czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 15

   Czy pobiegłam się ukryć? Nie. Czy płakałam? Nie. Jedyne czego potrzebowałam, to iść do sali treningowej. Rzucać wszystkim, co się do tego nadaje. Sztyletami, strzelać z łuku, cokolwiek. Dlatego moje kroki skierowałam właśnie tam. Poszłam do wspólnej, a nie mojej tajemnej. I tak po śniadaniu miał się zacząć trening. A ja nie chciałam iść na śniadanie. Nie mogłabym spojrzeć Jace'owi w oczy po tym, co się stało.


***Jace***

   -Okay, chłopcy. Słuchajcie mnie uważnie - mówił Valentine. Staliśmy w szeregu przed drzwiami do sali treningowej. - Tam w środku jest moja córka. Po kilku minutach możecie wyjść nieźle poharatani, więc... bądźcie czujni. - Czułem się, jakby szykowali mnie na wojnę. I chyba nie tylko ja.
   Nagle w korytarz wpadł Jonathan.
   -Hej, chłopaki! Widzę, że jeszcze nie weszliście? - na te słowa Fred tępo spojrzał na nas i odpowiedział:
   -Nie, jesteśmy tu wszyscy.
   Ugh. Totalny idiota.
   -No, więc miło było was znać - kontynuował Jonathan. - Bo do obiadu nie będziecie żywi. Tak więc... Bajoo!!! - pomachał nam ręką ze strasznym uśmieszkiem i zniknął równie szybko jak się pojawił.
   -Kto pierwszy? - zapytał Morgenstern, ale nikt się nie odezwał. W końcu usłyszałem głos... Kogo? Oczywiście naszego tępaka.
   -No... To może ja? - Fred wyszedł z szeregu i stanął przy Valentine'ie.
   Ten wyglądał, jakby miał zaraz przewrócić oczami. Powstrzymał się jednak i rzekł tylko:
   -Wchodź.
   Fred zaczął iść "na śmierć" tanecznym krokiem, nucąc pod nosem:
   -Lumpi, siumpi, siumpi, lumpi, pabidi, babidi, bum. I tra la la la la, badum, taratatata...
   O nie. Jeśli masz zamiar poślubić Clary, nie uda ci się to.
Bo pierwszy zdobędę ją ja.


***Clary***

   No świetnie. Jako pierwszy przyszedł Fred. Bosko po prostu. Spojrzał na mnie, zamknął drzwi od sali treningowej, stanął w miejscu, okręcił się robiąc w moją stronę pistoleciki dłońmi i powiedział:
   -To jak, złotko?  Rozpoczynamy ten trening?
   Ugh. Z kim ja żyję.
   -Tak, jasne. Ale nie mów do mnie "złotko" - warknęłam.
   -Jak tam sobie chcesz - wzruszył ramionami, zawiedziony.
   -Więc, od czego zaczynamy?
   Chłopak zamyślił się na jakąś minutę. Nie, no błagam. Tyle tu jest broni. Ile potrzeba czasu, by wybrać jedną z nich?!
   -A może... ZAPASY!!! - ryknął i rzucił się w moją stronę z wojowym okrzykiem.
   Zsunęłam mu się z drogi, a on w efekcie uderzył głową w ścianę.
   -Sorry, zapasy to nie jest coś dla Nocnej Łowczyni - stwierdziłam, stając obok niego. On spojrzał na mnie.
   -W porządku, złot... Clary - poprawił się, widząc moje ostrzegawcze spojrzenie. - W takim razie będzie walka na miecze.
   W odpowiedzi wyjęłam Hesperosa i stanęłam z nim w bojowej pozycji.




Ludzie!!! Czy każdy kto czyta tego bloga, mógłby skomentować rozdział? Chcę zobaczyć, dla ilu osób piszę.

I przepraszam, że tak długo nic nie było. Ale w weekend nie było mnie w domu, w poniedziałek musiałam uczyć się historii, we wtorek geografii, wczoraj chemii... Masakra. Chciałam wam dać chociaż tyle.

No więc... Komentujcie!!!

Wera


czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 14


***Jace***


   Zamarłem.
   -Ekhm...
   -No, Jace - ponaglił mnie Valentine. - Proste pytanie, prosta odpowiedź. Tak czy nie?
   Cisza.
   -Chyba nie do końca rozumiesz o co mi chodzi - westchnął. - Bądźmy szczerzy, Jace - pochylił się do przodu, patrząc mi w oczy. - Jesteś jednym z moich faworytów. Chodzi mi tu głównie o to, że w miarę logicznie myślisz - skrzywił się. - A ktoś, kto w przyszłości będzie prawą ręką przywódcy Kręgu, musi posiadać choć trochę tej skomplikowanej umiejętności - "O proszę, jaki sarkazm, panie Valentine!"
   -Więc po co pan zaprosił do Eliminacji kogoś takiego jak Fred? - zapytałem, nim zdołałem ugryźć się w język.
Morgenstern uśmiechnął się.
   -Młody King von Deemenstown? - kiwnąłem twierdząco głową. - Tak, to może trochę dziwny wybór, ale on jest z bardzo wpływowej rodziny. A teraz idź już lepiej do pokoju, bo jeśli chcesz jutro przeżyć, musisz być wypoczęty.
I tymi słowami skończyła się ta dziwna rozmowa.


***Clary***


   Po obudzeniu się, byłam stuprocentowo wypoczęta. Bardzo więc zdziwiło mnie to, że na budziku wyświetlała się dopiero piąta trzydzieści.
   Nie chciałam siedzieć w pokoju aż do śniadania, do którego miałam jeszcze mnóstwo czasu. Umyłam więc zęby i wzięłam szybki prysznic, a potem narzuciłam na siebie koszulę w czarno-czerwoną kratkę z podwiniętymi rękawami, oraz czarne shorty. Do tego czarne, sznurowane botki za kostkę. Włosy związałam w niskiego kucyka na prawe ramię, gumkę obwiązałam włosami, a końcówki lekko pokręciłam lokówką. I w takim stroju, wyszłam na korytarz.
   Po krótkim namyśle, skierowałam się do biblioteki. Po drodze nikogo nie spotkałam. No cóż, nic dziwnego. W końcu jest dopiero koło szóstej rano.
   Gdy znalazłam się w pomieszczeniu podeszłam do półki, na której ojciec ustawiał powieści zakupione dla mnie. Przebiegłam wzrokiem po grzbietach horrorów i podobnych im rzeczy, aż moje oczy natrafiły na nowy tytuł. "Cmętarz zwieżąt" (te błędy są też w prawdziwym egzemplarzu - dop. autora) Stephena Kinga. Świetnie, zapowiada się ciekawie. Uwielbiam tego gościa.
   Chwyciłam książkę i szybko skierowałam się w stronę wielkiego fotela stojącego w kącie,  tuż obok pianina. Opadłam na niego, zarzuciłam nogi na oparcie i rozkładając się wygodnie, otworzyłam nową zdobycz.
   Jednak nie mogłam się skupić na czytaniu. W moje myśli ciągle się coś wkradało, albo raczej - ktoś. Mianowicie Jace. Złote oczy, uśmiech, pewny siebie, wnerwiający charakterek mięśnie... STOP!!!
   Zatrzasnęłam lekturę, rzuciłam ją na stojący niedaleko stolik, i podeszłam do półek. Z roztargnieniem przesunęłam palcami po zakurzonych grzbietach książek, myśląc o tym... dziwnym uczuciu.
   Nagle usłyszałam pierwsze nuty mojej ulubionej piosenki (puśćcie sobie TO) wygrywanej na pianinie, a potem chłopięcy głos. Dołączyłam do śpiewu pewna, że to gra Jonathan. Teoretycznie mój brat nie umie grać. Ale wmusiłam w niego nuty tej jednej piosenki, i wyuczyłam go ich na pamięć.
   Szczerze mówiąc, tylko mój brat wiedział o moim talencie niezwiązanym z walką. Miałam (jak sam to określił) niesamowity głos i szeroką skalę (czy jakoś tak). Sam dowiedział się o nim przypadkiem. Wtedy też byłam w bibliotece, pewna, że nikt mnie nie słyszy. A on wkradł się do niej podczas mojego śpiewu, gdy byłam rozproszona.
   Nie patrzyłam w stronę pianina. Ani razu, przez całą piosenkę. Tylko kręciłam się pomiędzy półkami, chodziłam w rytm piosenki po całej bibliotece i myślałam o tym uczuciu. Wreszcie, w jakiejś części, poczułam się szczęśliwa. Mój brat wie jak mnie pocieszyć.
   Gdy piosenka się skończyła stałam kilka metrów od instrumentu, tyłem do niego. A gdy odwróciłam się z uśmiechem by podziękować Jonathanowi, zobaczyłam... Jace'a. Jace'a, chłopaka o którym myślałam, śpiewając. Jace'a, do którego zaczynam czuć coś, czego nie czułam jeszcze do nikogo. Jace'a. Po prostu Jace'a. Siedzącego przy pianinie, w czarnych rurkach i szarej bluzie z kapturem.
   No tak. Mój brat nie umie śpiewać.
   -Nie mów mi, że to ty grałeś - jęknęłam, a uśmiech natychmiast spełzł mi z twarzy. Wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
   -To ja grałem - uśmiechnął się jeszcze szerzej i z jeszcze większą dumą. - Masz piękny głos.
   Usiadłam obok niego na stołku przy pianinie i spojrzałam mu w oczy.
   -Proszę cię, nie mów o tym nikomu - niemal błagałam.
   -Dlaczego? - zapytał z figlarnym błyskiem w oku.
   -Nie chcę, żeby ktoś o tym wiedział- szepnęłam, a jego twarz znalazła się strasznie blisko mojej.
   Wiedziałam, co chce zrobić. Pocałować mnie. Chciałam mu na to pozwolić. Nasze usta dzieliły już tylko milimetry, czułam jego słodki oddech. I wtedy, w ostatnim momencie, w mój umysł zalały słowa innych:
   "...Będą się o ciebie starać, to jasne..."
   "...nie znaczy, że od razu musisz za któregoś wychodzić..."
   "...Eliminacje, to chyba dobre słowo, w których zostanie wybrany twój przyszły mąż..."
   Twój przyszły mąż...
   Za któregoś wychodzić...
   Eliminacje...
   Będą się o ciebie starać...
   Będą się starać.
   Starać.
   BĘDĄ SIĘ STARAĆ.
   Gdy poczułam jego wargi na swoich oderwałam się gwałtownie, i wstałam jak oparzona. Podeszłam szybko do drzwi. Naciskając klamkę, usłyszałam jeszcze głos Jace'a:
   -Mogę chociaż wiedzieć, dlaczego?!
   Odwróciłam głowę w jego stronę. Siedział przy pianinie, ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. A przez moją głowę przeleciały tysiące prawdziwych odpowiedzi:
   "Bo czuję do ciebie coś, czego nie powinnam? Bo to uczucie NIE MOŻE BYĆ miłością? Bo nie mogę ci zaufać, przynajmniej w tej sytuacji? Bo nie chcę znowu cierpieć. Bo nie chcę, żebyś i ty cierpiał z powodu moich decyzji."
Potrząsnęłam głową i spojrzałam w jego złociste oczy, domagające się odpowiedzi.
   -Po prostu - wyszeptałam i wybiegłam na korytarz.


Nie zabijcie XD

PS. BTW, podoba się nowy wygląd bloga???

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział 13

   ...skoczyłam. A przynajmniej chciałam, bo w ostatniej chwili ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął na bezpieczną odległość. Zaskoczona wierzgałam i krzyczałam, ale osoba trzymała mnie mocno, zakrywając mi usta ręką. Odwróciła mnie przodem do siebie i zobaczyłam zmartwioną twarz brata.
   -Clary... - zaczął łagodnie Jonathan. - Nie poddawaj się. Masz po co żyć. Masz nas, rozumiesz? Mnie, matkę, ojca, Isabelle... Nawet Aleca i Jace'a.
   -Oni mnie okłamali - potrząsnęłam głową, a w oczach stanęły mi łzy.
   -Nie, naprawdę. Żaden z nich nie wiedział - wciąż mówił tym samym, delikatnym tonem, a mi po twarzy niepohamowanie zaczęły płynąć krople, które tak bardzo starałam się zatrzymać. - Jesteś moją siostrą i wierz mi, gdyby cię okłamali, nie wyszli by z tego żywi.
   Roześmiałam się przez płacz i zarzuciłam bratu ręce na szyję. On przygarnął mnie do siebie, a ja rozkleiłam się jeszcze bardziej.
   -Clary, nie płacz. Będzie dobrze - szeptał Jonathan.
   -Ja... ja nie chcę... nie chcę za nikogo... wychodzić. Nie chcę... - wykrztusiłam i przytuliłam się do niego mocniej.
   -Wiem, Clary. Wiem.
   Staliśmy tak jeszcze przez kilka minut, podczas gdy ja płakałam spazmatycznie. Gdy w końcu się uspokoiłam i odsunęłam od niego zauważyłam, że ma całą mokrą koszulkę.
   -Już dobrze? - zapytał mój brat.
   Pokiwałam głową, ocierając łzy.
   -Nie złość się na ojca. On chce dla ciebie jak najlepiej. Okay?
   -Okay - odpowiedziałam cicho.
   Odwrócił się i chyba zamierzał już iść, ale widocznie wpadło mu jeszcze coś do głowy, bo znowu spojrzał na mnie.
   -Jesteś silna. Jesteś Nefilim. A Nocny Łowca sobie poradzi, nawet w najgorszej sytuacji. I, chociaż nie możesz nic poradzić na ich obecność nie znaczy, że od razu musisz za któregoś wychodzić. Będą się o ciebie starać, to jasne. Ale tak naprawdę to ty decydujesz o swoim życiu. Ojciec doskonale o tym wie, kocha cię i jeśli naprawdę do żadnego się nie przekonasz, nie zrobi ci Run Małżeńskich na siłę. Rozumiesz? Ostateczna decyzja należy do ciebie, Clary.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wpadłam w jego rozpostarte ramiona, przytulając się do niego mocno.
   -Rozumiem - szepnęłam, z twarzą ukrytą w jego koszulce.

***

   -Chłopcy - odezwał się ojciec podczas kolacji - jutro po śniadaniu urządzimy trening, na którym każdy z was zmierzy się z moją córką. Czy to jasne? - zapytał, a oni pokiwali głowami.
   Super. Serio. Przecież wreszcie natrafiła mi się idealna okazja, żeby się wyładować.
   Kandydaci (Ach, jak ja nienawidzę tego słowa. Zresztą Eliminacji też nie, chociaż dopiero się zaczynają.) zaczęli wychodzić, a ja, Izzy i Jonathan razem z nimi.
   -No właśnie! Jace?! - zawołał nagle ojciec. Blondyn, stojący już prawie za drzwiami, obrócił się zaskoczony. - Mógłbyś zostać na chwilę? Chcę z tobą porozmawiać.
   Chłopak popatrzył na mnie, Iz, Aleca i Jonathana zdziwiony, ale nic nie powiedział. Chwilę później spojrzał mi w oczy, a jego spojrzenie wyraźnie mówiło: "Wiecie może, o co tu chodzi?". Spojrzałam z ukosa na równie zdezorientowaną resztę, a potem pokręciłam prawie niezauważalnie głową. "Nie."
   Jace odwrócił się tyłem do Valentine'a i uniósł rękę, jakby się z nami żegnał. Gdy jednak stał w tej pozycji, dla mojego ojca nie były widoczne ruchy jego ust. Mówił bezgłośnie: "Opowiem wam, jak stąd wyjdę".
   Potem się odwrócił i ruszył w stronę wciąż siedzącego przy stole ojca, a my przeszliśmy te kilka kroków, dzielących nas od wyjścia.

***Jace***

   Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, usłyszałem głos Valentine'a:
   -Może usiądziesz?
   Spełniłem polecenie, niepewny jak nigdy. Chyba po raz pierwszy w życiu próbowałem nie narobić sobie kłopotów.
   -Więc, Jace... Jak ci się podoba w naszej posiadłości?
   Zawahałem się przez chwilę, jako że przez głowę przemknęło mi dziewięciu chłopaków, w tym mój parabatai, z którymi będę musiał rywalizować o Clary.
   -Jest świetnie, proszę pana.
   -Widzę, że zaprzyjaźniłeś się z moimi dziećmi.
   Przełknąłem ślinę, nnie do końca wiedząc do czego zmierza.
   -Tak, chyba tak.
   -Podoba ci się dom?
   -Oczywiście.
   -A twój pokój?
   -Też.
   Wtedy spojrzał mi w oczy.
   -A moja córka?

***Clary***

   -Jonathan, dobrze wiesz, że przez te drzwi nic nie usłyszysz - oparłam dłoń na biodrze.
   -Wiem, ale może... - szepnął i wrócił do podsłuchiwania razem z Alekiem.
   -Ile by nie próbowali, to i tak nic im nie da, prawda? - zapytała Isabelle, stając obok mnie z rękami skrzyżowanymi na piersi.
   -Wiesz równie dobrze jak ja, że nic z tego nie będzie - westchnęłam. - Nie rozumiem, po co oni w ogóle próbują. Ja i Jonathan już wystarczająco dużo razy przekonaliśmy się, że przez nie się nic nie usłyszy. A ten nadal - oparłam się plecami o ścianę.
   -Może do chłopaków po prostu później dociera - powiedziała Iz i oparła się obok mnie.
   Nagle drzwi się otworzyły, a my zerwałyśmy się na równe nogi, gdy nasi bracia wpadli do jadalni.

***Jace***

   Zatkało mnie.
   -Ja... słucham?
   -Czy podoba ci się... - zaczął znów Valentine, ale nie mógł dokończyć. Drzwi otworzyły się, waląc z hukiem w ścianę.
Na podłodze wylądował Jonathan z Alekiem, a kilka kroków za nimi stały przerażone Isabelle i Clary.
   -Co, do... - mruknąłem, jak nigdy szczęśliwy z ich obecności.
   -Au! Mój tyłek! - syknął Alec. - Wiedziałeś, że te drzwi się otworzą?
   -Oczywiście, że nie - Jonathan zaczął się podnosić z brzucha. - W takim wypadku bym się o nie nie opierał.
   -Yhm, yhm - odchrząknął ojciec jego i Clary, a oni zamarli z wyrazem przerażenia na twarzach. - Mogę wiedzieć, co robiliście?
   -My... my... - zaczął się jąkać rudzielec.
   -Słabo się poczuliśmy i musieliśmy o coś oprzeć - dokończył szybko mój parabatai. O wiele, wiele za szybko jak na kogoś, kto źle się poczuł.
   Zauważyłem, że na korytarzu Clary pacnęła się w czoło, a ja zwalczyłem ochotę, by zrobić to samo. Izzy poklepała ją pocieszająco po plecach.
   Valentine uniósł rozbawiony brew.
   -Doprawdy? A nie próbowaliście... No nie wiem... podsłuchiwać?
   -Yyy... - jęknęli równocześnie, nie wiedząc co powiedzieć, a potem zerwali się z podłogi i uciekli. Przez chwilę było słychać tylko ich tupot. Gdy ucichł, odezwały się dziewczyny, które najwyraźniej zapomniały, że drzwi do jadalni są otwarte:
   -Przysięgam, że ich zabiję, gdy już ich znajdę - rozległ się cichy, ale niebezpieczny głos Clary.
   -Nie martw się. Pomogę ci - równie cicho warknęła Isabelle. Później było słychać tylko stukanie ich obcasów.

***

   -Dokończmy rozmowę, Jace - to był głos Valentine'a, który znów usłyszałem, zaraz po zamknięciu drzwi przez jego właściciela. - Podoba ci się moja córka?




WAŻNE!!! (szczególnie 1. =) )
1. Czy gdybyśmy założyły drugiego bloga (też o DA) czytalibyście?
2. Perdre - między Clace zacznie iskrzyć podczas Eliminacji, może już od następnego rozdziału. Zobaczymy, ile będzie czasu na pisanie.
3. Wiemy, że na razie nic strasznego się nie dzieje. Ale Eliminacje były dla nas takim wydarzeniem na start, żeby się rozkręcić. Cierpliwości, a doczekacie się akcji ;-)
4. Przepraszamy wszystkich którzy chcieli, by Clary była ranna. Ale scena siostra-brat była zaplanowana już od baaaardzo dawna XD Jace będzie miał jeszcze pole do popisu =D
5. I jak zwykle dzięki za tyle wyświetleń (ponad 14 000) i prosimy o komentarze =)

wtorek, 10 lutego 2015

Przepraszam...

Przepraszam, przepraszam, tak bardzo was wszystkich przepraszam. Nie martwcie się, nie kończymy z blogiem.
Nie macie pojęcia, ile się napłakałam, nakłóciłam, nawrzeszczałam przed napisaniem tego posta. Nadal chce mi się płakać.
Sprawa wygląda tak: Obiecałam moim rodzicom, że w tym semestrze bardziej się przyłożę do szkoły. Od poniedziałku omawiamy Krzyżaków, a ja nie jestem nawet w połowie II Tomu. Więc, żeby mnie "zmotywować", zabierają mi dostęp do pisania.
Kocham tego bloga, obiecałam sobie, że nie zostawię pisania go. Po prostu... W tym tygodniu nie będzie rozdziału. Ale w następnym wrócę do was i do bloga.
KOCHAM WAS i nie skończymy ot tak bloga, choćby nie wiem co się działo. Pamiętajcie o tym. <333
No więc... Do następnego tygodnia, tak?
Never say goodbay.
And I don't say it to you.
I love...
Wera

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 12


  Dla perdre la lecture - za wszystko <333

  -Clary? Clary, wszystko w porządku? - z korytarza wyłoniła się Isabelle. Widząc Seana, momentalnie zrobiła maślane oczy. - A ty to kto? - zapytała chłopaka, niby przypadkiem poprawiając włosy.
   -No cóż, ślicznotko - Izzy zachichotała. - Jestem Sean Wright, a ty?
   Isabelle się zarumieniła i już miała odpowiedzieć, gdy przyszli Jonathan, Alec i Jace. Na twarzach parabatai momentalnie pojawiły się zdziwione miny, a Jonathan wrogo zmarszczył brwi. Sekundę później to samo zrobił Jace z Alekiem, którzy zauważyli rozkojarzoną minę siostry.
   -To ty - zwrócił się mój brat do Seana. - Nie przypominam sobie, żeby ktoś cię zapraszał. Clary? - spojrzał na mnie pytająco, a ja pokręciłam przecząco  głową.
   -Ja też nie. - Spojrzałam na Iz, która wciąż wpatrywała się w Seana jak w obrazek. - Isabelle? - Nic. - Iz! Izzy!
   Dziewczyna się ocknęła i spojrzała na mnie zdezorientowana.
   -Tak?
   -Nic, Isabelle. Już nic.
   -Wiecie... - wtrącił się Sean - Nie przyszedłem tu sam.
   -Jak to nie? - spytał Jace, ale zanim zdążył uzyskać odpowiedź, z drzwi zaczęli się wysypywać inni.
   -WOW, ALE CHATA! - wydarł się dość tępo wyglądający chłopak.
   -Polenizowałbym. Z pewnością istnieją lepsze - wtrącił inny, z przemądrzałym wyrazem twarzy.
   -Oj, daj mu się cieszyć - rzekł chłopak idący obok.
   -Ej, ludzie, macie tu gdzieś Wi-Fi?! - zapytał następny, z nieszczęsną miną machając telefonem.
   -To Idrys, idioto. Tu nie ma Wi-Fi - odpowiedział mu kolejny, całkiem przystojny.
   -Ale może...
   -NIE! - krzyknął tamten razem z dwoma innymi.
   -Oho, przewiduję załamkę - mruknął Jace, a my pokiwaliśmy głowami.
   Wreszcie przyszedł też ojciec.
   -Chłopcy, jak dobrze, że już jesteście.
   -Chwila. TY ich tu zaprosiłeś? - odezwałam się, patrząc oszołomiona na Valentine'a.
   -Zaczekaj, Clary. Proszę, przejdźmy do jadalni. Obiad na was czeka - zwrócił się do wszystkich, a my poszliśmy razem z tłumem.
Był taki gwar, że można było porozumieć się tylko z najbliżej idącą osobą. Zwróciłam się więc do Jonathana:
   -Rozumiesz może, o co tu chodzi?
   -Nie. Ale myślę, że dowiemy się przy obiedzie.
   -Możliwe.
   Szliśmy dalej w ciszy. W sensie ja i Jonathan. Każde zatopione we własnych myślach. To ja może coś wyjaśnię.
   Sean był moim przyjacielem w dzieciństwie. Przestaliśmy się widywać, gdy mieliśmy po dwanaście lat. Dlaczego? Nie wiem. Tak po prostu się stało.
   Weszliśmy do jadalni i zajęliśmy miejsca. Byłam pomiędzy Isabelle a Jace'em, a naprzeciwko nas siedział Alec z Jonathanem.
Ojciec wstał i zastukał łyżeczką o kieliszek.
   -Proszę was o ciszę. Clarisso, moja córeczko... - tu spojrzał na mnie czule - pewnego dnia odziedziczysz władzę w Kręgu. Jednak - no cóż... nie wszyscy chcieli się zgodzić na twoje samodzielne rządy. Jesteś przecież taka młoda. Więc postanowiliśmy urządzić... yhm... Eliminacje, to chyba dobre słowo, w których zostanie wybrany twój przyszły mąż. A oto kandydaci: - powiedział, a ja poczułam się jak w jakimś telewizyjnym show - Tadashi Falung (tu wstał chłopak wyglądający na Japończyka, jeden z krzyczących i lekko się skłonił), Fred King von Deemenstown (ukłon od pana Tępego), Logan Penhallow (następny krzyczący), Simon Lewis (chłopak od załamki), William Wayland ("obrońca" Freda), David Cresting (ten przystojny), Rupert Rundswigchtzwood (pan Przemądrzały), Sean Wright oraz... - ojciec zrobił pauzę - Alec i Jace.
   Zszokowana poderwałam się z krzesła i spojrzałam na parabatai, którzy siedzieli oniemieli.
   -Wiedzieliście?!
   Jace też wstał, próbując ratować sytuację.
   -Nie, Clary, my naprawdę... - zaczął, ale nie dokończył bo go spoliczkowałam.
   -Jak mogłeś?! - krzyknęłam do niego. - Jak WY mogliście?! - zwróciłam się do Aleca, względnie bezpiecznego po drugiej stronie stołu.
   Spojrzałam znowu na Jace'a, który utkwił we mnie wzrok ze zbolałą miną.
   -A ja wam zaufałam... - szepnęłam i wybiegłam z jadalni, przewracając po drodze krzesło.


***

   Siedziałam na dachu z podkulonymi nogami, a w głowie  kłębiły mi się tysiące myśli. Jak oni mogli? Jak mogli?! Nie mogę. Nie dam rady. To mnie przerasta.
   Jak we śnie wstałam i podeszłam do brzegu dachu. Spojrzałam w dół i widziałam, że upadek będzie bolesny. Zrobiłam w stronę krawędzi jeden mały krok, potem kolejny i kolejny. Wzięłam wdech i rozejrzałam się wkoło, chłonąc widok Idrysu. Będę za nim tęsknić. Wystawiłam nogę poza dach i...
   ...skoczyłam.



Dzisiaj króciutko. (Nie mogłam się powstrzymać, żeby zakończyć w takim momencie :D - Wera) Już ponad 11 500 wyświetleń, ogarniacie to?! Jesteście cudowni <333 I prosimy o komentarze, bo pod ostatnim rozdziałem (nie licząc moich przyjaciółek w fazie - Wera), było was coś mało. Rozdział postaramy się dodać do poniedziałku, ale nie obiecujemy (a wczoraj nie mogłam dodać, bo były u mnie te tam z tych złych komów xD - Wera).

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 11

***Clary***

   Jonathan, który ledwo zdążył posadzić swoje siedzenie obok Aleca, podniósł się szybko i krzyknął:
   -Ja pierwszy! - zrobił to tak głośno, że obudzona gwałtownie Lindy spadła z moich kolan.
   -Ta zniewaga krwi wymaga - mruknęłam, podnosząc oszołomioną spanielkę z podłogi. Alec, Jace i Isabelle prychnęli śmiechem, a mój niczego nieświadomy brat spojrzał na nich dziwnie.
   -No co? Ubrudziłem się gdzieś? Przecież dopiero co się przebrałem! - to mówiąc zaczął oglądać uważnie swoje ubranie.
   -Nie, nie... tylko... - Isabelle miała wyraźne trudności z mówieniem, śmiejąc się. - Zresztą... nieważne... - wzięła kilka oddechów, próbując się uspokoić, i otarła płynące z oczu łzy.
   -Yhm... - westchnął Jonathan, przygaszony. I nagle się ożywił, a z jego miny widać było tylko jedno słowo: "Prezenty!". - To co? Od kogo dostanę pierwszy? - zapytał, a my znowu zaczęliśmy się śmiać.
   -Jeśli dalej będziesz się tak chciwie zachowywał, to dostaniesz karę, a nie prezenty - powiedział ojciec z uśmiechem. - Dobrze, to może ja i Jocelyn - rzekł, ale nie ruszył się z miejsca.
   -No więc? - spytał zniecierpliwiony Jonathan.
   -Wyjrzyj przez okno - odpowiedziała mu matka.
   Mój brat podszedł do okna, nic nie mówiąc. Zanim w nie spojrzał popatrzył jeszcze podejrzliwie na rodziców.
   To, co zobaczył za oknem sprawiło, że po twarzy rozlał mu się błogi uśmiech.
   -Ja nie mogę! MOTOR!!! Jesteście świetni! - z tymi słowami podbiegł do Jocelyn, chwytając ją w objęcia.
   -Wiemy, synu - odpowiedział zadowolony ojciec.
   Od Maryse i Roberta mój brat dostał buty na motor, a od Iz - kurtkę motocyklową.
   -To jakaś zmowa? - spytał w końcu.
   -Yyy... Po prostu jak się dowiedziałam uznałam, że powinieneś dobrze wyglądać na motorze - zaczęła się plątać Isabelle.
   Ja podarowałam bratu sokoła, który jednak chwilę później odleciał na polowanie. W końcu nadeszła pora na naszych parabatai. Jace wziął w ręce pudełko opakowane w jaskrawo różowy papier, a Alec krzyknął:
   -To dla ciebie, stary! - Jonathan niepewnie wziął prezent i otworzył, a po chwili wyjął z niego sterowany samochodzik.
   -Wow! Takie mają Przyziemni! - krzyknął i usiadł na kanapie z zapałem machając joystickiem, a samochodzik zaczął jeździć po pokoju.
   -To... Może teraz ja? - spytała Izzy, a po kiwnięciu głową dorosłych otworzyła prezent ode mnie. W środku były gladiatorki do kostki na koturnie, złożone z mnóstwa cieniutkich, błękitnych paseczków.
   -Patrz jak się złożyło! Ja ci dałam buty, i ty mi! Jak ty mnie dobrze znasz! - krzyknęła dziewczyna.
   -To teraz ja i Jace - zdecydował Alec i podał siostrze... fartuch, a Jace książkę do gotowania.
   Brunetka próbowała zachowywać spokój.
   -Są święta, więc was nie zabiję... Ale zrobię to przy najbliższej okazji - wycedziła, a parabatai zrobili udawane wystraszone miny.
   Próbowałam ukryć uśmiech, co wyszło mi średnio. Od naszych rodziców Iz dostała perfumy, a od jej - nowy bicz.        Teraz nie miała tylko prezentu od Jonathana. Gdy spojrzałam na swojego brata zobaczyłam, że jest tak przejęty obijaniem się o meble, że nie kontaktuje z tym, co się dzieje wokół niego.
   -Jonathan? -spróbowałam delikatnie. Nawet się nie poruszył. - Wstawaj, idioto! - tym razem mocniej. Serio? Znowu nic? - Jonathanie Christopherze Morgenstern! Demony atakują Idrys! - mój brat mruknął tylko coś w stylu: "Dobrze walczysz, pokonasz je". Westchnęłam i spróbowałam ponownie, tym razem spokojnie. - Jonathan? Przed drzwiami stoi grupa lasek, które pytają się o ciebie...
   Tak jak myślałam, tym razem zareagował natychmiastowo. Poderwał się, tracąc zainteresowanie zabawką.
   -Co? Gdzie? - rozejrzał się dookoła. - A, no tak, przed drzwiami. Dużo ich jest? A... - urwał, gdy usłyszał wybuch śmiechu Jace'a, Izzy i Aleca. Dorośli też się śmieli, ale dużo spokojniej niż młodzi Lightwoodowie i Herondale. - To był żart, prawda? - spytał Jonathan, czerwieniąc się jak burak. - Już miałem nadzieję... - Nie dokończył. Zamiast to zrobić, opadł ponownie na kanapę, by z powrotem zająć się samochodzikiem.
   -Czekaj chwilę. Musisz dać Isabelle prezent - przypomniałam mu, a on uniósł na mnie zdezorientowane spojrzenie.
   -Już. Oczywiście. Przepraszam, całkiem się zagapiłem - zaczął się tłumaczyć, jednocześnie podając Iz małe, srebrne pudełeczko.
   Gdy dziewczyna je otworzyła, zamarła na chwilę, a oczy zaszkliły od łez.
   -Nie podobają ci się? - przeraził się rudzielec. Izzy potrząsnęła głową, rzucając mu się na szyję. 
   -Są śliczne. Dziękuję - szepnęła, tuląc się mocno do Jonathana.
   -Nie ma za co - odpowiedział jej cicho, odwzajemniając uścisk i przymykając oczy. - No już, nie rozklejaj się, tylko je zaprezentuj - Isabelle roześmiała się i wyjęła podarunek z pudełka. Oczom wszystkich ukazały się srebrne, wiszące kolczyki. Były delikatne i dziewczęce, i mimo wszystko bardzo pasowały do jej urody. Szybko włożyła je w uszy, zastępując nimi te wcześniejsze, odwróciła się twarzą do dorosłych i spytała:
   -No i jak?
   -Pięknie - odpowiedziała jej Maryse.
   Potem był Alec. Dałam mu nowy łuk wiedząc, że lubi strzelać. Za to Iz, Jace i Jonathan... No cóż, przeszli samych siebie. Brunetka sprezentowała mu mop, blondyn miotłę, a rudzielec "Poradnik dobrej gospodyni". Oczywiście przy dawaniu mu prezentów dostali nagłego ataku śmiechu czym, delikatnie mówiąc, przerazili spanielkę. Od swoich rodziców dostał rzutki, a od moich i Jonathana... srebrne, metalowe pudełko?
   -Co to właściwie jest? - zapytał, oglądając je ze wszystkich stron.
   -"To" się otwiera - podpowiedziała mu Jocelyn - i nazywa się laptop.
   -Ahaaaa... - wydobyło się z ust młodego Lightwooda. Widać było, że nie bardzo wiedział o co chodzi.
   -Możesz oglądać na tym filmy, zapisywać zdjęcia, tapety, przeglądać sieć i wchodzić na Facebooka... - tłumaczył powoli mój ojciec, jak niedorozwiniętemu dziecku.
   -Że na co? Facebook. Face-book. Twarz-książka... Wchodzić na książko-twarz? - gadał spanikowany. - Co to właściwie jest?!
   -Sam do końca nie wiem - przyznał Valentine. - Ale jeszcze się przekonamy, jak tylko uda ci się to uruchomić.
   -No, to będziemy bardzo długo czekać - mruknął.
   Potem przyszła kolej na ostatniego już zresztą, Jace'a. Małżeństwo Lightwood dało mu skórzaną kurtkę w której (jak to określiła Iz) wyglądał zabójczo. Od Jocelyn i Valentine'a dostał miecz najnowszej generacji (wynajduje niebezpieczeństwo w odległości do pięciuset  metrów), ode mnie konia, który oczywiści czekał na niego w stajni, od Aleca lekcje tańca (przypadek? Nie sądzę) od Izzy jaskraworóżowego, śpiewającego kołysankę, półmetrowego miśka a od Jonathana... strój klauna.
   -No, miło - mruknął chłopak, patrząc z przerażeniem na dwa ostatnie prezenty.
   -Czego chcesz? - zarechotał Alec. - To przecież bardzo do ciebie pasuje - i tym stwierdzeniem zarobił od Jace'a mocnego kuksańca.


***Po świętach***


   Alec nauczył się włączać i wyłączać laptopa! Ogłosił to z dumą dziś przy śniadaniu. A miecz Jace'a, jak się okazało, jest na baterie. No, zresztą nieważne.
   Siedzieliśmy w salonie i gadaliśmy.
   -A widziałaś w Alicante ten płaszcz? - zapytała Isabelle.
   -Ten z najnowszej kolekcji zimowej? - upewniłam się.
   -Tak, ten. Znajoma mi powiedziała, że teraz są na przecenie.
   -Serio? - nie dowierzałam. - Więc koniecznie muszę iść kupić!
   -Wiem, ja też. Który weźmiesz kolor? Ja sobie chyba kupię ten czerwony, ze złotymi guzikami.
   -Myślałam nad granatowym,ze srebrnymi. Co do  ciebie: bosko wyglądasz w czerwieni.
   -No, ja myślę - dumnie odezwała się Iz.
   -Jak one mogą o tym gadać? - zwrócił się przerażony Jace do Aleca i Jonathana, którzy razem z nim od kilku minut zdezorientowani przysłuchiwali się naszej rozmowie.
   -Nie mam pojęcia - Alec ukrył twarz w dłoniach, a ja i Izzy spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo.
   -Wam też można by coś kupić - odezwała się brunetka.
   Jonathana wyraźnie zatkało, był w stanie tylko kręcić głową, robiąc wielkie oczy. Alec podniósł głowę tak szybko, że uderzył jej tyłem o oparcie fotela, a Jace omal nie spadł z drugiego. Zaczęłyśmy się śmiać.
   Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Jonathan zaczął się podnosić, zapewne chcąc się uwolnić od tej rozmowy, ale wyprzedziłam go, wstając i powiedziałam:
   -Nie, ja otworzę.
   Wyszłam z salonu i skierowałam się do drzwi wejściowych słysząc, jak Isabelle wmawia chłopakom że moda nie gryzie. Uśmiechnęłam się pod nosem "Tak, moda nie gryzie. Połyka w całości" - pomyślałam i otworzyłam. Za drzwiami stał wysoki, umięśniony chłopak z ciemnymi, brązowymi włosami i błękitnymi oczami. Od razu oparł się o framugę.
   -Witaj, Białogłowo.
   Ten zwrot skądś mi się kojarzył, ale nie wiedziałam skąd. Spojrzałam więc na chłopaka ze zmarszczonymi brwiami.
   -Sorry, znamy się? - spytałam.
   -Już mnie nie pamiętasz? - odbił piłeczkę ze złośliwym uśmieszkiem.
   -A powinnam? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
   On westchnął, wyraźnie znudzony.
   -To ja, Clary. Sean.
   Zamurowało mnie.
   -Sean? - wyjąkałam.



Zwykle pod koniec razu są podziękowania i tego typu rzeczy. Ale nie dziś. Dziś chciałam was przeprosić, że nie dodawałyśmy tak długo rozdziału. Ale przez tych Krzyżaków, praktycznie odebrano mi dostęp do laptopa. Mam nadzieję, że to wybaczycie. Next postaramy się dodać jak najszybciej. Pozdrawiam,
Wera
PS. Dzięki za to, że jesteście. <333333