poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 61

-Jak... - Usta Clary zadrżały. Nie. To niemożliwe. - Nie możesz być naszą matką. - Jej głos nie był głośniejszy niż szept.
Mary uniosła brew, zaskoczona.
-Uhm, naszą?
-Moją i Jonathana.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
-Chyba się nie zrozumiałyśmy, aniołku - Nie masz prawa mnie tak nazywać!, chciała krzyknąć Clary. Poczuła napływającą do ust krew i zorientowała się, że przegryzła sobie wargę. - Nie waszą. Jego matką jest Jocelyn. Tylko ojca macie wspólnego. - Pochyliła się do przodu, zaglądając w twarz dziewczyny i oczekując reakcji. - Twoim stuprocentowym bratem jest Andrew.
Clary uniosła gwałtownie głowę. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
-Nie - powiedziała głośno, nawet nie próbując ukrywać przerażenia. - To niemożliwe. - Jej głos się załamał. Nie będzie płakać, nie będzie płakać, nie będzie...
-Może niech twój ojciec nam powie, co? - Mary otworzyła drzwi i wyszła, po kilku minutach wracając z jakimś czarownikiem - rozpoznała go po fioletowawej skórze - i Andrew - Jak może być tak podobny do Jace'a?
...płakać. Och, Jace. Nie była nawet pewna, czy on żyje
-Dante - kobieta kiwnęła głową na czarownika. - Pokaż nam, co się działo u bliskich Clary kilka minut temu.
W jego dłoniach zaczęły pojawiać się iskry. W tym czasie do Clary podszedł Andrew i dopiero teraz -może przez to nikłe światło, a może przez rozdzierającą ją tęsknotę? - zobaczyła, że jego włosy już nie są złote. Były w odcieniu ciemnego brązu. Spojrzała mu w oczy, okolone gęstymi rzęsami.
-Och... - wyrwało się jej. Więc to prawda?, chciała zapytać. Jego oczy były ciemne, można by uznać je za czarne. Dokładnie w tym samym odcieniu, co oczy Clary i Valentine'a.
-Co? Zaskoczona podobieństwem? - zapytał się jej, uśmiechając się szyderczo. - Wiesz, siostruniu... - zaakcentował ostatnie słowo. Skrzywiła się. - Twoja przyjaciółeczka jest niezłą laską.
Zacisnęła dłonie w pięści.
-Nie masz prawa się do nich zbliżyć - warknęła. Jego uśmiech się poszerzył.
-Och, mam wystarczający powód. - Clary zmarszczyła brwi. - Jeśli nie będziesz zachowywać się tak, jak zagram ci ja i nasza matka, mogę ich potraktować jako kartę przetargową.
-Isabelle nie da nic sobie zrobić - zacisnęła usta.
-Gdy zobaczy, że przez jej opór cierpisz, - na odwrót oczywiście też - jej największym problemem nie będzie utrata cnoty.
Co? Och, nie. Nienienienienienienie.
-Ty chyba nie zamierzasz jej... - Ciało Clary ogarnęła panika. Nie mógł jej tego zrobić.
Zaśmiał się, widząc jej przerażenie.
-Dokładnie o to mi chodzi. Jesteś nasza, aniołku. Jesteś Clary Ravenblood. - Odsunął się sprzed niej, by mogła widzieć rozgrywającą się przed nią scenę.

***

-Mary Ravenblood poznałem, gdy Jocelyn była z tobą w ciąży, Jonathanie - Valentine kiwnął tępo  głową w jego stronę. - Młoda, piękna... Flirtowała ze mną, a ja w tamtym czasie potrzebowałem nieco więcej adrenaliny. Ciągnęło mnie do zakazanego. Przez krótki czas się spotykaliśmy, potem zaszła w ciążę z Andrew. Był moją tajemnicą, tak samo jak i ona. Pół roku później - odchrząknął, wyraźnie zażenowany - cóż... Znowu z wpadki, pojawiła się Clary. W międzyczasie - była może w piątym, szóstym miesiącu - odkryłem, dlaczego mój syn jest taki poważny i -  jak na małe dziecko, oczywiście - ma zadziwiające zdolności. Nie miał nawet dwóch lat, a już w pełni rozwinięta była jego mowa i wyraźnie było widać, że jest o wiele zwinniejszy niż reszta chłopców w tym wieku. Nigdy się nie śmiał, nigdy nie płakał. Odkryłem, że jego matka go zmieniała. Nie muszę wam chyba mówić w jaki sposób, każde może się domyślić. Wiedziałem, że tego już nie cofnę i nie zmienię chłopca. Zaczekałem aż Mary urodzi i... po prostu z nią uciekłem. Uciekłem, zakładając wokół rezydencji sieć zaklęć, których ona nie byłaby w stanie złamać, wypraszając pomoc od Razjela i dodając jej do posiłków trochę anielskiej krwi - kto wie, co Mary robiła z nią, gdy była w ciąży.
-Czyli... - wszyscy patrzyli na niego wielkimi oczami. Valentine przeniósł wzrok na zdrętwiałego Jace'a.
-Tak, Jace. W mojej córeczce nie płynie krew Fairchildów. Płynie w niej krew Morgensternów i Ravenblood'ów.

***

Obraz, ukazany na ścianie, zaczął znikać. Clary poczuła łzy na swoich policzkach. Jej ojciec miał romans.
"Kto wie, co Mary robiła z nią, będąc w ciąży."
-To jak, aniołku? - usłyszała drwiący głos Andrew. Zamknęła oczy, starając się uspokoić. Nie była połączeniem rodów Fairchild i Morgenstern. Pochodziła od Morgensternów i Ravenblood'ów. - Z własnej woli ukażesz nam swoje skrzydełka, czy mamy cię do tego zmusić?

niedziela, 27 grudnia 2015

BKTN in Wattpad!

Tak, stało się. Dodałam BKTN na Wattpada. Nazywam się tam xxVeronicax (ambitnie, co? XD). BKTN figuruje pod nazwą "Bo kochać to niszczyć..." - Dary Anioła FF
Zapraszam.
Weronika xx
PS. Wstawiłam dziś rozdział, gdyby ktoś nie zauważył. ;*

Rozdział 60

Przepraszam, że tyle czekaliście (chociaż obiecałam kompletnie co innego). Ale jak możecie się dowiedzieć spod komentarzy pod poprzednim postem, kompletnie nie miałam czasu i problem który tak na mnie działał, że nie byłam w stanie wziąć długopisu i odrobić lekcji, a co dopiero coś napisać.
W każdym razie. Rok się kończy, a ja obiecałam do końca niego skończyć bloga. Więc następny rozdział pojawi się albo dziś wieczorem, albo jutro. 
Mam nadzieję, że miło spędziliście święta.
Liczę na wasze opinie.
Weronika xx
PS. Nie umiem cofnąć tego co się stało z tłem tej notki, przykro mi. Nie umiem tego usunąć.

-Uhm... - jęknęła Clary, gdy przez jej zamknięte powieki przedarło się okropne, sztuczne światło. - Auu, moja głowa. - Nieznośny ból rozrywał jej czaszkę. Półświadomie wyciągnęła rękę w jej kierunku, chcąc w jakiś sposób rozmasować obolałą część ciała, kiedy uświadomiła sobie, że nie może ruszyć nadgarstkiem. Uniosła głowę i zacisnęła dłonie w pięści, widząc swoje nadgarstki zakute po przeciwnych stronach głowy.
Jestem przykuta do ściany - była to myśl, która uparcie zaczęła krążyć po jej umyśle. Szarpnęła jedną ręką, potem drugą i z rozpaczą uświadomiła sobie, że nie wydostanie się stamtąd sama. Co więcej, poczuła silne ukłucia i zobaczyła małe ząbki, chowające się z powrotem w metalu.
Najwyraźniej im bardziej będzie się szarpała, tym większą będzie robiła sobie krzywdę.
Zagryzła wargi, gdy po jej  rękach spłynęła krew, skapując z łokci na podłogę. Clary miała szczerą nadzieję, że nie kręci się tam żaden wampir. Ale nadzieja matką głupich, prawda? Nie miała pojęcia, co ją może spotkać.
Drzwi się otworzyły.
-Och, obudziłaś się już. - Do pomieszczenia weszła kobieta. Clary zacisnęła usta w wąską kreskę, odrzucając spocone włosy na plecy.
-Cóż - wycedziła, starając się brzmieć pewnie. - Mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia?
Stojąca naprzeciwko niej osoba uśmiechnęła się chytrze, a jej fryzura - ciemnobrązowy bob - zafalowała wokół twarzy, gdy potrząsnęła głową.
-Mary Ravenblood, do usług. - Ukłoniła się teatralnie.
-Dlaczego nas wszystkich więzisz?
-Potrzebuję czegoś od ciebie. - Jej ton był cichy, spokojny. Za spokojny.
Clary uniosła wysoko brodę. Czego mogłaby chcieć od niej?
-Nic ode mnie nie dostaniesz.
-Cóż, zobaczymy. - Jej usta wykrzywiły się w straszliwym grymasie, który miał służyć za uśmiech. - Mam pięć osób, na których ci zależy. Wystarczy, żebyś zrobiła to, co ci każę.
Oczy dziewczyny się rozszerzyły. Nie. Błagam, nie.
-Nie zrobisz tego - wysyczała, mając ochotę się na nią rzucić. Szarpnęła rękoma, nie zwracając uwagi na zmaltretowane nadgarstki i tworzącą się na podłodze kałużę.
-Dobrze wiesz, że zrobię - przyjrzała się Clary zmrużonymi oczami. - I masz świadomość, że w żaden sposób mnie nie powstrzymasz.

***

-Musimy się stąd wydostać! Musimy, słyszycie?! - wrzeszczała przeraźliwie Isabelle. Jej zaciśnięte w pięści ręce waliły z furią o toporne drzwi, a usta raz po raz otwierały się w krzyku frustracji. - Trzeba... pomóc... Clary!
-Isabelle Lightwood, nie możesz bez potrzeby tracić siły - powiedział cicho Valentine, opierając się o ścianę i krzyżując nogi w kostkach.
-Skarbie, to i tak nic nie da - westchnął osłabiony Jonathan, przecierając twarz dłonią. - Nie otworzą nam. Ten gość...
-Andrew - wtrącił się Jace - na pewno nie wygląda jak ja. To musi być przebranie.
Alec przytaknąl, zamyślony.
-To by miało sens. Ale czego oni chcą?
-Wiecie - ojciec Clary i Jonathana wbił wzrok w ścianę naprzeciwko. - Ja chyba wiem, o co może chodzić.

***

-Więc? O co wam chodzi? Tobie i temu... - Clary zabrakło słowa. Nie wiedziała, jak chłopak miał na imię.
-Andrew - mruknęła Mary. - Chcę, byś tu z nami została. Byś została z tymi, z którymi od początku powinnaś być. Żebyś nie uciekała. Nie musielibyśmy cię tu trzymać siłą.
Clary prychnęła, unosząc podbródek.
-Żartujesz sobie ze mnie. Nie zostanę tutaj.
Mary powoli wyjęła miecz.
-Och, oczywiście że zostaniesz. - Bawiła sie nim, jakby nic nie ważył, powoli podchodząc do dziewczyny.
-Dlaczego tak ci na tym zależy? - Powoli ogarniała ją panika, której starał się nie okazywać.
-Odetniemy ci skrzydła...
Jakie skrzydła?!
-Nie mam żadnych... - wydusiła zszokowana dziewczyna ale Mary ciągnęła, jakby nie słyszała jej słów.
-Spokojnie, po prostu chcemy osłabić twoje umiejętności na tyle, byś nam nie uciekła, aniołku. A potem pomożemy ci wrócić do pełni sił. Gdy już się z tym pogodzisz, gdy będziesz po naszej stronie i gdy pewne będzie, że nie będziesz chciała od nas odejść. - Kobieta uśmiechnęła się ostrym, niemiłym uśmiechem.
-I co wtedy? - Głos Clary drżał.
-Wtedy będziemy rodziną. Ty, twój brat i ja - wasza matka.

niedziela, 29 listopada 2015

To już rok!

Kochani, dziś mija dokładnie rok, odkąd istnieje BKTN. ^^ To niesamowite, że piszę to opowiadanie tak długo. <3 Jest tu ktoś, kto był od samego początku?
A z okazji rocznicy: macie jakieś pytania? Z chęcią na nie odpowiem. (Oczywiście nie takie jak nazwisko czy gdzie mieszkam, ale na inne udzielę odpowiedzi ;) )
I małe info: next będzie troszkę opóźniony. Pewnie pojawi się we wtorek. Zostały nam do końca maksymalnie 4 rozdziały + Epilog.
Wera ;*

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 59

-Właź tu! - warknął chłopak wyglądający jak Jace, otwierając toporne drzwi.
-Chyba jaja sobie ze mnie robisz! - odkrzyknęła Isabelle, podnosząc dumnie brodę.
-Wejdź, albo coś złego stanie się twoim bliskim - zagroził jej. Oczy chłopaka zmieniły się w szpary. - Ostrzegam cię, Isabelle Lightwood.
Przełknęła ślinę. Nie mogła się poddać.
-Nie waż się brudzić mojego nazwiska, wymawiając je - odparła mu, patrząc mu nieugięcie w oczy i myśląc intensywnie. Co robić, co robić?
-Albo jesteś bardzo odważna, albo niesamowicie głupia, próbując się mi przeciwstawiać - skrzywił usta w niemiłym uśmiechu.
Wiem!, pomyślała. Nie tracąc czasu, kopnęła go stopą obutą w wysokie kozaczki na szpilkach w czułe miejsce.
Ryknął z bólu, kuląc się. Usatysfakcjonowana patrzyła na niego przez chwilę, a potem ruszyła korytarzem. Przynajmniej zamierzała, bo chwycił ją za kucyk i szarpnął do tyłu.
-Myliłem się - wycedził, podnosząc się znowu do wyprostowanej pozycji. - Jesteś jedną z najgłupszych osób, jakie spotkałem.
Zmrużyła groźnie oczy i zacisnęła na chwilę usta.
-Cóż, mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia, zanim wepchniesz mnie do tego... - obejrzała się za siebie - ...cóż, lochu?
Chwycił ją brutalnie za nadgarstek, zbliżając twarz do jej twarzy.
-Coraz bardziej podoba mi się twój upór, Isabelle - skrzywiła się. - I gdy sytuacja skończy się na moją korzyść - a jestem pewien, że tak będzie - zagarnę cię dla siebie. Będziesz moja.
Wyszarpnęła dłoń, patrząc na niego z niesmakiem. A potem sama weszła do pomieszczenia.
-No już, zamknij mnie. - Rozłożyła ręce. - Wolę to, niż rozmawiać z tak psychopatyczną osobą jak ty.
Popatrzył na nią z błyskiem w oczach. Chwilę później wyciągnął z kieszeni klucz i chwycił za klamę od drzwi, powoli je zamykając.
-Mów mi Andrew, Isabelle. Wiesz, od dzisiaj jestem twoją przyszłością.
Jej serce załomotało jeszcze mocniej, niż do tej pory. Chcieć to sobie możesz, pomyślała.
Zamknął drzwi. Wzięła oddech, osuwając się po ścianie.
Wcale nie była zaskoczona, gdy dziesięć minut później wrzucono do jej więzienia jeszcze Aleca i Valentine'a. Prawdziwy szok poczuła wtedy, gdy chwilę po nich wpadli też Jonathan z Jace'em.

WAŻNE

Dzisiaj króciutko i tylko o Isabelle. No cóż, przed pisaniem tego rozdziału całkiem zmieniłam ciąg dalszy tej historii (nie, nie będzie więcej rozdziałów, do końca został mi tylko ten wątek). Ale podczas pisania uświadomiłam sobie, że prolog uniemożliwia mi mój nowy zamysł. Tak więc, zmieniłam go (dlatego dziś tylko tyle, muszę napisać jeszcze prolog od nowa). Teraz w prologu jest część oznaczona "-wersja pierwotna-" i "-wersja prawidłowa-". Więc jeśli chcecie zobaczyć, jak naprawdę wyglądał początek tej historii, zajrzyjcie tam. Cóż, nie obrażę się, jeśli wyrazicie pod nim swoje zdanie o jego nowej wersji.
Link do prologu - KLIK!

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 58

Po wyjściu dziewczęta schowały się za rogiem.
-Więc - zaczęła Clary, łapiąc uspokajający oddech - pozostaje tylko czekać nam, aż wyjdzie.
Izzy przytaknęła i załamała palce. Podeszła do drugiego końca ściany i wyjrzała za niego, a po jej twarzy rozlała się ulga.
-Idą - stwierdziła, spoglądając przez ramię na Clary. - Alec i twój tata.
Blondynka skinęła głową, obserwując w skupieniu drzwi frontowe. Po chwili otworzyły się, a ze środka wydostał się Jace. Rozejrzał się i, nie ujrzawszy nikogo, odszedł szybkim krokiem. Naciągnęła kaptur na głowę, by ukryć charakterystyczne jasne włosy i przywołała gestem resztę. Nie na mojej zmianie, pomyślała i ruszyła za Jace'em, a za nią jej przyjaciele i ojciec.

***

Blondyn stanął przed starym budynkiem, rozejrzał się jeszcze raz uważnie i wszedł do środka. Clary odczekała chwilę przecznicę dalej, by doszli do niej jej sprzymierzeńcy. Spojrzała na twarz każdego z osobna.
-Okay - powiedziała. Źle. Zadrżał jej głos, to nie powinno się stać. Powtórzyła więc z jeszcze większym naciskiem. - Okay. Wchodzimy tam.
Pokiwali głowami. Zacisnęła pięści i powieki. Chwilę potem zrobiła odwrotność tej czynności. Powoli, bez pośpiechu. Będzie dobrze, musi być dobrze, powtórzyła sobie i ruszyła ku nieuniknionemu.

***

Bała się. Naprawdę się bała, ale starała się to ukrywać. Przecież... Wszyscy umieją walczyć. Będzie dobrze, musi być dobrze, powtórzyła znów jak mantrę. Musi być dobrze.
Ostrożnie weszła do środka i podążyła korytarzem. Serce podpowiadało jej gdzie ma iść, by zobaczyć dwie drogie jej osoby. Miała nadzieję, że się nie myli.
Podeszła do zamkniętych drzwi, spod których, jak teraz zauważyła, wydobywało się nikłe światło i położyła dłoń na klamce. Kiwnęła głową na swojego ojca i przyjaciela, którzy trwali przy niej z rękami na mieczach przytwierdzonych do pasa. Zostańcie na straży, powiedziała do nich bezgłośnie, a potem machnęła do Isabelle ręką.
Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. Och, musi być dobrze.
Przyjaciółka ścisnęła jej palce. Miały teraz szansę ich uratować.
Clary pchnęła drzwi. Ich oczom ukazał się okropny widok. Dwa krzesła stały obok siebie a na nich - nie wiedziała nawet, czy jej oczy zaszkliły się z ulgi, czy ze strachu o chłopców - Jace i Jonathan. Przykuci, wymizerowani i brudni, ale żywi.
Nie podnieśli nawet oczu, by sprawdzić kto wszedł.
Nie miała pojęcia, do kogo podejść najpierw, ale Isabelle już podjęła decyzję. Podbiegła do Jonathana i objęła go mocno. Podniósł głowę, zdziwiony.
Clary dopadła do Jace'a sekundę po reakcji przyjaciółki. Padła przed nim na kolana i złapała go pod brodę, zmuszając do podniesienia wzroku.
Gdy spojrzał na nią, w jego zgaszone, złote oczy napłynęło więcej życia, pomieszanego z miłością, zaskoczeniem i nadzieją.
-Clary? - wyszeptał niedowierzająco.
Objęła jego policzki dłońmi i kciukami pogładziła kości policzkowe, niezwykle szczęśliwa. Dłonie jej drżały, prawie nic nie widziała przez rozmazujące wszystko łzy, ale to nie było ważne. Jace, jej Jace był tu razem z nią.
Przełknęła tkwiącą w gardle gulę, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.
-Tak. Jesteśmy tu razem. Wszyscy.
-Cześć, siostrzyczko! - usłyszała cichy głos Jonathana. Uśmiechnęła się do niego czule.
-Brakowało nam was.
Jace odetchnął głęboko i wtulił na chwilę twarz w jej dłoń. A potem w jego wzroku pojawiło się coś
twardego, nieustępliwego.
-Clary, kochanie, musicie natychmiast stąd wyjść. - Zmarszczyła brwi. Nie tego się spodziewała. Należało rozwiązać ich i wyprowadzić bezpiecznie, a potem... Cóż, zamierzała policzyć się z osobą, która była na tyle głupia, by robić wszystkie te rzeczy.
-Nie pójdę nigdzie bez was. - Powoli zaczęła ogarniać ją panika. Zabrała dłonie z jego twarzy i przesunęła je na jego ramiona, ściskając mocno. Jej głos stał się piskliwszy. - Nie mogę znów was stracić!
-Skarbie, nie rozumiesz. Wszystko będzie okay. My jakoś damy sobie radę, ale wy musicie...
-Valentine. - Usłyszała kobiecy, metaliczny głos zza drzwi. - Naprawdę miło spotkać się ponownie, po tylu latach... - Rozległ się głuchy łomot padających na ziemię ciał, a do pokoju weszła jakaś kobieta, a wraz z nią niby-Jace. Wdarło się w nią przerażenie. - No proszę, Clarisso. Jak widzę, sama do mnie przyszłaś. Bierz ją - mruknęła do chłopaka, który ruszył w stronę Isabelle. Jace i Jonathan zaczęli wyrywać się z więzów, próbować wstać, ale najwyraźniej były przymocowane do ziemi. Darli się jeden przez drugiego, chcąc skupić na sobie ich uwagę - a może przyciągnąć kogoś z zewnątrz?
Wstała i stanęła przed krzesłem Jace'a. Kątem oka zauważyła, jak Isabelle broni się zaciekle przed tamtym chłopakiem.
-Nie dostaniesz żadnego z nas - oznajmiła zdecydowanie, sięgając do kieszeni płaszcza. Kobieta złapała ją brutalnie za włosy. Clary krzyknęła, ale zamachnęła się wyciągniętym sztyletem. Ostrze przecięło skórę kobiety na dłoni. Wykrzywiła się. A potem pociągnęła ją z fryzurę tak, że nie miała wyboru - klęknęła na ziemi. I choć wiła się i szarpała na wszystkie strony, nie mogła uwolnić blond kosmyków.
W jej umyśle pojawił się pomysł. Uciąć swoje włosy. Tak. Była wrażliwa na ich punkcie, stanowiły ważną część jej osobowości. Lecz gdy jej dłoń była centymetry od wymierzonego celu, kobieta chwyciła ją wolną ręką za nadgarstek. Clary, korzystając z okazji, próbowała wykręcić jej rękę, ale tamta przejrzała jej ruch. Cofnęła palce z nadgarstka dziewczyny i wyszarpnęła jej sztylet, odrzucając go w bok pokoju.
A potem Clary poczuła ukłucie na szyi. I chociaż walczyła z ogarniająca ją sennością z całej siły, nie mogła temu zapobiec. Powieki jej się zamykały, przerażone głosy jej brata i Jace'a cichły, szamotała się coraz bezradniej, tracąc pojęcie o otaczającej ją sytuacji.
Kobieta puściła jej włosy, gdy Clary upadła nieprzytomnie na ziemię.
-Och, moja droga. Już dawno was dostałam.

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 57



Proszę, abyście przeczytali notatkę pod rozdziałem.


-Jace? Jace, słyszysz mnie? - Do chłopaka powoli zaczęły docierać głosy. Zamroczony zamrugał i zaczekał, aż ostrość widzenia mu się wyostrzy. Chwilę później spostrzegł przed sobą twarz Jonathana. Rozejrzał się zdezorientowany po obcym pokoju i powoli zaczął  przypominać sobie, gdzie jest.
-Słyszę - skrzywił się, czując ostry ból głowy. - Co się działo, gdy byłem nieprzytomny?
-Ten chłopak, Andrew, gdzieś poszedł. Natomiast kobieta zostawiła nas tak, jak byliśmy - zerknął za siebie, na swoje związane ręce - i wyszła. Nie wiem, co będzie dalej - westchnął.
Jace zastanawiał się przez chwilę, a potem jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
-Ona powiedziała, że Andrew będzie moim mną... A jeśli poszedł do waszego domu?
-Cóż - powiedział nienaturalnie spokojnie Jonathan, ale w jego głosie wybrzmiała skrywana histeria - pozostaje nam mieć nadzieję, że nasi bliscy są niesamowicie spostrzegawczy.

***Dwa dni później***

-Izzy, Alec - powiedziała cicho Clary, wyglądając przez szparę w drzwiach. - Wychodzi. Czas zacząć.
Przyjaciółka podeszła do niej. Wymieniły spojrzenia i wyszły na korytarz, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Cześć, Jace! - krzyknęła wesoło brunetka, machając torebką.
Przystanął, a potem powoli odwrócił się.
-Hej, dziewczyny! - Na jego twarz wypłynął sztuczny uśmiech, gdy objął Clary ramieniem. Ukryła złość. To nie był on, widziała to jak na dłoni. Mimo to zmusiła się do radosnego wyrazu twarzy. - Gdzie idziecie?
-Och, no wiesz, na zakupy! - Isabelle ani na chwilę nie wypadła z roli.
-Uznałyśmy, że pora się odstresować. Mojego brata porwano, a od tego myślenia o tym cały czas mam wrażenie, że zwariuję. Może po tym wpadniemy na coś genialnego - dopowiedziała Clary, starając się brzmieć beztrosko.
-To w sumie niezły pomysł - stwierdził niby-Jace. - Gdzie Alec?
-Ktoś o mnie mówił? - Młody Lightwood wyszedł ze swojego pokoju.
-Tak, ja. Masz jakieś plany na dziś?
-Wiesz, zamierzałem potrenować. Chcesz, możesz do mnie dołączyć - spojrzał na niego, wzruszając ramionami. Popatrzył na dziewczyny kątem oka, a one niemal niezauważalnie kiwnęły mu głową. Tak, na razie wszystko robimy dobrze.
-Nie, dzięki. Zamierzałem się przejść.
-Możesz iść z nami do miasta! - zakrzyknęła Isabelle.
Niby-Jace pokręcił głową. Przez chwilę na jego twarzy widniał grymas zdenerwowania, ale potem się rozchmurzył.
-Nie. Chciałem spotkać się za starym znajomym. Ale dzięki za propozycję - uśmiechnął się krzywo.
-Cóż, jak chcesz. - Clary wzruszyła ramionami - Chodź, Izzy, idziemy. - Pociągnęła za sobą przyjaciółkę, kierując się do wyjścia. - Pa, chłopaki!
-Cześć - Alec ruszył do sali treningowej, a Jace został na korytarzu.

Jest ten zaległy rozdział! Następny? - Uhm, niedziela. Co jeszcze? 
Ach, tak. Założyłam konto na Wattpadzie i gdy tylko przestanę się nim jarać, zacznę publikować BKTN też tam. Więc jeśli ktoś z was pisze na Wttp, podajcie nazwy czy coś. Zajrzę, przeczytam skomentuję. ;) (Jeśli skomentujecie pierwszy raz i to tylko po to, by się zareklamować, nie zajrzę. Nie chcę komentarzy typu "Świetny blog, fajnie piszesz, zapraszam na mojego Wttp." To chamskie i równoznaczne ze spamem)
Jeszcze jedno. Do końca opowiadania przewiduję prawdopodobnie nie więcej niż 7 rozdziałów + Epilog. Zależy, jakiej będą długości. Tak czy siak, BKTN zostanie zakończone do końca grudnia.
Wera ;*

wtorek, 10 listopada 2015

Kiedy rozdział?

Hej. Wiem, że w weekend nic nie dodałam, ale to przez to, że mam problemy z netem. Mianowicie: nie chce mi działać w laptopie, a rozdział mam zapisany w Wordzie. Cóż, cały czas próbuję, więc dodam go wtedy, kiedy to będzie możliwe. ;)
To oczywiście nie znaczy, że w okresie piątek-niedziela nie pojawi się coś nowego. Po prostu w tym tygodniu będą dwa rozdziały. ;)
W.

sobota, 31 października 2015

Rozdział 56

Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni. Kto ostatnio oglądał Miasto Kości na TVN? Czy tylko mnie załamał ten lektor? Wesołego Halloween dla tych, co obchodzą (ja tego nie robię, bo 1. po co naśladować Amerykanów, mamy własne tradycje, i 2. jestem katoliczką i nie obchodzę takich rzeczy).
Liczę na wasze opinie.
W.

   Po pożegnaniu się z Harleyem Jace zamierzał wrócić do rezydencji. Był blady i nadal czuł się trochę niepewnie po utracie krwi ale wiedział, że dzięki świeżo wypalonym na ciele runom uzdrawiającym dość szybko wróci do normy. Powoli zapadał zmierzch, słońce chowało się za horyzontem i Jace stwierdził, że musi być dość późno. W końcu było lato.
   Powłóczył nogami, rozglądając się wokół. Dzieci wciąż biegały, bawiąc się drewnianymi mieczami w dorosłych wojowników, kilkoro dorosłych siedziało niedaleko nich - jak podejrzewał, byli to ich rodzice - rozmawiając o czymś zażarcie. Kilka metrów dalej zobaczył trzy nastolatki, spoglądające na niego i chichoczące. Przewrócił oczami. Jakby nie miały nic innego do roboty.
   Nagle coś wpadło na jego nogi z impetem i objęło je na wysokości kolan, by otrzymać równowagę. Jak nietrudno się domyślić, był to jeden z zajętych zabawą chłopców. Nawet nie patrząc na blondyna, dziecko oderwało się od niego i przeprosiło pospiesznie, wracając do kolegów.
   Szedł dalej, stopniowo odzyskując pełnię sił. Przez ostatnie piętnaście minut zrobiło się niemal całkowicie ciemno. Wyszedł z centrum Alicante, biorąc kierunek na jego wschodni koniec, kierując się do domu Morgensternów.
   Był bardzo zatopiony w myślach, przechodząc przez jakąś opuszczoną dzielnicę i nie zwróciłby na nią większej uwagi, gdyby nie słaby błysk światła przedostającego się przez uchylone drzwi w jednym ze starych domów, przykuwający jego wzrok. Wszedł powoli do środka, rozglądając się czujnie i uważając, jak stawia stopy. Mimo jego wielkich chęci deski skrzypiały pod ciężarem chłopaka, irytując go. Wszędzie zalegał kurz, przez dawno nie myte okna prawie nic nie było widać. Kierował się coraz głębiej, w stronę, z której spodziewał się źródła światła. Czym bliżej był celu, wyraźniej słyszał odgłosy szamotaniny. Jace odruchowo położył dłoń na rękojeści wetkniętego za pas miecza.
   Gdy w końcu przekroczył próg pomieszczenia, z którego wydobywał się nikły blask -przypuszczał, że to świeca - jedna rzecz rzuciła mu się w oczy. Szamoczący się na krześle związany Jonathan i stojący za nim chłopak, uśmiechający się szyderczo do przybysza. Ale nie to go uderzyło; chłopak był łudząco podobny do Jace'a. Te same rysy twarzy, kolor oczu i włosów. Herondale zatoczył się do tyłu, a brat Clary podniósł wzrok. W jego oczach błysnęło jeszcze większe przerażenie i rozpacz.
   -Jace, musisz uciekać! - wrzasnął Jonathan, daremno próbując się uwolnić. Ale on oszołomionym i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Jonathana, a potem z powrotem przeniósł wzrok na chłopaka, patrzącego na niego z jakąś złośliwą satysfakcją. Kim on był? Dlaczego wyglądał jak on sam?
   Jonathan wydał zdławiony okrzyk.
   -Uważaj!... - Jace nagle oprzytomniał. Chciał się odwrócić, ale nie zareagował dostatecznie szybko. Poczuł silne uderzenie w tył głowy i padł na podłogę czując, jak z jego głowy skapuje coś ciepłego. Zamroczyło go i wiedział, że nie zdoła długo utrzymać przytomności. Ostatnie, co zarejestrował jego umysł to kobiecy głos, przesączony jadem i fałszywą słodyczą.
   -Cześć, Jace. Poznaj Andrew. Od dziś będzie tobą.

***

   -Isabelle, gdzie on jest? Nie ma go tak długo. A jeśli coś mu się stanie? - Clary nerwowo chodziła po pokoju przyjaciółki.
   -Przestań się tak martwić - zgasił ją siedzący na parapecie Alec. - Nic mu się nie stanie. Niedługo wróci, zobaczysz.
   -Na pewno - pokiwała głową Isabelle. - Zrobił w życiu mnóstwo głupich rzeczy, ale ma świetny refleks i dobrze walczy. Coś musiałoby go naprawdę oszołomić, żeby nie dał rady się wybronić. Siadaj - poklepała miejsce obok siebie na łóżku. - Pogadamy na jakiś luźniejszy temat i przyjdzie tu, zanim się obejrzysz. Jeszcze będzie się śmiał z tego, że się martwiliśmy.
   Clary westchnęła ciężko, ale posłuchała przyjaciółki, siadając. Podkuliła kolana i objęła nogi rękoma, kładąc brodę na kolanach.
   -Uhm. Pewnie macie rację. Ale tyle się ostatnio dzieje, że chyba mam prawo być zaniepokojona.
   -Oczywiście, że masz - Isabelle pokiwała głową. - Alec? Mógłbyś iść zrobić herbatę? Najlepiej z miodem i dużą ilością cytryny.
   Brunet uniósł rozbawiony brew.
   -Dla ciebie?
   Jego siostra prychnęła cicho.
   -Nie, dla Clary. Chociaż przy okazji, możesz zrobić i mi. Ja w tym czasie spróbuję ją jakoś uspokoić.
   -Eh, niech ci będzie - przeciągnął się jak kot i zeskoczył z parapetu. - Ale wisisz mi przysługę.
   Już zamierzał otworzyć drzwi, gdy do pokoju ktoś wszedł. Clary odruchowo podniosła wzrok. Gdy zobaczyła, kto to, natychmiast zeskoczyła z łóżka i podeszła do niego.
   -Jace, idioto! Wiesz jak ja się martwiłam?! Jest po jedenastej! Po tym wszystkim, co się stało, mógłbyś chociaż napisać, że nie wrócisz wcześnie! - krzyknęła, dopiero po chwili przyglądając mu się uważniej. Zaskoczył ją jego chłodny spokój. Jakby kalkulował sytuację.
   -Kobieto, nie jesteś moją matką - mruknął cicho, a potem uśmiechnął się, ale tak jakoś... inaczej. Oczy się nie śmiały, nie było w nich tych iskierek co zawsze, gdy był w jej obecności. - Wszystko jest przecież okay. - Przyciągnął ją do siebie, a ona niepewnie objęła go ramionami. Coś jej tu nie pasowało. Odsunęła się i zlustrowała go wzrokiem, kładąc dłonie na biodrach.
   -Dlaczego jesteś inaczej ubrany? - Skrzywił się i popatrzył na swój strój.
   -W Alicante jakichś dwóch chłopców się pobiło. Musiałem ich rozdzielić, a było sporo krwi. Jeden z nich miał rozwalony nos i się ubrudziłem. Wiedziałem, że możesz się bać, więc przebrałem się, żeby nie zrobić ci jeszcze większej paniki. Coś jeszcze? - Roześmiał się sztucznie i rozłożył ręce.
   Tak, pomyślała, mam jeszcze wiele pytań. Ale nic nie powiedziała. Zamiast tego westchnęła i ponownie pozwoliła się objąć. Wersja z dziećmi była naciągana, wiedziała o tym. Przecież wtedy nie musiałby zmieniać wszystkiego w swoim ubiorze. Spojrzała w dół i w oczy rzuciły jej się adidasy chłopaka. Zmarszczyła brwi. Jace takich nie ma. Nadal jednak milczała, wymieniając zaniepokojone spojrzenia ze zdezorientowanymi Lightwoodami. Coś tu nie grało. A ona miała zamiar dowiedzieć się, co.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 55

-Więc, Harley... - zaczął Jace. - Brata mojej dziewczyny porwano. I ty jako jedyny możesz mieć pojęcie kto za tym stoi.
Jego towarzysz odchylił się do tyłu, krzywiąc się i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Eh. Nie lubię udzielać informacji na takie tematy. - Mruknął coś pod nosem niezadowolony. - Jak mają na nazwisko?
-Morgenstern.
Harley zakrztusił się herbatą.
-Ta Morgenstern?! Gratuluję, stary. Nawet nie wiesz, jak...
-Hej! - Jace uniósł ręce. - Opanuj się. Przyszedłem w konkretnym celu.Więc?
-To Łowczyni. Logiczne, inaczej w żaden sposób nie pojawiła by się w Idrysie. Jeśli zabrała mu syna, musi mieć ważny powód, więc zapewne ma z Valentine'em na pieńku. O coś się pokłócili czy stało się coś, czego ona mu nie wybaczyła. A teraz pewnie trzyma go w dość oczywistym miejscu, bo będziecie go szukać w tych trudnych do dostania się.
Jace zmarszczył brwi.
-Skąd to wszystko wiesz?
Harley parsknął śmiechem.
-Po prostu myślę logicznie. W tym temacie nie było żadnych informacji, ktoś musi tego pilnie strzec. Co do płci... Och, chyba cały Idrys wie, że żonę Valentine'a zabiła zamaskowana kobieta, o ile jej strój można nazwać zamaskowaniem się. - Uśmiechnął się złośliwie. - Gdybyś poświęcił minutkę na posklejanie tego, nie potrzebowałbyś mojej pomocy. A teraz zapłata, tak?
-Na to wygląda - skrzywił się Jace. - Chodź za lokal.

***

Sytuacja Harleya była dość skomplikowana. Jego rodzice byli szczęśliwym małżeństwem. Gdy jego matka była z nim w ciąży, została ugryziona przez wampira. Jego ojciec był wielkim tradycjonalistą i nie znosił Podziemnych. Gdy się o tym dowiedział, kazał poprzecinać ich Runy Małżeństwa, po czym od niej odszedł. Kobieta - będąca już w tamtym czasie wampirzycą - urodziła chłopca, któremu dała imię po ojcu - Harley, ponieważ nadal w głębi serca kochała mężczyznę. Dziecko rozwijało się prawidłowo, miało jedną wadę: miało zdolności i Nocnego Łowcy i wampira. Dlatego, chociaż chłopak nie potrzebował pić krwi, robienie tego dawało mu przyjemność.


***

Gdy stanęli w odosobnionym miejscu, Harley spojrzał na niego niepewnie.
-Naprawdę mogę?
-No już, umawialiśmy się - Jace podetknął mu nadgarstek pod nos. - Jedno Iratze i wszystko będzie okay.
Chłopak spojrzał na niego jeszcze raz, nie do końca przekonany, a blondyn uniósł wyczekująco brwi.
Towarzyszący mu brunet wziął głęboki oddech, ujął jego nadgarstek, a następnie zatopił w nim zęby.




Krótko, krótko, krótko. Wiem. Ale nie miałam za dużo czasu. W następnym postaram się jakoś zrehabilitować. Komentujcie, Miśki. ;*
W.

piątek, 16 października 2015

Zniszczyłam to? PRZECZYTAJCIE, BŁAGAM.

Chyba... zrobiłam sobie zbyt długą przerwę. Nic nie dodawałam przez prawie miesiąc. I wydaje mi się, że przez to was straciłam.
Pod ostatnim rozdziałem pojawiły się zaledwie dwa komentarze. Na bloggerze pojawiło mi się tylko sześćdziesiąt parę wyświetleń dla niego, podczas gdy inne osiągały zawsze 300-400 wyświetleń. Byłam z tego dumna.
Nie wydaje mi się, żeby dużo osób zostało. Jest mi wstyd za samą siebie, bo gdybym ogarnęła się, kiedy był jeszcze na to czas, nie doszłoby do tego.
Tak więc mam prośbę. A właściwie nawet dwie. Chociaż nie wiem czy zasługuję, by prosić was o cokolwiek.
Każdy, kto tu jeszcze jest, niech skomentuje ten post. Proszę. To dla mnie niesamowicie ważne. Nie komentowaliście nigdy wcześniej, lub bardzo rzadko? Teraz jest ten moment, w którym chciałabym zobaczyć, że jesteście. Nie macie konta Google? Można komentować z Anonima. Proszę was wszystkich, którzy widzicie ten post: napiszcie komentarz.
I druga rzecz. To odnosi się do blogerów, którzy to czytają. Właściwie chyba nie powinnam was o to prosić, nie zdziwię się jeśli się oburzycie, bo to w pewien sposób będzie promocja tego bloga. Mimo to mam nadzieję, że pomożecie. Chcę odzyskać moich czytelników a wiem, że niektórzy z nich pojawiają się też na waszych blogach. Gdyby chociaż kilkoro z was mogło na końcu następnej notki napisać, że ten blog jeszcze funkcjonuje, że pojawił się nowy rozdział - choćby malutkim drukiem, nie dłuższe niż kilka słów - byłabym nieopisanie wdzięczna za pomoc bo wiem, że kilka osób z moich dawnych czytelników to przeczyta - kto wie, może nawet ktoś nowy się zainteresuje. Bo na razie ten blog po prostu znika w oczach czytelników. Jeśli zdecydujecie się mi pomóc - dziękuję. Miło by było gdybyście napisali mi wtedy o tym na końcu komentarza. Chciałabym po prostu wiedzieć.
Źle czuję się z tym, co zrobiłam i źle czuję się z tym, że po czymś takim mam do was prośby. Ale zależy mi na BKTN. Zależy mi na wszystkich, którzy to czytają lub kiedykolwiek przeczytali, i boli mnie ta utrata.
Nie zamknę tego bloga przez moje własne zaniedbanie. Nie poddaję się tak łatwo. Ale ten jeden raz chcę prosić was o pomoc.
Więc... Jesteście ze mną?
Kocham was.
Wera ;*

środa, 14 października 2015

Rozdział 54

Najpierw informacje. Rozdziały (od następnego tygodnia) będą pojawiać się raz w tygodniu, w piątek, sobotę lub niedzielę. To tyle.
W.


   -Czekaj. I ty uważasz, że JA go porwałem? - niedowierzający głos Jace'a rozległ się w kuchni.
   Clary kiwnęła głową.
   -Wiesz, w jego pokoju leżało to. - Ruchem głowy wskazała na sztylet z nazwiskiem blondyna, a oczy Isabelle rozszerzyły się.
   -Mojego Jonathana miałby porwać Jace? To niedorzeczność.
   -Wiem, Iz - westchnęła, potrząsając głową. - Sama już nie wiem, co się dzieje. To wszystko mnie totalnie przytłacza - westchnęła, opierając policzek na dłoni.
   -Ale... Twój brat nie wyparował tak po prostu, prawda? Znajdziemy go - Jace, próbując ją pocieszyć, złapał ją za wolną rękę.
   -Nie, posłuchaj. - Zacisnęła na chwilę oczy. Gdy je otworzyła, jej głos był bardzo zmęczony. - Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? - Chłopak przytaknął, a ona mówiła  dalej. - Dużo się dzieje. Chcę skupić się na odnalezieniu Jonathana i... Teraz to będzie dla mnie priorytetem. Muszę go uratować, więc... póki go nie odnajdę... Żadnych randek, okay? - wypaliła. Nie chciała z nim zrywać ale wiedziała, że w obecnej sytuacji nie będzie poświęcać czasu związkowi. Najwyraźniej Jace zrozumiał jej intencje, bo skinął głową i uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła gest. - Dziękuję.

***

   Clary nie miała pojęcia gdzie zacząć szukać, on zresztą też. Dziewczyna - mimo długich protestów - zgodziła przespać się kilka godzin. Każdy widział, że była zmęczona i zestresowana nową sytuacją. W jej życiu ostatnio działo się dużo rzeczy, których nie chciała i na które nie miała wpływu. Odpoczynek się jej należał.
   Jace z troską pomyślał o białowłosej. Jego Clary. Clary, której ciągle się uczył. Pięknej, silnej, niezależnej i niedostępnej, a jednak przy bliższym poznaniu całkowicie cudownej w swoim stylu bycia i ukazującej głębsze emocje. Widział jej walkę z przeciwnościami losu i wiedział, że umie dużo znieść.
   Miał tylko nadzieję, że przebyte sytuacje jej w końcu nie złamią.
   Westchnął, odrywając się od myśli o dziewczynie i pchnięciem otworzył drzwi do jednego z lepszych klubów w Alicante. Miał świadomość, że kręciło się tam kilku Nefilim o dużym zasobie wiedzy i miał zamiar to wykorzystać.
   Gdy przepychał się między ludźmi okupującymi parkiet czuł na sobie spojrzenia wielu dziewczyn, słyszał chichoty. Nie ruszało go to. Wiedział, po co przyszedł.
   Po dłuższej chwili stanął koło lady i spojrzał na odwróconego barmana.
   -Wiesz, gdzie znajdę właściciela?
   Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym odwrócił się do niego z szerokim uśmiechem. Dopiero wtedy blondyn go rozpoznał: wysoki, w okularach i z brązowymi włosami, między którymi odznaczały się już srebrne nici. Jednak jego błękitne, przejrzyste oczy wciąż jaśniały jak u spragnionego przygód nastolatka, a z wyprostowanej i umięśnionej postury biła godność Nocnego Łowcy.
   -No, proszę. Jace Herondale.
   Twarz młodzieńca także wykrzywiła się w niepowstrzymanym uśmiechu, gdy spojrzał mężczyźnie w oczy.
   -Lucian Graymark.

***

   -Dawno cię tu nie widziałem - stwierdził mężczyzna, a z jego twarzy nie schodziła radość. Jace traktował go jak wuja, bo jego ojciec utrzymywał z Lukiem dobre relacje. - Jak rodzice?
   -Uhm, nie widzieliśmy się ostatnio - mruknął Jace. - Ja, Alec i Izzy mieszkamy teraz u twojego parabatai.
   Rozmówca zastanawiał się przez chwilę.
   -No tak - zaśmiał się cicho. - Valentine mówił, że nie wracacie. A Clary i Jonathan? Moje dzielne maleństwa - Jace wiedział z opowieści Cecily i Stephena, że Luke utrzymywał z dziećmi Morgensternów ciepłe stosunki. Jak mało kto. - Trzymają się po śmierci naszej Jocelyn? Dla nas wszystkich to był okropny cios i...
   -Luke - uciął mu Jace. - Chętnie bym pogadał, ale sprawy naprawdę nie mają się za dobrze. Jonathana ktoś porwał a my podejrzewamy, że to ta sama osoba, która zabiła ich matkę. Potrzebny mi Harley. Był tu dziś?
   Lucian szybko rozejrzał się po swoim lokalu. Po chwili jego wzrok zatrzymał się na osobie siedzącej w rogu i popijającej jakiś parujący napój. Jace podążył za jego wzrokiem i wtedy dostrzegł, kto tam jest.
   Harley.
   -Siedzi tam, w rogu - powiedział mężczyzna, jakby Jace sam się tego nie domyślił. - Ale uważaj, dziś nie jest chyba w zbyt dobrym nastroju. Pewnie będzie czegoś od ciebie chciał za informacje.
   -Jak zawsze - odpowiedział mu Jace, myślami błądząc już przy czekającej go rozmowie. - Dzięki, Luke. Życz mi powodzenia. - Po tych słowach znów wmieszał się w tłum, próbując dostać się do znajomego.

***

   Jace wsunął się szybko na kanapę naprzeciwko postaci, patrząc na jej twarz.
   -Harley. Potrzebna mi pomoc, a ty zawsze masz najwięcej informacji.
   Czarnowłosy, wysoki chłopak o bladej skórze podniósł na niego szare oczy, a w nich błysnęło zainteresowanie.
   -Wiesz, że nic ci nie powiem za darmo? Nawet po znajomości. Wszystko ma swoją cenę.
   Herondale w odpowiedzi położył rękę na stole, wewnętrzną stroną do góry. Jego towarzysz przeniósł wzrok z jego twarzy na rękę, potem znów na twarz i uśmiechnął się szeroko.
   -Miło robi się z tobą interesy. Co chcesz wiedzieć?

środa, 23 września 2015

Rozdział 53 cz.2

Przepraszam, Misie, że tak długo. Ktoś tu jeszcze jest? Niestety: jestem w 2 gimnazjum. Nawet nauczyciele nam mówią, że 2 jest wykańczająca, a w 3 odpoczniemy. Eh. =/ Po prostu nie mam sił i czasu na pisanie, gdy moja doba wygląda tak (oczywiście mniej-więcej):
6.30 - wstaję
7.30 - idę do szkoły
15.00 - powrót, chwila odpoczynku
16.00 - 24.00 - odrabianie lekcji, nauka, ewentualnie chwilka przy książce
I tak dzień w dzień, od poniedziałku do piątku. Gdy mam chwilę, wychodzę gdzieś z paczką, ale w szkole strasznie po nas jadą, więc nie mam nawet czasu sięgnąć po gitarę... Eh... =/ Zresztą, co ja będę się tłumaczyć. Po prostu przepraszam.
Wera ;*
PS. Przeczytajcie, co będzie pod rozdziałem. Taka mała... Yhm... Niespodzianka? ;)


   Wypadła na korytarz, wciąż ściskając w dłoni sztylet. Rozejrzała się gorączkowo. Gdzie jest Jace?
   Usłyszała kroki. Zza zakrętu wyszedł Alec.
   -Widziałeś Jace'a? - krzyknęła do niego. Nie zdołała opanować drżenia swojego głosu.
   -Powinien być w kuchni z Izzy - odparł, spoglądając na nią zdziwionym wzrokiem, a potem westchnął i zrobił zbolałą minę. - Moja siostra chyba zamierza coś ugotować, a ja naprawdę nie mam ochoty się zatruć. Może ty przemówisz jej...? - Clary już go nie słuchała. Wymamrotała podziękowania i popędziła w lewo, a jej długie trampki ślizgały się na zakrętach. Dopadła schodów i ściskając mocno poręcz, zbiegła na parter. Szybko minęła bibliotekę i hol, wpadając do salonu. Przebiegła szybko przez niego, nie zwracając większej uwagi na Valentine'a, siedzącego przed kominkiem z kubkiem herbaty w ręku. W końcu minęła łuk, łączący salon z jadalnią i podbiegła do kolejnego, prowadzącego do kuchni. Wreszcie znalazła osobę, której szukała.
   -Jesteś pewna, że to bezpieczne? - spytał blondyn, opierając się o blat i z niepokojem patrząc na dziwnie bulgoczący garnek przed Isabelle.
    -Oczywiście, że tak - prychnęła i bez wahania włożyła do zupy drewnianą łyżkę, mieszając. Rozległ się syk. Młoda Lightwood wyjęła ją i wybałuszyła oczy, patrząc na dymiącą końcówkę kijka. - Ups. Nie rozumiem, co się stało. Jadłam to kiedyś w Taki, było pyszne. Musieli dać mi jakiś zły przepis... - burknęła i przeniosła wzrok na blondynkę. - Hej, Clary - skrzywiła się, próbując wywołać uśmiech. - Co jest?
   Jace przeniósł na nią wzrok. Najpierw w jego oczach pojawił się znajomy, ciepły błysk. Zastąpiło go zdziwienie, gdy zobaczył znajomy sztylet w jej ręku. Mało tego - zakrwawiony.
   -Co się stało? - zapytał powoli, przenosząc wzrok ze swojego sztyletu na jej twarz i z powrotem.
   -Och, nie udawaj idioty - prychnęła, podchodząc bliżej. Jej oczy lśniły w furii. - Powiedz mi lepiej, gdzie Jonathan.
   -Słucham? - Uniósł zaskoczony brwi. - A dokładniej?
   -Znalazłam to w jego pokoju. - Rzuciła broń na blat obok nich, a "Herondale" wyryte na ostrzu błysnęło. - Nie ma go. Mógłbyś mi z łaski swojej powiedzieć, gdzie mój brat?
   -Możesz mi wierzyć, nie mam z tym nic wspólnego. - Uniósł ręce w obronnym geście.
   -Akurat. - Przewróciła oczami, popychając go. Jace zrobił kilka kroków do tyłu dla odzyskania równowagi i posłał spojrzenie Isabelle, dotychczas przypatrującej się z rosnącym zainteresowaniem i niepokojem. - Gadaj. Gdzie. Go. Zabrałeś - wycedziła, zaciskając wargi i patrząc mu wyzywająco w oczy.
   -Hej! Nie mam z tym nic wspólnego! - krzyknął. Clary wydała jęk frustracji, biorąc zamach. Nie była pewna, co chce mu dokładnie zrobić.
   Ale wtedy wepchała się między nich Iz, a ona automatycznie zabrała rękę. Jej nie może nic zrobić. To nie jest jej wina.
   -Spokojnie. Od początku. Co się dzieje? - Brunetka spojrzała na nią wyczekująco, a ona westchnęła. To może trochę potrwać.



Jako małe wynagrodzenie tego, że musieliście tyle czekać, udostępniam wam fragment z rozdziału pierwszego moich prywatnych wypocin.

   Riley wyraźnie słyszała dudnienie świadczące o tym, że nadchodzą. Wiedziała że powinna uciekać, mówiła jej to każda cząstka umysłu. Ciało odmawiało jednak posłuszeństwa, uparcie nie chcąc się ruszyć, a oczy mogły patrzeć tylko na matkę, tak bezbronną w tej chwili. Nie mogła jej już w żaden sposób pomóc. Czuła jednak, że musi z nią zostać. Mimo kajającego się serca i łez, cisnących w kąciki oczu. Przecież Vivienne tak wiele dla niej zrobiła. Przez piętnaście lat kryła zarówno Riley, jak i Victory. Czy ona nie mogła zrobić dla niej chociaż tego?
   To koniec. Świadomość tego, co zaraz nastąpi naszła ją nagle, ogarnęła jak fala, przed którą nie można uciec. Przed oczami zrobiło jej się zupełnie ciemno, tak, że przysłoniło jej na chwilę szczątki domu. Zachwiała się, zaciskając kurczowo dłoń na poręczy schodów. Koniec. Mama nie zamierza uciekać. Poświęci się dla swoich córek. A jeśli nawet ona i Vicky uciekną, to co dalej? W końcu i tak je znajdą. A jeśli nie, wtedy wytropią je ich sługusi, zabiją na miejscu lub zmienią w jedne z nich. Albo inaczej - umrą z głodu, zimna. Ratunek i przeżycie były niemal niemożliwe.

Jak wam się podobał rozdział? Co sądzicie o fragmencie? Jakieś uwagi? (Spokojnie, nie mam nic przeciwko krytyce. XD) 
Komentujcie!

piątek, 18 września 2015

Welcome back!

Chciałam was tylko powiadomić, że next powinien pojawić się do końca tygodnia. Jeśli tak się nie stanie, będzie najpóźniej w środę. Przepraszam za tak długą przerwę, ale nie mam kiedy usiąść przy laptopie i coś napisać, bo jestem mega zawalona.
Wera ;*

poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 53 cz.1

Kochani, naprawdę mocno was przepraszam, że wyszło tak krótko i do dupy. Ale ostatnio całkiem nie mam do tego głowy, więc muszę podzielić ten rozdział na dwie części. Resztę postaram się napisać jak najszybciej. Mimo wszystko, proszę o komentarze.
W.


   Jace pobladł. Zacisnął na chwilę oczy a gdy je otworzył, ziała z nich pustka.
   -Jak to? - zapytał głucho.
   -Ja po prostu... Och, Jace, nie oszukujmy się - wypaliła. - Oboje jesteśmy jeszcze młodzi, mamy na takie rzeczy czas a poza tym, nie znamy się nie wiadomo jak długo. Parą też jesteśmy od niedawna. Nie jestem gotowa na taki krok, przykro mi. - Popatrzyła na niego, biorąc głęboki wdech. Nie była pewna, jakiej reakcji się spodziewała. Na pewno nie tego, że nie będzie miał żadnej. - Jace?
   -Podsumowując - zaczął chłopak. - Nie zgadzasz się, tak? - Uniósł w uśmiechu kącik ust, a potem nieoczekiwanie złapał ją za dłoń. - Nie ma sprawy. Możemy zaczekać.

***
 
   Minął tydzień, wszystko powoli wracało do normy. Między Jace'em i Clary układało się jak dawniej, Alec stopniowo wracał do zdrowia i odzyskiwał zaufanie przyjaciół. Zdawało się, że powracają do normalności... Oprócz tych kilku niewyjaśnionych spraw, które męczyły myśli każdego.
   Kiedy pewnego popołudnia, na krótko po powrocie do domu chciała wyciągnąć brata na przejażdżkę konną, zastała w jego pokoju straszny widok. Wszystko było porozrzucane, na ścianach widoczne były ślady krwi. Kto mógł to zrobić?, pomyślała przerażona. Kiedy?
   Może rano, gdy wszyscy przenieśli się do Instytutu w Nowym Jorku, by odwiedzić Maryse i Roberta a on został, z powodu złego samopoczucia. Wrócili dopiero godzinę temu, Jonathana mogło nie być więc od dłuższego czasu.
   Rozejrzała się. Jej wzrok przykuł lśniący krwią sztylet, leżący na podłodze. Ostrożnie uniosła go i skierowała ku światłu, odczytując wyryty na ostrzu napis.
   Herondale.





Do Anonima:

Nie, wcale nie kończą mi się pomysły. Dobrze wiem, jakie wydarzenia mają nastąpić i powiem ci szczerze: mam nadzieję, że wyrobię się ze wszystkim (chodzi tu o wydarzenia, które mam zaplanowane i oczywiście Epilog) do Nowego Roku. Co do pisania na siłę... Przyznaję, w tym opowiadaniu nie czuję się idealnie a to, jak tu piszę, to zaledwie próbka moich możliwości. Chodzi chyba o to, że bohaterowie, świat przedstawiony... To wszystko nie jest tak naprawdę moje. Może rozumiesz, o czym mówię. Niby tworzę o nich historię, ale pierwszy był ktoś inny. Z tego powodu nie potrafię rozwinąć tu stuprocentowo skrzydeł, bo mam już narzucone jakieś zasady. Więzy krwi, rasę bohaterów (chodzi mi o to, że są Nocnymi Łowcami) i górę innych rzeczy. Wiem, że dużo się nauczyłam, pisząc bloga. A jednak to, co tu jest... To nie jest to. W laptopie piszę moją prywatną powieść i nie oszukujmy się: jest całkowicie inna niż BKTN. Dopracowana, mogę dać w niej z siebie wszystko... Po prostu lepsza. Sama (nawet jako osoba krytyczna wobec samej siebie) widzę ogromną różnicę w jakości tego opowiadania, a mojej książki.
Dziękuję, jeśli mnie wysłuchałaś (chociaż mam nadzieję, że przeczyta to też kilka innych osób). To tyle z mojej strony.
Wera ;*

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 52

   Odsunęła się nieznacznie, by popatrzeć mu w oczy.
   -Och... Jace, ja... - Nie było dane jej dokończyć. Niespodziewanie zadzwoniła komórka Clary. - Zaczekaj - szepnęła do niego i odebrała, nie sprawdzając kto dzwoni.
   -Gdzie ty się podziewasz? - syknął do jej ucha znajomy głos. Mimo udawanej złości słychać było, że jest rozbawiony. - Czyżbym musiał zacząć zamykać moją małą siostrzyczkę na klucz?
   -Jonathan? - spytała zdziwiona Clary. - Skąd wiesz, że mnie nie ma w pokoju?
   -Przyszedłem pogadać - Zachichotał jej brat. - Ale radziłbym ci wracać czym prędzej. Jeśli ojciec zauważy, że wyszłaś, zaraz wywoła panikę. Jesteś jego oczkiem w głowie, a po ostatnich wydarzeniach jest nieco... podenerwowany.
   -Jestem w ogrodzie. - Przewróciła oczami choć wiedziała, że on tego nie zobaczy i uśmiechnęła się. - Poza tym, możesz mnie kryć.
   -Nie, nie mogę - zarechotał złośliwie. - Twoje wyjście, twój problem.
   -Ha, ha. Bardzo śmieszne - rzuciła do słuchawki i westchnęła. -Okay. Zaraz będę.
   Spojrzała przelotnie na Jace'a i wyciągnęła do niego dłoń. Złapał ją szybko i uśmiechnął do niej delikatnie.
   -Więc, co jest?
   -Musimy wracać. - Pociągnęła go za sobą w  stronę rezydencji.

***

   Stając przed jej drzwiami, Jace ścisnął jej dłoń.
   -Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie - zauważył.
   Westchnęła i położyła dłoń na jego policzku, przysuwając go do siebie i całując delikatnie.
   -Pogadamy o tym jutro, zgoda? - Spojrzała mu w oczy. - Na razie muszę wytłumaczyć się bratu.
   Jace kiwnął głową, a ona weszła do pomieszczenia.
   -Jonathan? - zapytała cicho, zamykając za sobą drzwi i patrząc w otaczającą ją ciemność. - Jonat... - ktoś zakrył jej dłonią usta i złapał w talii, próbując unieruchomić.
   Rzucała się na wszystkie strony, ale osoba wyraźnie znała jej odruchy. W jej głowie zaświtała myśl: Jonathan.
   Zapaliło się światło, a ona była wolna. Popatrzyła za siebie doskonale wiedząc, jaki widok zastanie. I nie pomyliła się. Chłopak z ciemnorudą czupryną stał przy drzwiach z szerokim uśmiechem na twarzy i dłonią na włączniku światła.Trąciła go w żebra.
   -Głupek - mruknęła, ale uśmiechnęła się.
   -Do czego to dochodzi, żeby moja malutka, niedostępna siostrzyczka wymykała się w środku nocy z chłopakami? - zapytał ją i rzucił się na łóżko. Podskoczył kilka razy upewnając się co do jego miękkości, a potem ułożył wygodnie.
   -To tylko raz. - Siadła obok niego i westchnęła, wbijając wzrok w podłogę. W jej wnętrzu szalały dwie emocje: nieopisane szczęście i... strach. - Poza tym... Jace mi się... on się...
   -Wal śmiało, nie zaskoczysz mnie - powiedział sennym głosem, z przymkniętymi oczami.
   -Jace mi się oświadczył - wykrztusiła. Reakcja jej brata była dość przewidywalna: otworzył szeroko oczy i usiadł gwałtownie, wlepiając w nią wzrok.
   -Co?!
   -Tak, oświadczył mi się. - Jej głos się załamał. Nie miała najmniejszego pojęcia, co zrobić.
   -Ekhm, ten... Gratulacje. - Przyjrzał się jej twarzy. - Nie wyglądasz na szczęśliwą.
   -Jestem. Chodzi o to, że ja nie jestem pewna, czy jestem na to gotowa. - Przygryzła wargę i spojrzała na niego oczekująco. - Pomóż mi. Jesteś moim starszym bratem. Do czegos musisz się przydać.
   Patrzył na nią przez chwilę w skupieniu.
   -Nie mogę ci nic powiedzieć w kwestii twoich uczuć. To tylko twoja decyzja.
   Prychnęła.
   -Łatwo ci mówić.  Nie ty musisz podjąć decyzję, która może zmienić twoje życie.
   -Tym razem musisz zdecydować się samodzielnie - zarówno po oczach, jaki minie Jonathana widać było współczucie. - Wiem, że dasz radę. - Podniósł się z łóżka i wyszedł.
   -No, dzięki - powiedziała sarkastycznie w przestrzeń.
   Jęknęła, przewracając się tyłem na łóżko i rozkładając ręce na boki. Była pewna, że to, co czuje do Jace'a, jest silne. Pytanie w tym, czy ma siłę zrobić tak duży krok.
   I czy ich uczucie to prawdziwa miłość.

***

   Z samego rana zapukała do pokoju Jace'a. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka.
   Chłopak na szczęście już nie spał. Leżał w łóżku, czytając jakąś książkę. Zamknął ją i odłożył, gdy zobaczył kto wszedł.
   -Hej - powiedział, uśmiechając się.
   Usiadła na skraju jego łóżka. Złapał ją za dłoń i ścisnął mocno jej palce z ciepłem w oczach.
   -Podjęłaś już decyzję?
   Przełknęła nerwowo ślinę, a blady, wymuszony uśmiech zniknął z jej twarzy. Zabrała delikatnie dłoń i położyła ją na swoich kolanach. Tak, podjęła decyzję.
   -Jace, nie mogę za ciebie wyjść.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 51

   -Ja za to sądzę, że musimy rozpocząć śledztwo - stwierdziła Clary, dźgając kotleta widelcem.
   Siedzieli wszyscy - no, prawie wszyscy - w jadalni zastanawiając się nad tożsamością tajemniczej osoby, która prawdopodobnie nie tylko zabiła Jocelyn, ale i zleciła zmienienie Aleca. Brunet, ze względu na słaby stan zdrowia zjadł w pokoju, natomiast Valentine zaszył się w gabinecie, szukając w księgach zaklęcia, które zmieniło młodego Lightwooda.
   -Śledztwo? Nie obraź się, Clary, ale jak niby chcesz tego dokonać? - zapytał Jace.
   -Ja... Nie mam zielonego pojęcia - przyznała niechętnie, opierając podbródek na dłoni i wzdychając głośno.
   -Clary ma rację - odezwała się Isabelle. - Coś musimy zrobić.
   -A to twoje "coś", oznacza...? Nie mamy nawet pojęcia, kim ta osoba jest - odezwał się Jonathan. 
   -Oczywiście, że mamy - odpowiedziała mu brunetka. - We Włoszech wasz ojciec dostał tajemniczą wiadomość. Nie pamiętam dokładnie, co tam pisało, ale wynikało z niego, że się znają.
   -Nie licz, że zdołasz obronić rodzinę. Nie licz, że będę litościwa. Skończył się czas twój i twoich bliskich. Mam nadzieję, że pożegnałeś się z żoną - wymamrotał Jace. Spojrzeli na niego z uniesionymi brwiami. - No co? Zapada w pamięć - wzruszył ramionami.
   -Nie powie nam - stwierdziła Clary. - Uzna, że jest jeszcze za wcześnie. Tylko jaki czas ma być za wcześnie? - Zacisnęła usta, ściskając kubek w dłoniach, po czym jednym haustem wypiła resztę herbaty. - Nieważne. Idę do pokoju, jutro coś wymyślimy. - Nie czekając na odpowiedź innych, wstała od stołu i szybkim krokiem wyszła na korytarz.

***

   Późnym wieczorem ktoś zapukał do jej pokoju. Z szerokim uśmiechem odłożyła książkę, którą właśnie czytała i podniosła się z łóżka, podchodząc do drzwi. Uchyliła je i wyszła na korytarz.
   -Hej - powiedziała i cmoknęła chłopaka w policzek. - Po co przyszedłeś?
   Jace ujął jej dłoń i uniósł w uśmiechu kącik ust.
   -Chciałem spytać, czy nie masz przypadkiem ochoty przejść się po ogrodzie.
   Zaśmiała się.
   -Jace, jest już późno. Poza tym, jestem w piżamie. - Clary zerknęła na swoje ubranie. Sportowe szorty i stara koszulka. Strój, o którym marzy każda kobieta wychodząc na randkę, pomyślała z sarkazmem.
   -Daj spokój - prychnął śmiechem, gdy popatrzyła na niego krytycznie. - Dla mnie wyglądasz w tym tak samo dobrze, jak w innych ciuchach. - Po tych słowach pociągnął ją za rękę, a ona uległa i poszła za nim.

***

   -I jak? - szepnął, gdy znaleźli się na malutkiej polance. Księżyc w pełni rzucał na wszystko cudowne, romantyczne światło, a oni stali między różami i rozkwitającymi kwiatami północy.
   -Jest pięknie - podeszła do niego i objęła go za szyję, przyciągając do siebie. Przytulił ją mocno, obejmując w talii. - Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś. Po tym wszystkim, co się ostatnio działo... - Wzdrygnęła się, zaciskając powieki. Nie chciała o tym pamiętać.
   -Nie ma za co. Wiesz, ostatnio dużo myślałem... - Zesztywniała. Czy on miał zamiar z nią zerwać? Jace uśmiechnął się, widząc jej reakcję. - Spokojnie. Doszedłem do wniosku, że nie wiem, co stanie się za miesiąc, rok. Czy pokonamy osobę, która się na nas uwzięła. Ale jestem pewien jednej rzeczy. - Przeniósł swoje dłonie na łopatki Clary, przyciskając ją do siebie mocniej i ukrywając twarz w jej włosach. - Kocham cię. Najbardziej na świecie. - Przymknęła oczy, marszcząc brwi. Do czego on zmierza? - Zostań moją królową. Wyjdź za mnie, Clary.


Liczę na wasze opinie.
W.

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 50 + NOWY SZABLON!!!

Kochani, oficjalnie mamy 50 rozdział! Okrągła rocznica, prawda? Nie wierzę, że tyle tu wytrzymaliście. <3
Poza tym, jak pewnie zauważyliście,  BKTN doczekało się szablonu! Co o nim myślicie? Ja osobiście uważam, że jest wspaniały. <3 Dziękuję cudownej szabloniarce z Sosowej, do której link znajduje się w bocznej kolumnie w wersji na komputer. <3
PS. Wczoraj pojawił się rozdział na AGD, na który serdecznie zapraszam.
Wera ;*


   Zapadła cisza. Clary wymieniła spojrzenia z Isabelle.
   -Jace... Jesteś pewien? - odezwał się Jonathan.
   -Tak, jestem. Nie jest już tą samą osobą, którą był kiedyś. - Zacisnął na chwilę usta, a potem wziął głęboki oddech i mówił dalej. - Niewiele brakowało, by zabił moją siostrę i dziewczynę, na której mi zależy.
   -To chyba najlepsze wyjście - westchnęła Isabelle. - Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Przecież to Alec!
   -Wszyscy mogą się zmienić, Izzy - powiedziała smutno Clary.
   Usłyszeli skrzypienie drzwi. Stanął w nich młody mężczyzna z czarnymi nastroszonymi włosami i kocimi oczami, ubrany w absurdalny fioletowy płaszcz, czarne rurki i ciemną, przylegającą do ciała koszulkę. Dziewczyna domyśliła się, że to Magnus Bane.
   -Nie radziłbym ci tego robić - stwierdził spokojnie, zaplatając ręce na piersi.
   Jace się skrzywił.
   -Niby dlaczego?
   -Dlatego, że został zaczarowany. Pewnie ktoś zlecił to jakiemuś czarownikowi. Nie rozumiem tylko, dlaczego miałby to zrobić.
   -I... wszystko już z nim okay? - odezwał się niepewnie Jonathan.
   -Tak. Jest zdrowy. Osłabiony, skołowany i załamany, ale zdrowy. - Oderwał się od framugi i spojrzał na nich z błyskiem w oku. - Nie radziłbym wam zrywać z nim przyjaźni w tej sytuacji, groszki pachnące.
   Odszedł, a Clary skrzywiła się i wymieniła ze wszystkimi spojrzenia, po czym zapytała:
   -Groszki pachnące?

***


   Clary uchyliła delikatnie drzwi, wpuszczając nieco światła do zaciemnionego pokoju, wsunęła się i zamknęła je cicho za sobą.

   Spojrzała na osobę leżącą na łóżku. Alec miał ręce zatknięte pod głowę, był przykryty do bioder.
   -Ja naprawdę to zrobiłem, co? - odezwał się niespodziewanie. W jego głosie było tyle goryczy.
   Podeszła powoli.
   -A dokładniej?
   Jęknął, przewracając się na brzuch.
   -Prawie was zabiłem. Siostrę i przyjaciółkę. Chociaż nie zdziwiłbym się, jeśli teraz wy wszyscy byście się mnie wyrzekli - dobiegł ją jego stłumiony głos.
   -Nic takiego nie zrobimy - odparła, zbierając się w sobie. Tamten Alec, chłopak który robił te wszystkie okropności, nie był prawdziwy. Wyglądał tak samo, ale był zaczarowany. To jest prawdziwy on, powtarzała sobie w myślach. Nic złego nie zrobi.
   Usiadł i popatrzył na nią.
   -Słucham?
   -Nic takiego nie zrobimy - powtórzyła, zaciskając dłonie w pięści, by pozbyć się ich drżenia. - Nie odrzucimy cię, bo to nie byłeś ty.
   -Wiesz, że ja bym ci nic takiego nigdy nie zrobił, prawda? - Posłał jej błagalne spojrzenie. - Nie skrzywdziłbym nigdy żadnego z was.
   -Wiem. - Wzięła głęboki oddech, a on wyciągnął do niej ręce. Automatycznie cofnęła się kilka kroków. - Niemniej, stało się. I nie przestanę o tym tak nagle pamiętać. - Położyła dłoń na klamce. - Przepraszam, Alec. Wiem, że to wszystko działo się nie z twojej winy, ale potrzebuję czasu, by uporządkować myśli. - Spojrzała w jego pełne bólu oczy. - Po tym wszystkim... Nie da się tak po prostu znowu zaufać, zrozum mnie. - Przygryzła wargę oczekując na jego słowa.
   -Wiem. Wiem i rozumiem. - Załamał mu się głos, a on zacisnął usta. - Spokojnie.
   Uśmiechnęła się do niego blado.
   -Dziękuję. - Kiwnęła mu głową na pożegnanie, nacisnęła klamkę i cicho wydostała się z pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i osunęła się po ścianie, ukrywając twarz w dłoniach.
   Dlaczego to musi być tak skomplikowane?

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 49

   -Clary?! CLARY! - Isabelle krzyczała razem z Jace'em, uparcie potrząsającym ramionami jej przyjaciółki. - Clary!
   Isabelle zamilkła, przyglądając się uważniej przyjaciółce. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy...
   -JACE! - Z jej gardła wydobył się niekontrolowany okrzyk. Objęła dłońmi brzuch i zgięła się wpół, głośno dysząc. Miała mroczki przed oczami.
   -Izzy? Co jest? - Chłopak dotknął delikatnie jej pleców. Cała się trzęsła, odepchnęła jednak jego rękę.
   -Mój znak - wydyszała. - Wciąż tam jest?
   Jace przyjrzał się jej uważniej.
   -Znak?
   -Znak parabatai - wydusiła, opierając się dłońmi o podłogę, a chłopak posłał jej zdziwione spojrzenie. - Długa historia. Jest?
   -Nadal go masz. - Przeniósł wzrok na Clary. - Co z nią?
   -Żyje, ale nie wiem jak długo jeszcze. - Isabelle zacisnęła usta. - Musimy wezwać Cichych Braci.
   -Oni - usłyszała za sobą zdławiony głos. Przeniosła wzrok na Aleca. W jego oczach szalała burza, wyglądał jakby mówienie sprawiało mu ból. - Oni... jej nie pomogą. Broń była zacza... - Nagle złapał się za głowę i zacisnął oczy.
   -Więc kto ją uratuje? - zapytała z rozpaczą. - Musi być ktoś taki!
   Brunet wplątał sobie agresywnie palce we włosy i pociągnął, jakby próbując sobie przywrócić jasność myślenia.
   -Bane - wyszeptał, po czym jęknął i padł nieprzytomny na podłogę, a Iz wymieniła spojrzenia z Jace'em.
   -Biegnij do Valentine'a, a ja z nimi zaczekam - po jej słowach Jace zerwał się z ziemi i wybiegł, trzaskając drzwiami. Oparła się o ścianę, wzdychając ciężko.
   Co tu się właściwie dzieje?

***

   Gdy Clary oprzytomniała, najpierw do jej uszu zaczęły docierać jakieś odgłosy, z początku niewyraźne, później przybierające na sensowności.
   -Powinna się obudzić już jakiś czas temu - usłyszała głos Jace'a, pełen bólu i tęsknoty. - Jak myślicie, ile to jeszcze może potrwać?
   -Niedługo się obudzi. Czuję to - ciepły ton jej przyjaciółki spowodował delikatny ucisk w jej piersi. Musiała zebrać siłę i otworzyć oczy.
   -A poza tym - Jonathana słyszała o wiele głośniej, jakby siedział o wiele bliżej - moja siostra jest uparta. Zrobi wszystko co się da, by skopać tyłki tym, którzy kiedyś coś jej zrobili.
   Poczuła ciepłą dłoń, chwytającą jej. Nie miała wątpliwości co do tego, że to Jace.
   Zmusiła się, by otworzyć oczy. O dziwo, nie było to aż takie ciężkie.
   -Jace? - wychrypiała. Wszystkie oczy zwróciły się na nią.
   Ścisnął mocniej jej dłoń.
   -Jestem tu.
   Z trudem usiadła, czując ostry ból głowy. Rozejrzała się i stwierdziła, że znajdują się w jej pokoju.
   -Co się dzieje? Gdzie Alec?
   -Trzy dni temu... - zaczął niepewnie Jonathan. Przerwała mu, zniecierpliwiona.
   -Pamiętam, co  się działo. Byłam nieprzytomna trzy dni?
   Isabelle przytaknęła.
   -Wszyscy się martwiliśmy - dodał Jace. - Co do niego, bada go teraz Magnus Bane, czarownik. A ja podjąłem decyzję.
   Spojrzeli na niego zdziwieni, a on odetchnął głęboko.
   -Zamierzam zerwać naszą więź parabatai.