środa, 31 grudnia 2014

Życzenia Noworoczne

Miśki!!! Wszystkiego najlepszego z okazji Nowego Roku!!! <3 Abyście nigdy nie zapomnieli o tym co w życiu ważne: przyjaciołach, rodzinie... Abyście zrealizowali postanowienia noworoczne i byli z tego dumni. Abyście znaleźli wspaniałego chłopaka lub dziewczynę, jeśli czyta to jakiś chłopak ;-)  Tak w ogóle: dzięki za te 3000 wyświetleń <333333

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 5

Doszłam do pokoju. Zatrzasnęłam drzwi, rzuciłam się na łóżko i wrzasnęłam w poduszkę.
Wtedy mi ulżyło.
Stanęłam przed szafą. Zdjęłam broń, potem strój bojowy. Zastąpiłam go czarnymi rurkami i ogniście czerwoną, luźną bluzką na ramiączka. Kozaki na wysokim obcasie zmieniłam na czarne sandały na szpilkach.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się do holu. Chciałam znaleźć ojca. Ale gdy tam doszłam zobaczyłam, że reszta też tam jeszcze stała.
Mój brat gadał z TĄ trójką, a ojciec i matka z ich rodzicami.
Ojciec spojrzał na mnie.
-Clarisso, raczyłaś się pojawić – odezwał się z sarkazmem. – Chcę, żebyś razem z bratem oprowadziła dzieci Maryse i Roberta po domu.
Posłałam ojcu zimne spojrzenie.
- Oczywiście.
Zarzuciłam włosami i weszłam na piętro, do prawego skrzydła. Za mną szedł Jonathan i reszta.
Do mnie podbiegła czarnowłosa dziewczyna.
-Hej, jestem Isabelle – wyszczerzyła się. Miała bardzo ciemne, brązowe oczy i wydawała się miła.
Tyle, że ja raczej taka nie byłam. A już na pewno nie w tej chwili.
-Clary – odpowiedziałam beznamiętnie.
-A ja jestem Alec – powiedział chłopak podobny do Isabelle, ale z granatowymi oczami. Wskazał na blondyna. – A ten tutaj to…
Nie dokończył, bo mu przerwałam.
-Słuchajcie, nie obchodzą mnie wasze imiona, okay? Nie prosiłam by jacyś obcy ludzie wpakowali mi się z butami do życia.
Po tych słowach zapadła cisza. Niezręczna cisza.
Jonathan, by coś zrobić, zaczął mówić jakie miejsca mijamy.
-…a tędy się schodzi do jadalni, ale potem trzeba skręcić w prawo. Ten dom to prawdziwy labirynt. Za to jak skręcicie tu… - objaśniał.
Szłam przed nimi, czując na sobie spojrzenia trójki rodzeństwa.
Nagle przy moim boku znowu pojawiła się ona.
-A ja myślę, że i tak mogłybyśmy zostać przyjaciółkami – po tych słowach przybliżyła usta do mojego ucha. Nawet nie musiała stawać na palcach, też była wysoka. – A co sądzisz o moim bracie?
-O Alecu? – odszepnęłam, parskając śmiechem. Nagle wrócił mi humor. – Raczej nie jest w moim typie.
Isabelle też się zaczęła śmiać.
-Nie, nie o nim – cały czas mówiłyśmy bardzo cicho. – Mówiłam o…
-Sorry, on też nie robi na mnie wrażenia – odpowiedziałam wiedząc, że ma na myśli blondyna.
-Okay – zgodziła się pozornie zrezygnowana.
Szłyśmy chwilę w ciszy przed chłopakami, aż w końcu zapytała, już nie szepcząc:
-Życie z Valentine’em… jest trudne?
-Na pewno inne. Ciekawsze. Nigdy nie wiesz, co ojciec wymyśli na treningu – uśmiechnęłam się delikatnie, ledwie widocznie.
Chłopcy, idący z tyłu, z uwagą przysłuchiwali się naszej rozmowie.
-TY nigdy nie wiesz. Gdy trenuje mnie, zawsze jest podobnie – powiedział Jonathan z nutą smutku w głosie.
Zrobiło mi się go żal.
Wszyscy stanęliśmy.
-Naprawdę? – zapytałam cicho, zawstydzona. Kiedy ja ostatnio okazywałam TAKIE uczucia.
-Serio – mój brat już się pozbierał. – Zawsze jest ciekawiej na wspólnych treningach. Z tobą walczy się inaczej. Trudniej – uśmiechnął się.
-No cóż, każdy mi to mówi – powiedziałam wyniośle, ale w moim głosie dało się wyczuć śmiech.
Poszliśmy dalej. Teraz szliśmy już wszyscy blisko siebie, a nie tak jak wcześniej.
-Jonathan… Za godzinę będzie kolacja. Pokażmy i pokoje i niech się przygotują – szepnęłam.
-Okay – odszepnął i powiedział głośniej:
-Już chyba wszystko wam pokazaliśmy. Niedługo kolacja, więc może zaprowadzimy was do pokoi. Rozpakujecie się czy coś…
-Okay. Ale zostawiliśmy walizki w holu – rzekł blondyn.
Służący już się nimi zajęli – odpowiedziałam. Rodzeństwo było wyraźnie zdziwione.
Pokazaliśmy im jeszcze gdzie są nasze pokoje, na wypadek gdyby czegoś potrzebowali i wyjaśniliśmy, że dorośli mają pokoje w drugim skrzydle. Pozostało tylko odprowadzić ich do sypialni.
-Jonathan! – usłyszeliśmy nagle z dołu głos ojca. – Musisz w czymś pomóc. Chodź tu na chwilę!
-Już idę! – odkrzyknął. A potem spojrzał na gości z przepraszającym uśmiechem. – Sorry, obowiązki – i poszedł.
No super, to zostałam z nimi sama. Pfff…
-Okay. Sama was zaprowadzę. Chodźcie.
Najpierw był pokój Iz, potem Aleca. Gdy doszłam do pokoju przeznaczonego dla blondyna powiedziałam:
-Tu będziesz mieszkać. Chyba mogę już spadać, co?
Otworzył drzwi, rozejrzał się po pokoju, a potem oparł o framugę i popatrzył na mnie.
-Nie chcesz wiedzieć jak mam na imię? Wszystkie laski chcą wiedzieć jak mam na imię – wyszczerzył zęby.
-Sorry, ale ja nie jestem taką idiotką jak wszystkie laski – powiedziałam najsłodszym głosem na jaki mnie było stać.
A potem z jadowitym uśmiechem zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.


JEEEJ!!! Jesteście super, jest ponad 2000 wyświetleń!!! <3 Kochamy was i mamy nadzieję, że rozdział się spodobał :D Prosimy, komentujcie!!! XD

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia świąteczne :D

Hej, skarby!!! Chcemy wam złożyć świąteczne życzenia, więc niech wam się spełnią wszystkie marzenia! Zdrowych i radosnych świąt, znalezienia drugiej połówki i ogólnie wszystkiego co najlepsze!!! <3 <3 <3


***
Kiedy świąteczny stół się ugina,

Śpiewa kolędy cała rodzina,

Na niebie pierwsza gwiazdka już świeci –

Niech was bogaty Mikołaj odwiedzi!!!

***


WESOŁYCH ŚWIĄT WSZYSTKIM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

                                  

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 4

 -Może wejdziemy do środka? – zaproponował ojciec.
Wzruszyłam ramionami i pewnym krokiem ruszyłam do drzwi, lawirując pomiędzy walizkami.
Czułam na sobie spojrzenia nowo przybyłych. Przewróciłam oczami otwierając drzwi i wchodząc do holu.
Stałam spokojnie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, gdy poczułam jak ktoś dotyka moich pleców.
-Jeśli zajmowanie się naszymi gośćmi sprawi ci kłopot, zawsze możesz poprosić o pomoc brata.
Wciąż gotowałam się ze złości na ojca, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zdradzał mnie jedynie płomień, tlący się w moich oczach.
-A żebyś wiedział, że to zrobię – syknęłam w stronę Valentine’a jadowicie i cicho, tak by inni nie usłyszeli.
A ojciec niech wie. Niech wie, jak bardzo czuję się zdradzona.
Nagle do holu wszedł wysoki chłopak, z ciemnorudymi włosami i szmaragdowymi oczami.
„Wreszcie! - pomyślałam. „Nie będę musiała stać tu z tą bandą.”
-No proszę, przyszła nasza nowa niańka – mruknęłam, posyłając ojcu nienawistne spojrzenie.
Mój komentarz co do Jonathana i tak okazał się za głośny. Stojący blisko blondyn uśmiechnął się, rozbawiony.
Czarnowłosa dwójka patrzyła na Jonathana prawie tak samo, jak wcześniej na mnie.
„Co oni? Jacyś niedorozwinięci Nefilim? Nigdy broni nie widzieli?” – przemknęło mi przez głowę.
Mój brat trzymał w ręku wielki, seraficki miecz, a w kieszeni kurtki (był w stroju bojowym) dwa sztylety. Na plecach zwisał mu nowy łuk.
Chłopak z dziewczyną wreszcie otrząsnęli się z szoku.
-Stary, świetny łuk – powiedział chłopak, jakby znał się z moim bratem od dawna. – Z czego jest zrobiony?
Mój brat uśmiechnął się i zaczął mu opowiadać, ale ja już nie słuchałam.
Odwróciłam się do ojca.
-Idę odłożyć broń.
-Brałaś ją z sali treningowej? – zapytał nagle Jonathan.
-Ja? – prychnęłam pogardliwie. – Wzięłam swoją. Wiesz , że nienawidzę korzystać z tej broni co wszyscy.
Dla podkreślenia moich słów odrzuciłam jasne włosy na plecy i wreszcie wyszłam z holu, stukając obcasami.




*** Isabelle***


Patrzyłam jak dziewczyna odchodzi, jednym uchem słuchając jak jej ojciec zwraca się do rudego chłopaka:
-Ja wziąłem parę rzeczy. Uznałem, że trzeba je wymienić.
W mojej głowie już świtał plan.

Mogę pobawić się w swatkę.



Hej!!! Jesteściie wszyscy kochani, mamy już ponad 1000 wyświetleń!!! =* W każdym razie: Dzięki. Next w piątek, jak zwykle. :D

wtorek, 16 grudnia 2014

Bonusowa scenka nr.1

Gdy się odwróciłem, zobaczyłem ją. Szła z ojcem, piękna i niebezpieczna, a mi przypomniała się rozmowa przed wyjazdem:

-Współczuję dzieciom Valentine’a – powiedziała moja przybrana siostra.
-Dlaczego? – zdziwiłem się.
-Przecież ich rodzice są tak wysoko postawieni w Clave, a ojciec jest dodatkowo jednym z najlepszych Nocnych Łowców. Muszą mieć ciężkie życie – wyjaśniła mi.
-Ja za to im współczuję, że wy się tam pojawicie – włączył się do rozmowy mój parabatai.
-Dlaczego? – zapytałem znowu, ale tym razem z siostrą.
-Dobrze wiecie, jak z wami będzie. Rozkochacie ich w sobie a potem, gdy przyjdzie pora wyjeżdżać, złamiecie im serca.
Oparłem się o walizkę i nie odpowiedziałem. Ale ona tak.
-Słuchaj, jeśli mi się spodoba, MOŻE nie złamię mu serca. Za to jeśli nie –niech się trzyma co najmniej metr ode mnie!
Ja i mój przyszywany brat - parabatai  roześmieliśmy się.
-Okay, ale ty na pewno złamiesz jej serce! – zwrócił się do mnie.
Uśmiechnąłem się i westchnąłem teatralnie.
-Oczywiście, że tak! Przecież to mój zawód! – teraz śmialiśmy się już we trójkę.

Córka Valentine’a kłóci się ze swoim ojcem za krzakami, chociaż i tak wszystko słyszymy. Rodzice słuchają z lekkim szokiem, moja siostra i brat z zaciekawieniem. Podziwiam jej odwagę, upór i charakter. Nagle sztylet ląduje w drzewie, powodując, że gałąź spada na mnie.
Odskakuję. I wiem, że ona NIE jest po prostu jedną z wielu. Że jej nie zamierzam skrzywdzić. I że jest tą jedyną.
Oczywiście, jeśli ktoś taki jak ona zdoła mnie pokochać.


Hejka! Jak myślicie, kto tu występuje i kogo perspektywa? Wiemy, że krótkie, ale nie miało być długie. Wyjaśnienia co do bonusów (jakby ktoś nie doczytał) pod ostatnim rozdziałem. Next w piątek i prosimy, komentujcie!!! <3





czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 3

Ona tylko potrząsnęła z rozczarowaniem głową, mówiąc:
-Za dobrze ją wyszkoliłeś, Valentine!
No tak, Amatis! Dopiero ją rozpoznałam. Nie widziałyśmy się, odkąd skończyłam dwanaście lat. Jej brata Luke’a, parabatai ojca, widywałam dość często.
Luke znał Jocelyn od dziecka. Potem stał się członkiem Kręgu, czyli tak jakby… grupy Nocnych Łowców, którzy bronią Idrys przed demonami. Jest przyjacielem rodziny, Nefilim. On, jego żona i trzynastoletnia córka często nas odwiedzają.
„Przykro mi, Amatis, muszę to zrobić” – pomyślałam i zaczęłam z nią walczyć.
Gdy wygrałam zauważyłam że nie został mi już nikt do pokonania. Wszyscy zniknęli. Pewnie ponakładali sobie Iratze i poszli.
-Świetnie, Clary. A ojca pokonasz? – zaczęłam walczyć z ojcem, ale to nie była prawdziwa walka. Raczej coś w stylu nagrody za zwycięstwo.
Walczyliśmy z pół godziny a ja uznałam, że już dość. Pokierowałam walką tak, że ojciec musiał oprzeć się o drzewo..
Wtedy przycisnęłam mu czubek miecza do piersi.
-Wiem ojcze, walczę perfekcyjnie – powiedziałam z zadowolonym uśmiechem.
-Naturalnie. A teraz chodź, może zdążymy jeszcze na obiad – rzekł ojciec, a ja opuściłam miecz.
Odwiązaliśmy konie i pojechaliśmy wolnym, spacerowym tempem do domu.
-Clary – zaczął ojciec – muszę ci o czymś powiedzieć.
-O czym? Że jestem tak doskonała, że to ja cię będę teraz trenować? – zapytałam z sarkazmem.
-Nie. Przyjadą do nas… pewni ludzie. Starzy znajomi moi i Jocelyn. Na jakiś czas będą mieszkali z nami. Rozumiesz chyba. Oni też są wysoko w Clave. A, jak wiesz, teraz będą odnawiane Porozumienia.
-Okay. W domu jest dość miejsca. Kiedy przyjadą? – zapytałam beznamiętnie.
-Dziś. Nie wiem dokładnie o której. Raczej wieczorem.
-Nie ma problemu – zauważyłam, że dojeżdżamy do stajni. Przyspieszyłam, wymijając ojca.
Rozsiodłałam Victory, wiedząc, że Valentine robi to samo z Proelium.
Poszłam przez ogromny trawnik w stronę domu, a obok mnie szedł ojciec. Byliśmy może trzydzieści metrów od domu gdy zobaczyłam…
Zobaczyłam jakichś ludzi. Okay, są dorośli, ale dlaczego są z nimi również osoby w wieku moim i Jonathana?!
„Starzy znajomi” już nas zobaczyli. Uśmiechnęli się w naszą stronę i powiedzieli coś do swoich dzieci.
Oni też się odwrócili. Czarnowłosa dwójka rozdziawiła usta na widok broni którą się obładowałam. Złotooki blondyn patrzył na mnie z uznaniem i zaskoczeniem.
Ich rodzice również byli zaskoczeni. Nie mogąc się powstrzymać rzuciłam ojcu spojrzenie typu „Natychmiast mi to wyjaśnij” i weszłam z nim za najbliższe krzaki. Mając nadzieję, że oni tego nie usłyszą, krzyknęłam:
-Mówiłeś, że przyjeżdżają do nas „starzy znajomi”! – tu nakreśliłam w powietrzu palcami cudzysłów. – Dlaczego nie powiedziałeś, że przyjadą z dziećmi?!
-Myślałem, że to nie jest istotne, Clarisso! – mój ojciec też zaczął być wściekły. – Co w tym złego, że ci nie powiedziałem?!
-Wszystko! Do tego – tu zniżyłam głos, nagle świadoma, że przed domem wszystko słychać – teraz będę musiała ich niańczyć. Jestem Nefilim, wojowniczką, najlepszą z najlepszych! – przy opisie siebie znowu wybuchłam. – A nie opiekunką dzieci czy czym tam będę się musiała zajmować! – W tej chwili wyciągnęłam sztylet i rzuciłam nim wysoko, przed siebie, by dać upust mojej furii.
Usłyszeliśmy trzask łamanej gałęzi i krzyk, chyba „starej znajomej”. Pobiegliśmy zobaczyć co się stało. Pani „stara znajoma” wyglądała na przerażoną. Blondyn stał obok ogromnej gałęzi i wyglądał na lekko skołowanego. Pewnie w ostatniej chwili przed nią uskoczył.
-Clarisso Adele Morgenstern! – ojciec mówił przez zaciśnięte zęby. – Wyjaśnisz mi co to miało być?!

-Ja tylko sprawdzałam jego refleks, ojcze – powiedziałam i uśmiechnęłam się jak słodka idiotka.

Hej, skarby! Jak się podobał rozdział? Dodałyśmy dzień wcześniej, bo jutro cały dzień zawalony (pisałyśmy o tym pod życzeniami mikołajkowymi).
Mamy kilka ważnych rzeczy do powiedzenia (czy raczej napisania XD) :
1. Będą się czasami pojawiały "Bonusowe scenki", czyli część rozdziału czy scena której nie było w rozdziale z perspektywy innego bohatera (tej sceny mogło nie być, bo np. to wspomnienie tej osoby). W Bonusach raczej nie będziemy używały imion, sami się zastanawiajcie. XD Chociaż to raczej będzie proste odgadnąć o kim mowa jeśli ktoś czytał DA ;-) Pierwsza taka Scenka będzie we wtorek. I mały spoiler: Fani Clace powinni być zadowoleni =*
2. To tak tylko dla waszej wiedzy: Imiona koni nie są przypadkowe, bo:
Victory -  to po angielsku "zwycięstwo"
Proelium - z łaciny "walka"
3. Jak zawsze zachęcamy do komentowania!!! <3 <3 <3

sobota, 6 grudnia 2014

Życzenia mikołajkowe =*

Hej, Misiaki! Chcemy złożyć wam wszystkim życzenia z okazji mikołajek. Tak, wiemy że późno, ale miałyśmy przedświąteczne sprzątanie i nie było czasu żeby cokolwiek wstawić. Życzymy wam dużo szczęścia, radości, pieniędzy, weny (jeśli ktoś pisze) i żebyście odnaleźli w życiu swojego Jace'a, Magnusa czy kogo tam chcecie. ;-) Uwielbiamy was, każdego z osobna. Nawet jeśli ktoś tylko czyta, a nie komentuje. XD A gdy widzimy te wyświetlenia i komentarze, jedyne co mi (tu cytat od Wery) przychodzi do głowy to: "Jak ja kocham tych wszystkich ludzi." =* W każdym razie: jesteście mega kochani że wam chce się czytać naszego bloga i życzymy wam DUUUUUUŻO wszystkiego co sobie wymarzycie. <3 <3 <3

piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 2

-Teraz jestem gotowa – powiedziałam, odwracając się w stronę ojca.
-Świetnie, więc chodź po konie.
Poszliśmy do stajni. Jak zwykle wybrałam moją ulubioną, czarną Victory, a ojciec poszedł po również czarnego Proelium.
Poszłam po siodło, wodze i inne niezbędne rzeczy. Wyczyściłam jej kopyta, sierść i osiodłałam z wprawą.
Ja i ojciec mieliśmy zasadę, uczył mnie jej przez całe życie – kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym.
Zasada nie obowiązywała naszych relacji. Kochałam ojca na swój własny, dziwny sposób. Był dziwną mieszanką ojca z trenerem, który zrobi wszystko byś była najlepsza.
Ale wiedziałam, że w pewnym sensie to jego sposób na okazywanie mi czułości.
-Victory gotowa? – usłyszałam głos ojca.
W odpowiedzi poklepałam klacz po szyi i dosiadłam jąz wprawą. Uwielbiałam jeździć konno. Valentine zresztą mi powtarzał: „Wszystko może być bronią. Nawet z pozoru niewinne zwierzę może ocalić ci życie lub pomóc pokonać wroga”. Jego słowa, że dzięki koniu mogłabym lepiej walczyć, stały się jednym z głównych powodów dla którego tak to lubiłam.
Jechaliśmy do lasu, a ja zapytałam ojca:
-Co będziemy dziś robić?
-Ćwiczyć twoją skuteczność w samoobronie.
-A Jonathan? Nie będzie ćwiczył razem ze mną?
-Jocelyn obiecała, że go dzisiaj potrenuje. Poza tym, gdy ich ostatnio widziałem, mieli jakieś obrazy do dokończenia.
No tak, oczywiście. Ja miałam duszę wojownika, mój brat artysty. Zupełnie jak matka.
Jocelyn jest bliżej z Jonathanem, nie ze mną. Nie że mam coś przeciwko. Zawsze wolałam towarzystwo ojca. Matka za to, odkąd Valentine zaczął mnie trenować, sprawiała czasem wrażenie jakby się mnie bała.
Rozpoczęcie treningów było prezentem od ojca na siódme urodziny. Teraz brakuje mi całkiem niedużo do siedemnastki.
Wiem, że ojciec przez te lata wyszkolił mnie naprawdę dobrze. Wiem, że jestem świetną Nocną Łowczynią. Wiem, że pokonam każdego. I wiem, że choćby nie wiem co, to ja zawsze będę wygrywającą stroną.
Wjechaliśmy w milczeniu w las i skierowaliśmy się na polanę, o której wiedziałam chyba tylko ja i ojciec.
Valentine przywiązał Proelium do drzewa, ja zaczęłam robić to samo. Gdy kończyłam węzeł usłyszałam z tyłu:
-Córeczko?
-Tak? – zapytałam, nie odwracając się.
-Broń się – powiedział ojciec, a potem rozległ się świst lecącej strzały.
Uchyliłam się. Strzała wbiła się w drzewo, niedaleko Victory. Zrobiłam zgrabne salto, wyciągnęłam Hesperosa i błyskawicznie przyłożyłam go ojcu do gardła.
-Teraz ty się broń – uśmiechnęłam się wyniośle, ojciec przebiegle.
-Nie jestem taki głupi – szepnął, a ja usłyszałam za mną trzask gałęzi. Obróciłam się. Zobaczyłam około piętnastu osób, a każda stała w innym miejscu polany.
-Nie masz ich zabijać, bo to członkowie kręgu. Po prostu postaraj się, żeby oni nie zabili ciebie – rzekł ojciec.
Skoczyłam, rzucając się z mieczem na najbliższego faceta. Chciałam go zranić, ale odchylił się, mijając broń o włos.
Słyszałam, że reszta też już do mnie podeszła. Przykucnęłam, by podciąć Hesperosem nogi trójce naraz, jednocześnie ratując się przed sztyletem, który miał wbić się w moją klatkę piersiową. Przeleciał, prawie dotykając w locie mojej głowy i drasnął jakąś kobietę w biodro.
Kobieta która rzuciła sztylet, krzyknęła z frustracją, a Valentine zawołał:

-I ty, Amatis? Myślałem, że Luke nauczył cię czegoś więcej!



No i jest rozdział 2!!! Podoba się wam? Dziękujemy tym, którym chce się to czytać <3 Zgadnijcie kto pojawi się w trzecim rozdziale!!! :D I jak zawsze, zapraszamy do komentowania. ;-)
Jesteście super, Misiaki <3 <3 <3 =*


sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 1

Stałam pośrodku mojej tajemnej sali treningowej. Uwielbiałam doskonalić swoją walkę, a potem móc patrzeć na pokonanego Jonathana.
Przyjęłam pozycję, której ojciec uczył mnie przez całe życie i rzuciłam. Oczywiście, wynik rzutu nie był dla mnie zaskoczeniem.
Mój sztylet trafił prosto w serce ruchomego manekina.
Rzuciłam w następnego, znajdującego się za mną. Wykonywałam półobroty, salta i inne, a sztylety z oszałamiającą szybkością wbijały się w kukły.
Została mi już tylko jedna.
Wzięłam głęboki wdech i miałam już rzucać, gdy usłyszałam od strony drzwi:
-Clary,  moja idealna córeczko.
Uśmiechnęłam się z wyższością w stronę ojca i odgarnęłam długie, białe włosy opadające mi na twarz. Spojrzałam w jego czarne oczy i znowu doszłam do tego samego wniosku:
Jestem jego kobiecą kopią.
-Witaj ojcze. Wiem po co przyszedłeś – uśmiechnęłam się chytrze.
-Naprawdę? Więc po co? – On też się uśmiechnął.
-Oczywiście. Po prostu znowu chcesz zostać pokonany w walce wręcz.
Valentine się roześmiał, ja zresztą też. Mój ojciec dobrze wiedział jaka jestem niebezpieczna.
-Cóż kochanie, miałem po prostu ochotę potrenować z tobą. Ale nie będziemy ćwiczyć tu, tylko w lesie. Zresztą widzę że te manekiny na nic już się nie przydadzą. – Rozejrzał się z uznaniem po sali.
-Myślę, że możemy iść. Jestem tu od… - zerknęłam na zegar – ponad godziny. Czyli że rozgrzewkę mam już raczej za sobą.
Ojciec uśmiechnął się z niekrytą dumą.
-Więc jak, Clarisso? Idziemy?
-Jasne.
Podeszłam do ściany i nacisnęłam odpowiednie miejsce. Ściana przesunęła się, a ja szłam z ojcem coraz wyżej.
Gdy stanęłam w swoim pokoju, klasnęłam w dłonie, a kawałek podłogi zasunął się, ukrywając miejsce, o którym wiedziałam tylko ja i Valentine.
-Daj mi chwilę, ojcze. Muszę zabrać kilka rzeczy. – Podeszłam do szafy. Przez niecałe siedemnaście lat mojego życia nagromadziłam mnóstwo ubrań, ale też i broni.
Wyjęłam dwa serafickie miecze i zatknęłam je do pokrowca na plecach mojego stroju bojowego, tak że rękojeści wystawały zza moich ramion jak dziwne skrzydła. Wyciągnęłam również Hesperosa (seraficki miecz, prezent od ojca na dziesiąte urodziny) i wsadziłam go za pas. Dogrzebałam się na dno szafy, by wyciągnąć komplet trzydziestu sztyletów, który dostałam od ojca na szesnaste urodziny i sunęłam je pod kurtkę oraz w paski od butów.

Miałam na sobie co najmniej pięć kilogramów broni, ale nie obchodziło mnie to. Dobry Nefilim zniesie wszystko.




Hej!!! Jest rozdział pierwszy!!! Dziękujemy Agacie i Veronice za miłe komentarze! <3 A teraz ważne info: nowe notki będą w piątki, jako że wtedy mamy najwięcej czasu. Zapraszamy do komentowania!!!
Jeszcze raz dzięki dziewczyny <3 <3 <3
=)

Prolog

-wersja prawidłowa-

   -Jocelyn, tłumaczę ci to od godziny. Ona nie jest bezpieczna. Kochanie, wiem, że jesteś zła, ale potrzebuję twojej pomocy. - Valentine Morgenstern przycisnął śpiące dziecię mocniej do swojej klatki piersiowej, jakby chcąc ochronić je przed całym złem tego świata. Być może właśnie tak było.
   -Masz świadomość, że nienawidzę tego, co zrobiłeś? - spytała twardo. Siedzieli w ich sypialni, ona nieprzystępna, on niemal błagający ukochaną żonę na kolanach. Pierwszy raz w życiu jego sytuacja była tak beznadziejna, ale był w stanie zrobić wszystko. Gdyby jakiś czas temu gdyby powiedziano mu, że będzie na tyle zdesperowany, by błagać kogoś o litość, roześmiałby mu się w twarz. To ludzie błagali jego, nie odwrotnie.
   -Wiem o tym, ale to już nigdy więcej się nie powtórzy.
   -Skąd mam mieć pewność?
   -Skarbie, kocham was wszystkich najmocniej na świecie. Ciebie, Jonathana i ją - spojrzał na twarzyczkę dziecka. - A jeśli wiesz kto znalazłaby do nas jakikolwiek dostęp, żadne z was nie byłoby bezpieczne. Nie mogę na to pozwolić.
   -Dobrze, niech będzie. Jak damy jej na imię? - zapytała biorąc delikatnie od niego dziecko.
   -Clarissa - odpowiedział natychmiast. - Każda kobieta o tym imieniu, która pojawiała się w historii Nefilim dokonała czegoś wielkiego.
   -A na drugie - szepnęła w zamyśleniu rudowłosa kobieta, kołysząc dziecko w ramionach - Adele. Po mojej babci.
   Białowłosy mężczyzna kiwnął głową.
   -Żadne z nich nigdy się o tym nie dowie. Jonathan jest za mały, żeby w przyszłości to pamiętał. To dobrze.
   Maluch otworzył oczka.
   -Cześć, Clary - powiedziała cicho Jocelyn, uśmiechając się do niej ciepło i czując natychmiastowe ciepło w sercu. To jest jej dziecko. - Miło, że się obudziłaś.

***6 lat później***

   -Clary, słońce, możesz tu na chwilkę przyjść? - zawołał Valentine, wychylając się z gabinetu, gdy usłyszał śmiech przebiegających dzieci.
   Dziewczynka i towarzyszący jej chłopiec zatrzymali się, a ona spojrzała na ojca.
   -Chwilka, tato! - odwróciła się do swojego brata i z udawaną powagą wyciągnęła w jego stronę swój drewniany miecz, trzymając go w niby-oficjalnym gestem - Uklęknij, Jonathanie Morgenstern.
   Chłopczyk natychmiast włączył się w nową zabawę. Klęknął, pochylając przed nią głowę z uśmiechem błąkającym się na ustach.
   -Pani, co mogę dla ciebie zrobić? - Przycisnął pięść do klatki piersiowej dramatycznym gestem.
   Jego siostra z całych sił powstrzymywała śmiech. Wyprostowała się.
   -Mianuję cię, mój dzielny Nocny Łowco - położyła miecz na jego ramieniu, a potem przeniosła go na drugie - byś strzegł tej oto broni, gdy ja muszę wyruszyć w nieznane.
    Obserwujący z daleka scenę ojciec mimowolnie parsknął śmiechem.
   -Czy przyrzekasz?
   -Jasne, pani.
   -Powstań więc - wstał, a ona zarzuciła mu rączki na szyję. - Zaraz wrócę i dokończymy zabawę, zgoda?
   Pomachał energicznie głową.
   -Leć, przypilnuję tego - oddała mu swój miecz i uśmiechnęła się szeroko, a potem odwróciła się i podeszła do Valentine'a.
   Położył jedną dłoń na drobnych pleckach, gdy wchodziła do jego gabinetu, a drugą zamknął drzwi.

***

    -Posłuchaj... - zaczął, gdy usiadła mu na kolanach. - Uważam, że powinniśmy zacząć treningi. Co ty na to?
    -Tak! - zawołała. - Wreszcie nauczę się tego, co umie Jonathan!
    Pokiwał głową obejmując ją, a ona się w niego wtuliła.
    -Będziesz umiała tworzyć nowe runy. - Dziewczynka podniosła na niego wzrok.
    -Skąd wiesz, tato?
    -Ktoś zaufany mi to powiedział - uśmiechnął się delikatnie. - Kiedyś ci to wyjaśnię. Jesteś wyjątkowa, kotku.
    -Jestem wyjątkowa? - Zmarszczyła zabawnie nosek. - To znaczy, że nawet mój braciszek nie jest taki jak ja?
    -Nawet on - westchnął i zapatrzył się na chwilę w okno. - Ale wiesz, wyjątkowość nie zawsze jest czymś dobrym. Źli luddzie mogą chcieć ci zrobić krzywdę, więc musisz naprawdę dobrze walczyć. Okay?
   -Okay. - Spuściła główkę.
   -Nie możesz ufać nikomu, kogo nie znasz, więc pamiętaj: Kochać to niszczyć...
    -...a być kochanym to zostać zniszczonym - dokończyła, powtarzając za ojcem. W jej oczkach pojawił się wojowniczy błysk. - Dam radę, tato.
   -Wiem, że dasz - przycisnął usta do jej czoła. - Wracaj do zabawy.
   Zeskoczyła z jego kolan i przeszła przez pokój.
   -Ale wiesz, tato. Kocham was - uśmiechnęła się, a on niemal rozpłynął się na jej słowa. Jego maleństwo.
    -My ciebie też, kochanie.
    Otworzyła sobie drzwi, stając na palcach, a potem pognała korytarzem. Po rezydencji rozniósł się krzyk małej, zadowolonej z życia dziewczynki.
    -Jonathan!
    Nie mógł się oprzeć i wyjrzał, by zobaczyć rozgrywającą się tam scenę. Istotka w sukience właśnie wskoczyła szeroko uśmiechniętemu bratu na plecy, śmiejąc się głośno.
    -Mam cię, mój Nocny Łowco! Mam!




-wersja pierwotna-


***Valentine***

  Jocelyn krzyczała. Ten straszny dźwięk niósł się po całym domu.

  - Wytrzymaj! Proszę! Dla mnie!

  Jej palce zacisnęły się mocniej na mojej dłoni, paznokcie wbiły w skórę.
Krzyk się nasilił.

  - Valentine!  Nie! Nie chcę!

  - Jeszcze trochę! Dasz radę!

  Krzyknęła głośniej niż myślałem że to możliwe. Musiała wytrzymać.

  Nagle umilkła, a rezydencję Morgensternów wypełnił płacz dziecka.

***

Siedziałem obok śpiącej Jocelyn z córką w rękach. Służące już ją wykąpały i ubrały.

Uśmiechnąłem się. Chyba mała będzie podobna do mnie.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

- Czemu mama krzyczała? – zapytał mnie Jonathan, mój roczny synek.

- Masz siostrzyczkę, Jonathanie – spojrzałam na małego, który szybko podreptał do nas.

- Jak się nazywa?

Wziąłem go na kolana, żeby lepiej widział moją córeczkę.

- To Clary. Clarissa Adele Morgenstern.
***6 lat później***


-Coś jeszcze, panie Valentine? – zapytała służąca podając mi kawę.

-Zawołaj do mnie Clarissę – poleciłem.

Służąca wyszła z mojego gabinetu, a ja zamyślony spojrzałem w okno. Była ostra zima, padał śnieg. Ogień trzaskał wesoło w kominku, ale ja się martwiłem. A może nie powinienem jej mówić? Jest jeszcze taka młoda…

Ktoś zapukał. Spojrzałem na drzwi, a do pokoju weszła dziewczynka.

-Coś się stało, tato? – zapytała.

-Clary, słońce, chodź tu – powiedziałem, a ona podeszła i usiadła mi na kolanach.

-Co się dzieje? – spróbowała się dowiedzieć jeszcze raz.

-Bo widzisz… Gdy twoja matka była w ciąży, dosypywałem jej do jedzenia sproszkowaną krew Anioła.

 -I co to ma wspólnego ze mną? – przerwała.

-Zaczekaj. Daj mi dokończyć. Potem urodziłaś się ty i się okazało, że masz w sobie więcej Anielskiej krwi niż inni Nefilim. Potrafisz tworzyć nowe runy. Gdy inni się dowiedzą, możesz być w wielkim niebezpieczeństwie.

-Co mam robić? – zapytała cichutko z opuszczoną głową.

Przytuliłem ją do siebie.

-Nie mów nikomu. I musisz pamiętać: kochać to niszczyć…

-… a być kochanym to zostać zniszczonym – dokończyła ze mną i się odsunęła. Spojrzała mi w oczy, a ja uśmiechnąłem się, widząc wojowniczy błysk w jej oczach.