskości.
   Pogładził wierzch jej dłoni kciukiem, momentalnie zwracając tym całą jej uwagę na niego. W jego oczach zauważyła pytanie.
   -Powiemy?
   -Nie - potrząsnęła głową. - Niech sami się dowiedzą.
   Uśmiechnęła się do niego i wypuściła z lekkim żalem jego dłoń, gdy doszli do kuchni. Podeszła do lodówki i wyjęła z niej jogurt, po czym wskoczyła na wysoki stołek barowy.
   Siedzieli przez kilka minut w ciszy, podczas gdy ona jadła. Smugi światła przelewały się przez zasłonkę, tworząc smugi cieni na ich twarzach. Jego oczy błyszczały w tym słońcu jak płynne złoto. Zastanawiała się, co będzie dalej. Ale, pomyślała gdy napotkała jego wzrok, poradzimy sobie. Bo cokolwiek się wydarzy, nigdy nie będzie sama.
   Do pomieszczenia wszedł Valentine w białym garniturze ze złotymi zdobieniami. Twarz miał niemal szarą, oczy były przeraźliwie smutne a plecy zgarbione, więc wyglądał jak wrak samego siebie.
   -Clary... - zaczął cichym, stłumionym głosem, tak niepodobnym do niego. - Za godzinę, o zachodzie słońca, będzie pogrzeb twojej matki. Przygotujcie się - Podczas tych słów zaciskał palce na brzegu marynarki coraz mocniej, aż cały się zgniótł, a kostki zbielały.
   Zeskoczyła ze stołka i wrzuciła opakowanie po jogurcie do śmieci, napotykając wzrok Jace'a.
   -Idziesz?
   Podniósł się powoli z blatu, na którym siedział i podszedł do niej.
   -Jasne - potwierdził i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.

***

   -Szybko ten pogrzeb - zauważyła.
   -Dziwisz się? Umarła kobieta, którą twój ojciec kochał nad życie. ie mówię, że w ten sposób chce się jej pozbyć - uniósł ręce w obronnym geście, gdy spojrzała na niego z wyrzutem - ale ten widok jest z pewnością bolesny. Gdybyś ty umarła... - Zawiesił głos.
   -Spaliłbyś mnie? - krzywy uśmieszek przemknął przez jej twarz.
   -Nie. - Objął ją w pasie. - Szukałbym sposobu, by cię uzdrowić. Ale do tego nie dojdzie.
   -Skąd możesz być pewien? - W głosie dziewczyny wyraźnie było słychać zwątpienie.
   -Jestem pewien. Sama dałabyś radę się obronić. A gdyby nie - zaśmiał się krótko - to ja cię uratuję.
   -Nie dasz rady obronić mnie przed wszystkim.
   -Przed wszystkim może nie - przyznał niechętnie. - Ale na pewno przed idiotami typu Sean i Tommy, którzy bezczelnie chcieliby cię mi zabrać.
   Dotarli pod drzwi jej pokoju. Jace przyciągnął ją do siebie i już się nachylał, chcąc ją pocałować, ale ona zaśmiała się krótko i delikatnie popchnęła go w pierś.
   -Spadaj, Herondale - wyswobodziła się z jego objęć i dała szybkiego całusa w policzek. - Muszę się ubrać. - Po tych słowach odwróciła się i, nie patrząc już więcej na niego weszła do pokoju.