sobota, 31 października 2015

Rozdział 56

Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni. Kto ostatnio oglądał Miasto Kości na TVN? Czy tylko mnie załamał ten lektor? Wesołego Halloween dla tych, co obchodzą (ja tego nie robię, bo 1. po co naśladować Amerykanów, mamy własne tradycje, i 2. jestem katoliczką i nie obchodzę takich rzeczy).
Liczę na wasze opinie.
W.

   Po pożegnaniu się z Harleyem Jace zamierzał wrócić do rezydencji. Był blady i nadal czuł się trochę niepewnie po utracie krwi ale wiedział, że dzięki świeżo wypalonym na ciele runom uzdrawiającym dość szybko wróci do normy. Powoli zapadał zmierzch, słońce chowało się za horyzontem i Jace stwierdził, że musi być dość późno. W końcu było lato.
   Powłóczył nogami, rozglądając się wokół. Dzieci wciąż biegały, bawiąc się drewnianymi mieczami w dorosłych wojowników, kilkoro dorosłych siedziało niedaleko nich - jak podejrzewał, byli to ich rodzice - rozmawiając o czymś zażarcie. Kilka metrów dalej zobaczył trzy nastolatki, spoglądające na niego i chichoczące. Przewrócił oczami. Jakby nie miały nic innego do roboty.
   Nagle coś wpadło na jego nogi z impetem i objęło je na wysokości kolan, by otrzymać równowagę. Jak nietrudno się domyślić, był to jeden z zajętych zabawą chłopców. Nawet nie patrząc na blondyna, dziecko oderwało się od niego i przeprosiło pospiesznie, wracając do kolegów.
   Szedł dalej, stopniowo odzyskując pełnię sił. Przez ostatnie piętnaście minut zrobiło się niemal całkowicie ciemno. Wyszedł z centrum Alicante, biorąc kierunek na jego wschodni koniec, kierując się do domu Morgensternów.
   Był bardzo zatopiony w myślach, przechodząc przez jakąś opuszczoną dzielnicę i nie zwróciłby na nią większej uwagi, gdyby nie słaby błysk światła przedostającego się przez uchylone drzwi w jednym ze starych domów, przykuwający jego wzrok. Wszedł powoli do środka, rozglądając się czujnie i uważając, jak stawia stopy. Mimo jego wielkich chęci deski skrzypiały pod ciężarem chłopaka, irytując go. Wszędzie zalegał kurz, przez dawno nie myte okna prawie nic nie było widać. Kierował się coraz głębiej, w stronę, z której spodziewał się źródła światła. Czym bliżej był celu, wyraźniej słyszał odgłosy szamotaniny. Jace odruchowo położył dłoń na rękojeści wetkniętego za pas miecza.
   Gdy w końcu przekroczył próg pomieszczenia, z którego wydobywał się nikły blask -przypuszczał, że to świeca - jedna rzecz rzuciła mu się w oczy. Szamoczący się na krześle związany Jonathan i stojący za nim chłopak, uśmiechający się szyderczo do przybysza. Ale nie to go uderzyło; chłopak był łudząco podobny do Jace'a. Te same rysy twarzy, kolor oczu i włosów. Herondale zatoczył się do tyłu, a brat Clary podniósł wzrok. W jego oczach błysnęło jeszcze większe przerażenie i rozpacz.
   -Jace, musisz uciekać! - wrzasnął Jonathan, daremno próbując się uwolnić. Ale on oszołomionym i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Jonathana, a potem z powrotem przeniósł wzrok na chłopaka, patrzącego na niego z jakąś złośliwą satysfakcją. Kim on był? Dlaczego wyglądał jak on sam?
   Jonathan wydał zdławiony okrzyk.
   -Uważaj!... - Jace nagle oprzytomniał. Chciał się odwrócić, ale nie zareagował dostatecznie szybko. Poczuł silne uderzenie w tył głowy i padł na podłogę czując, jak z jego głowy skapuje coś ciepłego. Zamroczyło go i wiedział, że nie zdoła długo utrzymać przytomności. Ostatnie, co zarejestrował jego umysł to kobiecy głos, przesączony jadem i fałszywą słodyczą.
   -Cześć, Jace. Poznaj Andrew. Od dziś będzie tobą.

***

   -Isabelle, gdzie on jest? Nie ma go tak długo. A jeśli coś mu się stanie? - Clary nerwowo chodziła po pokoju przyjaciółki.
   -Przestań się tak martwić - zgasił ją siedzący na parapecie Alec. - Nic mu się nie stanie. Niedługo wróci, zobaczysz.
   -Na pewno - pokiwała głową Isabelle. - Zrobił w życiu mnóstwo głupich rzeczy, ale ma świetny refleks i dobrze walczy. Coś musiałoby go naprawdę oszołomić, żeby nie dał rady się wybronić. Siadaj - poklepała miejsce obok siebie na łóżku. - Pogadamy na jakiś luźniejszy temat i przyjdzie tu, zanim się obejrzysz. Jeszcze będzie się śmiał z tego, że się martwiliśmy.
   Clary westchnęła ciężko, ale posłuchała przyjaciółki, siadając. Podkuliła kolana i objęła nogi rękoma, kładąc brodę na kolanach.
   -Uhm. Pewnie macie rację. Ale tyle się ostatnio dzieje, że chyba mam prawo być zaniepokojona.
   -Oczywiście, że masz - Isabelle pokiwała głową. - Alec? Mógłbyś iść zrobić herbatę? Najlepiej z miodem i dużą ilością cytryny.
   Brunet uniósł rozbawiony brew.
   -Dla ciebie?
   Jego siostra prychnęła cicho.
   -Nie, dla Clary. Chociaż przy okazji, możesz zrobić i mi. Ja w tym czasie spróbuję ją jakoś uspokoić.
   -Eh, niech ci będzie - przeciągnął się jak kot i zeskoczył z parapetu. - Ale wisisz mi przysługę.
   Już zamierzał otworzyć drzwi, gdy do pokoju ktoś wszedł. Clary odruchowo podniosła wzrok. Gdy zobaczyła, kto to, natychmiast zeskoczyła z łóżka i podeszła do niego.
   -Jace, idioto! Wiesz jak ja się martwiłam?! Jest po jedenastej! Po tym wszystkim, co się stało, mógłbyś chociaż napisać, że nie wrócisz wcześnie! - krzyknęła, dopiero po chwili przyglądając mu się uważniej. Zaskoczył ją jego chłodny spokój. Jakby kalkulował sytuację.
   -Kobieto, nie jesteś moją matką - mruknął cicho, a potem uśmiechnął się, ale tak jakoś... inaczej. Oczy się nie śmiały, nie było w nich tych iskierek co zawsze, gdy był w jej obecności. - Wszystko jest przecież okay. - Przyciągnął ją do siebie, a ona niepewnie objęła go ramionami. Coś jej tu nie pasowało. Odsunęła się i zlustrowała go wzrokiem, kładąc dłonie na biodrach.
   -Dlaczego jesteś inaczej ubrany? - Skrzywił się i popatrzył na swój strój.
   -W Alicante jakichś dwóch chłopców się pobiło. Musiałem ich rozdzielić, a było sporo krwi. Jeden z nich miał rozwalony nos i się ubrudziłem. Wiedziałem, że możesz się bać, więc przebrałem się, żeby nie zrobić ci jeszcze większej paniki. Coś jeszcze? - Roześmiał się sztucznie i rozłożył ręce.
   Tak, pomyślała, mam jeszcze wiele pytań. Ale nic nie powiedziała. Zamiast tego westchnęła i ponownie pozwoliła się objąć. Wersja z dziećmi była naciągana, wiedziała o tym. Przecież wtedy nie musiałby zmieniać wszystkiego w swoim ubiorze. Spojrzała w dół i w oczy rzuciły jej się adidasy chłopaka. Zmarszczyła brwi. Jace takich nie ma. Nadal jednak milczała, wymieniając zaniepokojone spojrzenia ze zdezorientowanymi Lightwoodami. Coś tu nie grało. A ona miała zamiar dowiedzieć się, co.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 55

-Więc, Harley... - zaczął Jace. - Brata mojej dziewczyny porwano. I ty jako jedyny możesz mieć pojęcie kto za tym stoi.
Jego towarzysz odchylił się do tyłu, krzywiąc się i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Eh. Nie lubię udzielać informacji na takie tematy. - Mruknął coś pod nosem niezadowolony. - Jak mają na nazwisko?
-Morgenstern.
Harley zakrztusił się herbatą.
-Ta Morgenstern?! Gratuluję, stary. Nawet nie wiesz, jak...
-Hej! - Jace uniósł ręce. - Opanuj się. Przyszedłem w konkretnym celu.Więc?
-To Łowczyni. Logiczne, inaczej w żaden sposób nie pojawiła by się w Idrysie. Jeśli zabrała mu syna, musi mieć ważny powód, więc zapewne ma z Valentine'em na pieńku. O coś się pokłócili czy stało się coś, czego ona mu nie wybaczyła. A teraz pewnie trzyma go w dość oczywistym miejscu, bo będziecie go szukać w tych trudnych do dostania się.
Jace zmarszczył brwi.
-Skąd to wszystko wiesz?
Harley parsknął śmiechem.
-Po prostu myślę logicznie. W tym temacie nie było żadnych informacji, ktoś musi tego pilnie strzec. Co do płci... Och, chyba cały Idrys wie, że żonę Valentine'a zabiła zamaskowana kobieta, o ile jej strój można nazwać zamaskowaniem się. - Uśmiechnął się złośliwie. - Gdybyś poświęcił minutkę na posklejanie tego, nie potrzebowałbyś mojej pomocy. A teraz zapłata, tak?
-Na to wygląda - skrzywił się Jace. - Chodź za lokal.

***

Sytuacja Harleya była dość skomplikowana. Jego rodzice byli szczęśliwym małżeństwem. Gdy jego matka była z nim w ciąży, została ugryziona przez wampira. Jego ojciec był wielkim tradycjonalistą i nie znosił Podziemnych. Gdy się o tym dowiedział, kazał poprzecinać ich Runy Małżeństwa, po czym od niej odszedł. Kobieta - będąca już w tamtym czasie wampirzycą - urodziła chłopca, któremu dała imię po ojcu - Harley, ponieważ nadal w głębi serca kochała mężczyznę. Dziecko rozwijało się prawidłowo, miało jedną wadę: miało zdolności i Nocnego Łowcy i wampira. Dlatego, chociaż chłopak nie potrzebował pić krwi, robienie tego dawało mu przyjemność.


***

Gdy stanęli w odosobnionym miejscu, Harley spojrzał na niego niepewnie.
-Naprawdę mogę?
-No już, umawialiśmy się - Jace podetknął mu nadgarstek pod nos. - Jedno Iratze i wszystko będzie okay.
Chłopak spojrzał na niego jeszcze raz, nie do końca przekonany, a blondyn uniósł wyczekująco brwi.
Towarzyszący mu brunet wziął głęboki oddech, ujął jego nadgarstek, a następnie zatopił w nim zęby.




Krótko, krótko, krótko. Wiem. Ale nie miałam za dużo czasu. W następnym postaram się jakoś zrehabilitować. Komentujcie, Miśki. ;*
W.

piątek, 16 października 2015

Zniszczyłam to? PRZECZYTAJCIE, BŁAGAM.

Chyba... zrobiłam sobie zbyt długą przerwę. Nic nie dodawałam przez prawie miesiąc. I wydaje mi się, że przez to was straciłam.
Pod ostatnim rozdziałem pojawiły się zaledwie dwa komentarze. Na bloggerze pojawiło mi się tylko sześćdziesiąt parę wyświetleń dla niego, podczas gdy inne osiągały zawsze 300-400 wyświetleń. Byłam z tego dumna.
Nie wydaje mi się, żeby dużo osób zostało. Jest mi wstyd za samą siebie, bo gdybym ogarnęła się, kiedy był jeszcze na to czas, nie doszłoby do tego.
Tak więc mam prośbę. A właściwie nawet dwie. Chociaż nie wiem czy zasługuję, by prosić was o cokolwiek.
Każdy, kto tu jeszcze jest, niech skomentuje ten post. Proszę. To dla mnie niesamowicie ważne. Nie komentowaliście nigdy wcześniej, lub bardzo rzadko? Teraz jest ten moment, w którym chciałabym zobaczyć, że jesteście. Nie macie konta Google? Można komentować z Anonima. Proszę was wszystkich, którzy widzicie ten post: napiszcie komentarz.
I druga rzecz. To odnosi się do blogerów, którzy to czytają. Właściwie chyba nie powinnam was o to prosić, nie zdziwię się jeśli się oburzycie, bo to w pewien sposób będzie promocja tego bloga. Mimo to mam nadzieję, że pomożecie. Chcę odzyskać moich czytelników a wiem, że niektórzy z nich pojawiają się też na waszych blogach. Gdyby chociaż kilkoro z was mogło na końcu następnej notki napisać, że ten blog jeszcze funkcjonuje, że pojawił się nowy rozdział - choćby malutkim drukiem, nie dłuższe niż kilka słów - byłabym nieopisanie wdzięczna za pomoc bo wiem, że kilka osób z moich dawnych czytelników to przeczyta - kto wie, może nawet ktoś nowy się zainteresuje. Bo na razie ten blog po prostu znika w oczach czytelników. Jeśli zdecydujecie się mi pomóc - dziękuję. Miło by było gdybyście napisali mi wtedy o tym na końcu komentarza. Chciałabym po prostu wiedzieć.
Źle czuję się z tym, co zrobiłam i źle czuję się z tym, że po czymś takim mam do was prośby. Ale zależy mi na BKTN. Zależy mi na wszystkich, którzy to czytają lub kiedykolwiek przeczytali, i boli mnie ta utrata.
Nie zamknę tego bloga przez moje własne zaniedbanie. Nie poddaję się tak łatwo. Ale ten jeden raz chcę prosić was o pomoc.
Więc... Jesteście ze mną?
Kocham was.
Wera ;*

środa, 14 października 2015

Rozdział 54

Najpierw informacje. Rozdziały (od następnego tygodnia) będą pojawiać się raz w tygodniu, w piątek, sobotę lub niedzielę. To tyle.
W.


   -Czekaj. I ty uważasz, że JA go porwałem? - niedowierzający głos Jace'a rozległ się w kuchni.
   Clary kiwnęła głową.
   -Wiesz, w jego pokoju leżało to. - Ruchem głowy wskazała na sztylet z nazwiskiem blondyna, a oczy Isabelle rozszerzyły się.
   -Mojego Jonathana miałby porwać Jace? To niedorzeczność.
   -Wiem, Iz - westchnęła, potrząsając głową. - Sama już nie wiem, co się dzieje. To wszystko mnie totalnie przytłacza - westchnęła, opierając policzek na dłoni.
   -Ale... Twój brat nie wyparował tak po prostu, prawda? Znajdziemy go - Jace, próbując ją pocieszyć, złapał ją za wolną rękę.
   -Nie, posłuchaj. - Zacisnęła na chwilę oczy. Gdy je otworzyła, jej głos był bardzo zmęczony. - Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? - Chłopak przytaknął, a ona mówiła  dalej. - Dużo się dzieje. Chcę skupić się na odnalezieniu Jonathana i... Teraz to będzie dla mnie priorytetem. Muszę go uratować, więc... póki go nie odnajdę... Żadnych randek, okay? - wypaliła. Nie chciała z nim zrywać ale wiedziała, że w obecnej sytuacji nie będzie poświęcać czasu związkowi. Najwyraźniej Jace zrozumiał jej intencje, bo skinął głową i uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła gest. - Dziękuję.

***

   Clary nie miała pojęcia gdzie zacząć szukać, on zresztą też. Dziewczyna - mimo długich protestów - zgodziła przespać się kilka godzin. Każdy widział, że była zmęczona i zestresowana nową sytuacją. W jej życiu ostatnio działo się dużo rzeczy, których nie chciała i na które nie miała wpływu. Odpoczynek się jej należał.
   Jace z troską pomyślał o białowłosej. Jego Clary. Clary, której ciągle się uczył. Pięknej, silnej, niezależnej i niedostępnej, a jednak przy bliższym poznaniu całkowicie cudownej w swoim stylu bycia i ukazującej głębsze emocje. Widział jej walkę z przeciwnościami losu i wiedział, że umie dużo znieść.
   Miał tylko nadzieję, że przebyte sytuacje jej w końcu nie złamią.
   Westchnął, odrywając się od myśli o dziewczynie i pchnięciem otworzył drzwi do jednego z lepszych klubów w Alicante. Miał świadomość, że kręciło się tam kilku Nefilim o dużym zasobie wiedzy i miał zamiar to wykorzystać.
   Gdy przepychał się między ludźmi okupującymi parkiet czuł na sobie spojrzenia wielu dziewczyn, słyszał chichoty. Nie ruszało go to. Wiedział, po co przyszedł.
   Po dłuższej chwili stanął koło lady i spojrzał na odwróconego barmana.
   -Wiesz, gdzie znajdę właściciela?
   Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym odwrócił się do niego z szerokim uśmiechem. Dopiero wtedy blondyn go rozpoznał: wysoki, w okularach i z brązowymi włosami, między którymi odznaczały się już srebrne nici. Jednak jego błękitne, przejrzyste oczy wciąż jaśniały jak u spragnionego przygód nastolatka, a z wyprostowanej i umięśnionej postury biła godność Nocnego Łowcy.
   -No, proszę. Jace Herondale.
   Twarz młodzieńca także wykrzywiła się w niepowstrzymanym uśmiechu, gdy spojrzał mężczyźnie w oczy.
   -Lucian Graymark.

***

   -Dawno cię tu nie widziałem - stwierdził mężczyzna, a z jego twarzy nie schodziła radość. Jace traktował go jak wuja, bo jego ojciec utrzymywał z Lukiem dobre relacje. - Jak rodzice?
   -Uhm, nie widzieliśmy się ostatnio - mruknął Jace. - Ja, Alec i Izzy mieszkamy teraz u twojego parabatai.
   Rozmówca zastanawiał się przez chwilę.
   -No tak - zaśmiał się cicho. - Valentine mówił, że nie wracacie. A Clary i Jonathan? Moje dzielne maleństwa - Jace wiedział z opowieści Cecily i Stephena, że Luke utrzymywał z dziećmi Morgensternów ciepłe stosunki. Jak mało kto. - Trzymają się po śmierci naszej Jocelyn? Dla nas wszystkich to był okropny cios i...
   -Luke - uciął mu Jace. - Chętnie bym pogadał, ale sprawy naprawdę nie mają się za dobrze. Jonathana ktoś porwał a my podejrzewamy, że to ta sama osoba, która zabiła ich matkę. Potrzebny mi Harley. Był tu dziś?
   Lucian szybko rozejrzał się po swoim lokalu. Po chwili jego wzrok zatrzymał się na osobie siedzącej w rogu i popijającej jakiś parujący napój. Jace podążył za jego wzrokiem i wtedy dostrzegł, kto tam jest.
   Harley.
   -Siedzi tam, w rogu - powiedział mężczyzna, jakby Jace sam się tego nie domyślił. - Ale uważaj, dziś nie jest chyba w zbyt dobrym nastroju. Pewnie będzie czegoś od ciebie chciał za informacje.
   -Jak zawsze - odpowiedział mu Jace, myślami błądząc już przy czekającej go rozmowie. - Dzięki, Luke. Życz mi powodzenia. - Po tych słowach znów wmieszał się w tłum, próbując dostać się do znajomego.

***

   Jace wsunął się szybko na kanapę naprzeciwko postaci, patrząc na jej twarz.
   -Harley. Potrzebna mi pomoc, a ty zawsze masz najwięcej informacji.
   Czarnowłosy, wysoki chłopak o bladej skórze podniósł na niego szare oczy, a w nich błysnęło zainteresowanie.
   -Wiesz, że nic ci nie powiem za darmo? Nawet po znajomości. Wszystko ma swoją cenę.
   Herondale w odpowiedzi położył rękę na stole, wewnętrzną stroną do góry. Jego towarzysz przeniósł wzrok z jego twarzy na rękę, potem znów na twarz i uśmiechnął się szeroko.
   -Miło robi się z tobą interesy. Co chcesz wiedzieć?